Wylądował
po drugiej stronie bariery. Jeszcze zanim wszystkie cztery łapy
dotknęły ziemi, rozglądał się po budynku. Były stąd dwa
wyjścia. Jedno, główne, wychodziło na część podwórka widoczną
już z wjazdu na posesję. Ciężkie, drewniane drzwi, zawsze
zamknięte dla ochrony przed niezapowiedzianymi gośćmi. Żaden
wilk, nawet największy i najcięższy, sobie z nimi nie poradzi.
Pozostawała druga opcja. Za tylnym wejściem znajdowały się psy
Steve'a. Demon jeszcze z dzieciństwa i okresu spacerów pamiętał,
że tamten obszar jest odgrodzony wysokim, szczelnym płotem. Nie
widać nawet, co znajduje się po drugiej stronie. Nie był to jednak
zamknięty teren, miał przejście. Jeżeli udałoby mu się tam
dostać, dalsza część ucieczki powinna być już prosta.
Skręcił
w kierunku największego skupiska ludzi i pobiegł prosto na nich.
Pijani widzowie, mający już niejakie problemy z równowagą,
zadziałali instynktownie. Na widok drapieżnika, który w ich opinii
chce zaatakować, rzucili się do ucieczki. Niewielu się to udało,
reszta zaczęła przewracać się na podłogę, jeśli nie z własnej
winy, to przygnieciona przez innego towarzysza imprezy. W tym
kłębowisku ciał utknęli także John i Steve.
Basior
ominął ludzi, zauważając wśród nich właścicieli. Natychmiast
odwrócił wzrok, nie mógł się rozpraszać. Miał jeszcze tylko
kilka sekund, później pętla chwytaka skutecznie zatrzyma go w
biegu, na chwilę pozbawiając oddechu.
Odszukał
tylne wyjście, było otwarte. Serce zabiło mu mocniej. Domyślił
się, że jeden z przerażonych widzów tędy uciekał i ze strachu
zapomniał zamknąć przejścia, co było zasadą podczas walk.
Trenerzy nie mogli pozwolić, żeby spuszczone ze smyczy psy uciekły.
Wilkowi przez chwilę zaświtała myśl, co robi owczarek, który
został na arenie. Stoi posłusznie, czekając na rozwój wydarzeń,
a może również uciekł i zaraz go zobaczy? Nie miało to
znaczenia. Liczyło się tylko to, że Demon wreszcie odzyska
wolność.
Wybiegł
z budynku, nie mógł się jednak cieszyć tą ważną chwilą.
Wszędzie wokół niego rozbrzmiało warczenie i szczekanie co
najmniej kilkunastu zwierząt. Basior nauczył się ignorować
dźwięki wydawane przez psy, ale tym razem mu się to nie udało,
jakby stodoła była kopułą, tarczą, która pozwalała samcowi
odciąć się od zewnętrznego świata. Teraz opuścił zabezpieczony
obszar i dźwięk dotarł do niego wyraźniej niż kiedykolwiek.
Hałas był tak ogłuszający, jakby czworonogi próbowały się do
niego odezwać, dotrzeć do na siłę, prosto do głowy. Samiec
zmrużył oczy i rozejrzał się. Wszystkie osobniki napinały
przeraźliwie grube łańcuchy, żeby tylko dostać się do żywego
stworzenia, które właśnie pojawiło się w zasięgu ich wzroku.
Żadne nie miały uszu, ciało każdego, bez wyjątku, pokrywały
blizny. Na głowie, klatce piersiowej, szyi, przednich łapach. Przez
naciągania ciężkich ogniw zaczęły parskać i chrapać, mimo to
nie przestawały. Od ciągłego i zajadłego szczekania na ich
pyskach pojawiła się piana. Nie, one nie miały nic do powiedzenia,
chyba że życzenie śmierci.
Tylko
mały szczeniak, najwyżej półroczny, nie reagował tak agresywnie.
Zaszczekał kilka razy cieniutko, a później schował się w
budzie.
Podopieczni
Steve'a byli tak uczepieni, że pomiędzy nimi można było spokojnie
przejść. Demon znowu ruszył przed siebie w momencie, kiedy ze
środka dobiegły go przekleństwa starszego właściciela.
Mężczyzna,
który wcześniej nieumyślnie pomógł wilkowi w ucieczce, przydał
się znowu. Rolę prowizorycznej bramki w wysokim płocie pełnił
kawałek blachy, który po prostu tarasował przejście. W tamtej
chwili leżał przewrócony na ziemi. Basior zaoszczędził kolejne
ułamki sekund.
W
końcu wydostał się na główne, otwarte podwórko. Stanął na
środku i rozglądał się zdezorientowany. Od ponad dwóch lat nie
wychodził z budynku, który pełnił funkcję jego domu, miejsca
treningu i areny. Do tej pory nigdy nie musiał wypatrywać
szczegółów otoczenia w nocy. Mimo że wilcze oczy były
przystosowane do widzenia przy minimalnej ilości światła, to dla
drapieżnika wszystko było nowe, rozpraszało uwagę, ale co mu po
oglądaniu krajobrazów, kiedy zaraz mogą go złapać i z powrotem
zamknąć w kojcu na kolejne lata, a może i resztę życia.
Wszędzie
wokół niego stały samochody, różniące się wielkością i
kolorem. Wśród nich samiec zauważył motocykl. Wiedział, że nie
ma na to czasu, ale podszedł do niego. Na kierownicy zawieszony był
kask. Kilka razy widział Johna z tym przedmiotem w ręce. Gdyby czuł
zapachy, mógłby się upewnić, że ten pojazd należy do jego
młodszego trenera. Demon zrozumiał, dlaczego nie rozpoznał dźwięku
silnika, kiedy mężczyzna zjawił się kilka miesięcy wcześniej.
Zwierzę
znowu zaczęło się rozglądać. Nie wiedziało, w którą stronę
ruszyć. Żadna z nich nie wydawała się odpowiednia. Nie znał tego
terenu, ani właściwie żadnego innego, poza swoim kojcem. Tak długo
pragnął wolności, a gdy teraz stanął na jej progu, nagle
zwątpił. Świat przedstawił mu się jako tak ogromny, a on sam tak
mały, mizerny i bezwartościowy, że jego plany wydały się
śmieszne. Ma stawić czoła całemu światu, sam? Tak właściwie
przez większość życia był sam. Dlaczego akurat teraz ma liczyć
na czyjąś pomoc? Zresztą czyją?
Główne
wejście do stodoły otworzyło się szeroko. Na tle oświetlonego
wnętrza budynku wilk widział tylko ciemne sylwetki, ale wśród
nich była ta jedna, niosąca za sobą największe zagrożenie.
W
końcu wybrał. Zawrócił w stronę podwórka i ruszył w kierunku
tylnej bramki. Za nią znajdowała się ścieżka prowadząca do
rzeki, na most, i jeszcze dalej. Uznał, że przynajmniej przez jakiś
czas będzie w znanym sobie otoczeniu. Nie ważne, że kojarzyło mu
się ze śmiercią siostry. Tym razem most mógł stać się nowym
początkiem.
Wyjście
z podwórka było zamknięte. Powiódł wzrokiem po ogrodzeniu, nie
było żadnych dziur. Posesja została całkowicie ogrodzona,
trenerzy dbali o bezpieczeństwo swoich interesów i prywatność.
Demon
cofnął się o kilka kroków, po czym ruszył z miejsca i skoczył
na siatkę. Za nisko. Odbił się od ogrodzenia i wylądował na
czterech łapach. Za sobą słyszał już głosy ludzi, ale
powstrzymywał się od odwrócenia głowy. Miał wrażenie, że
właściciele stoją za nim, już wyciągają ręce, żeby go złapać.
Odsunął od siebie ten obraz. Ruszył, tym razem z dalszego miejsca
i szybciej. Drugi raz tego dnia musiał pokonać jakaś przeszkodę,
ale ta była co najmniej dwa razy wyższa.
Znajdował
się już ponad ogrodzeniem, ale czuł, że nie uda mu się dotrzeć
na drugą stronę, że zawiesi się na płocie i natychmiast zostanie
złapany. W locie oparł się łapami o siatkę, najpierw przednimi,
potem tylnymi, nie zważając na wbijające się w poduszki pręty.
Odepchnął się od przeszkody i w końcu wylądował na ziemi, po
drugiej stronie, gdzie mógł poczuć się wolny.
Mógłby
czuć się wolny, gdyby nie ścigało go kilkanaście osób.
Niektórzy dlatego, że chcieli pomóc Steve'owi, inni tylko w roli
widza. Wszyscy skierowali się do bramki i ruszyli za niewyraźnym w
nocy kształtem drapieżnika, najszybciej jak mogli. Prowadził łysy,
wytatuowany mężczyzna ze strzelbą w dłoni. Zaraz obok niego
znajdował się John, który, nie mogąc zabrać broni przyjacielowi,
chciał przynajmniej pilnować, żeby ten nie zabił zwierzęcia.
Demon
nigdy nie biegł tak szybko, na żadnym treningu, chyba że w snach.
W innych okolicznościach cieszyłby się nawet dającymi o sobie
znać mięśniami, wszystko było dla niego nowe. Rozgwieżdżone
niebo nad głową, które ciężko ogarnąć wzrokiem. I księżyc,
co prawda nie w pełni, ale było do tego blisko.
Do
rzeczywistości przywołały go krzyki ze strony pościgu.
Oczom
basiora ukazała się rzeka. Skrzywił się na jej widok, ale wbiegł
na mostek, trzymając się jak najdalej od barierek. Nie mógł wpaść
do wody, ale to było silniejsze od niego. Gdy był w najwyższym
punkcie drewnianej konstrukcji, zatrzymał się. To w tym miejscu
zaczęło się jego życie oparte na walkach i przygotowaniu do nich.
To przez to miejsce zginęła Hera. Teraz to samo miejsce może stać
się nowym początkiem. Gdy postawi łapę na drugim brzegu, zajdzie
dalej niż kiedykolwiek w życiu, pokona niewidzialną granicę,
która oznaczała dla niego niewolę. W tym miejscu pożegna się z
przeszłością, a powita przyszłość.
Odwrócił
głowę za siebie i spojrzał na zbliżającą się grupę. Widział
Johna, który całą swoją uwagę skupiał na Steve'ie. Gdyby nie
brunet, jego powrót, opieka, samiec już dawno by się poddał,
definitywnie. Był przecież taki moment, że przestał walczyć.
Wszystko go przerosło, ale młodszy właściciel dał mu nadzieję,
chociaż nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Drapieżnik bardzo
długo musiał sam mierzyć się ze światem, którego nie rozumiał,
nie zgadzał się z nim, ale w pojedynkę nie mógł wygrać tego
starcia. Wtedy, w krytycznym momencie, zyskał sojusznika.
Młodszy
trener walczył ze sobą. Z jednej strony wiedział, że Demon nie
może im uciec, w zaciśniętej pięści trzymał smycz. Wierzył w
zaufanie, które wypracował ze zwierzęciem. Być może uda mu się
podejść do podopiecznego na tyle blisko, żeby go złapać.
Niestety wtedy wszystko zaprzepaści, stanie się wrogiem i dalsze
tak bliskie jak dotąd przebywanie z wilkiem może okazać się
niebezpieczne. Przyszło mu jednak do głowy, że dla drapieżnika to
jest przecież obce środowisko, nieznana, stresująca sytuacja. Co
jeśli on tylko czeka, żeby go zabrać do bezpiecznego, doskonale
znanego mu kojca?
John
wzdrygnął się, że taka myśl w ogóle mogła przyjść mu do
głowy. Demon był na to za dumny. Nigdy nie dał sobie pomóc, nawet
jeżeli tego potrzebował. Właściciel chciał, żeby mu się udało.
Ta walka od początku była inna. Samiec nigdy nie odsuwał się od
przeciwnika, tym razem również nie robił tego ze strachu. On
chciał uciec i wszystko dokładnie przemyślał. Unikanie ataków
owczarka, przesuwanie się w stronę pustej ściany areny, nawet
pozorowany atak na widzów! To był jego plan! Z całego serca nie
chciał mu przeszkadzać w jego realizacji. Czyżby właśnie dlatego
co chwilę zerkał na przyjaciela i broń w jego ręce?
Gdy
wilk się zatrzymał, zrobił to ponownie. Już miał odwrócić
wzrok, gdy zrozumiał, że Steve celuje do Demona.
– Co
ty robisz?! – krzyknął.
–
Pozbywam
się problemu – odparł starszy mężczyzna bez cienia emocji.
–
Chcesz
go zabić?! – John uświadomił sobie, że jego głos nie brzmi
naturalnie, więc natychmiast dodał: – Taką żyłę złota?
–
Jeśli
zacznie atakować ludzi i bydło, będziemy mieli poważne problemy.
– Ściszył głos. – Ci tutaj... – Skinął na towarzyszących
im widzów, którzy komentowali wszystko między sobą i nawet teraz
robili zakłady, czy zwierzę zostanie złapane, zabite, a może
jednak ucieknie? – Są mili i trzymają gębę na kłódkę tylko
wtedy, kiedy wszystko idzie po ich myśli. Jeśli jutro zginie im
jakaś krowa, zdziczały pies przetnie drogę małej córeczce albo
pojawi się wścieklizna, obwinią Demona. Pójdą na policję i nas
wsypią. Tak, mnie i ciebie. Siedzimy w tym obaj.
Ponownie
podniósł strzelbę, wymierzył i pociągnął za spust, ale ułamek
sekundy wcześniej ktoś szarpnął broń do góry. Huk wystrzału
poniósł się po okolicy, ale pociski wyleciały w powietrze.
Łysy
trener próbował wyrwać dubeltówkę z uchwytu współlokatora, ale
był on wyjątkowo silny. Złapał więc mężczyznę za kołnierzyk
kurtki i mocno szarpnął. Wystarczyło spojrzeć na starszego
trenera, żeby wiedzieć, że ta zdrada nie zostanie zignorowana.
–
Nie
martw się – zaczął John, hardo patrząc w oczy Steve'a. –
Demon bardzo dobrze cię poznał. Już nigdy nie zbliży się do
człowieka z własnej woli.
Basior
przestraszył się, gdy usłyszał strzał. Wiedział, że ten dźwięk
niesie za sobą śmierć. Nie wiedział, co dokładnie wydarzyło się
za nim, żaden pocisk go nie dosięgnął. Wiedział tylko jedno,
musi dalej uciekać.
„Droga
Przeszłości, dziękuję za wszystkie lekcje” – pomyślał,
nadal patrząc na ożywione przez zaistniałą sytuację zbiegowisko.
Odwrócił
głowę i ponownie spojrzał przed siebie, w dal.
„Droga
przyszłości, jestem gotów”.
Ruszył
pędem. Nie zastanawiał się nad celem podróży, to było dla niego
zbyt odległe. Po prostu chciał znaleźć się jak najdalej od
tamtego kojca, areny, stodoły, od Steve'a! Johnowi dziękował w
duchu. Domyślił się, że to on nie pozwolił przyjacielowi
strzelić do obranego celu. Świadomości, że właśnie brunet zabił
jego matkę, nie dało się usunąć z głowy. Basior jednak
doskonale widział, jak troską i pomocą mężczyzna starał się
odkupić swój błąd. Doskonale pamiętał rozmowę między
trenerami o tatuażu, o tamtym dniu, o poczuciu winy, której łysy
mężczyzna chyba nigdy nie doświadczył.
Z
drugiej strony ucieczka od tamtego domu, piwnicy, gdzie spędził
pierwsze miesiące życia, oznaczała zostawienie daleko za sobą
miejsca, które wiązało się z Herą. Otrząsnął się. Był już
dzisiaj w miejscu, które wiązało się z Herą. Rzeka przyczyniła
się do jej śmierci, była biernym mordercą, którą do swych celów
wykorzystał Steve. On dałby waderze już wtedy się utopić, nie
obeszło by go to. Tylko John o nią walczył, o oba szczeniaki. Kto
by pomyślał, że zabójca ich matki okaże się człowiekiem o
większym sercu niż też, który teoretycznie nie ma krwi na rękach.
Demon
kolejny raz w życiu zastanawiał się, czy śmierć nie okazałaby
się lepszym wyjściem. Nie musiałby przechodzić przez to wszystko.
Tylko śmierć w którym momencie życia byłaby najlepsza?
Wtedy
w rzece, próbując uratować siostrę? Może samiczka przeżyłaby,
ale nie posiadała wystarczającej siły fizycznej i psychicznej,
żeby przetrwać w tym świecie. Nigdy nie skazałby jej na taki los,
wiedząc, co ze sobą niesie.
Podczas
pierwszej walki? Przynajmniej nie miałby żadnego życia na
sumieniu. Nie wiedziałby jednak, jak bardzo John się zmienił w
czasie swojej nieobecności.
W
starciu z Białym Kłem? Dopiero ono diametralnie i definitywnie
zmieniło jego postawę. Nigdy wcześniej nie myślał realnie o
ucieczce. Umarłby wtedy zniewolony w każdym możliwym aspekcie.
Kilkanaście
minut wcześniej na mostku, spod ręki Steve'a? Niby był już wolny,
nie ograniczały go żadne ogrodzenia, siatki, smycze. Nie miał
nawet obroży, którą zdjęto mu na czas walki. Wolność jednak nie
jest czysto fizycznym pojęciem. Wolnym trzeba się czuć, nie można
nim tylko być. Nawet stojąc na olbrzymiej otwartej przestrzeni,
gdzie widnokręgu nie przesłoni ci najmniejsza roślina, możesz
czuć się ograniczony – strachem, brakiem poczucia bezpieczeństwa,
perspektywami na przyszłe życie. Tak samo było z Demonem. Przed
sobą widział łąkę i linię drzew w oddali. Nic nie stało na
przeszkodzie, żeby tam dotrzeć, a jednak czuł na karku oddech
pogoni, która lada chwila mogła mu to odebrać. Nie miał czasu
cieszyć się sytuacją, widokami. Musiał walczyć, żeby tego nie
stracić, to był priorytet.
A
może powinien odejść już dawno? W piwnicy, razem z Herą? Byliby
obok siebie, czuli swoją obecność. Razem nie byłoby to takie
straszne. Może wtedy mógłby zobaczyć rodziców, którzy przyszli
do wilczycy, aby pomóc jej odejść. Wtedy przyszliby też do niego.
Tak, to byłby najlepszy moment, tylko że już dawno minął.
Nagle
z nieba zaczął padać deszcz, jakby lamentując nad losem
drapieżnika i jego rodziny. Samiec skrzywił się. Nie chodziło tu
o nastrój, który wprowadziła zmiana pogody – chmury zasłoniły
niebo i zrobiło się przeraźliwie ciemno, nawet jak na środek
nocy. Pierwsze krople spadły na sierść Demona, dostając się do
niewielkiej rany na łopatce, zadanej mu przez owczarka. Uporczywe
pieczenie było czymś nowym. Do tępego pulsowania był
przyzwyczajony, ale nigdy nie wychodził ranny na deszcz. Nawet w
dzieciństwie doświadczył tego zjawiska zaledwie parę razy.
Pomyśleć, że kilka tygodni temu jego marzeniem było także to,
aby spadające krople przemoczył go do suchej nitki. Spełniło się
to wcześniej niż myślał, ale obiecał sobie, iż na przyszłość
będzie bardziej uważał na to, co sobie życzy. Mokre futro,
późnojesienna noc i wiatr powodowało poczucie przejmującego
zimna, które zdawało się zabierać mu wszelką energię i siłę.
Zatrzymał
się, oddychając ciężko. Nie miał pojęcia, jak długo biegł ani
jaki dystans pokonał. Gdy zaczął się rozglądać, zauważył
wokół siebie pnie drzew. Nawet nie zorientował się, kiedy dotarł
do lasu, który z mostku ledwie majaczył mu na horyzoncie. Spojrzał
również za siebie, ale dojrzenie budynków, jego dawnego domu, było
już niemożliwe.
Znowu
powróciła kwestia kierunku wędrówki. Iść przed siebie? Skręcić?
A może zawrócić? Nie miał pojęcia, gdzie znajdzie odpowiednie
środowisko do życia. W miejscu, w którym przystanął, widział
tylko drzewa, a może tam było mnóstwo wskazówek i ostrzeżeń?
Jednego był pewny – swojego wyczerpania. Długi bieg, strach
związany z ucieczką, całodniowe podenerwowanie przed walką dawało
o sobie znać. Dodatkowo adrenalina, która wcześniej napędzała
mięśnie, teraz zniknęła, potęgując jeszcze poczucie zmęczenia.
Musiał gdzieś odpocząć, ale miał na tyle instynktu
samozachowawczego, aby wiedzieć, że nie może się tak po prostu
położyć pod drzewem. Natura kryje wiele niebezpieczeństw, nawet
on zdawał sobie z tego sprawę.
Nie
wiedział dlaczego, ale coś go skłoniło do tego, żeby skręcić.
Ugiął się dziwnemu przeczuciu i powolnym krokiem ruszył w świeżo
obranym kierunku. Miał wrażenie, że na tej trasie natrafi na coś
interesującego.
Nie
mylił się. Pierwszym, co do niego dotarło, był dźwięk. Wyższy
i niższy, głośny i cichy, kilkudziesięciu, a może i więcej
osobników obcego mu gatunku. Po przejściu kolejnych metrów
spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się konkretne kształty. Mógł
już dostrzec czworonożne, krępe i dużo wyższe od niego zwierzęta
z rogami na głowie. Stały w zbitej grupie w deszczu i ogrzewały
się wzajemnie.
Wilk
nie mógł o tym wiedzieć, ale były to krowy, najzwyklejsze w
świecie krowy. Miasto, w którego granicach nadal przebywał, o czym
również nie mógł wiedzieć, miało olbrzymią powierzchnię, ale
centrum z regularną i ciasną zabudową stanowiło tylko jego
niewielką część. Na obrzeżach nadal prym wiodło rolnictwo i
hodowla. Właśnie w takim miejscu znajdował się dom Steve'a i
kupiona dawno farma, gdzie trafił samiec. Dla trenera okolica była
wymarzona. W promieniu kilkunastu kilometrów nie miał żadnego
sąsiada, a nawet jeśli w końcu udało się kogoś znaleźć, nikt
nie odwiedzał mężczyzny. Ten nie rozpaczał nad sytuacją,
pozwalają mu ona zachować swoje interesy w tajemnicy.
Demon
instynktownie wiedział, że na wolności będzie musiał polować, a
niektóre stworzenia staną się jego ofiarą. Nie wiedział jednak
jakie. Równie dobrze mogłoby to być stado stojące przed nim. Z
tego też powodu z zainteresowaniem przyglądał się bydłu. Może
nie był głodny, ale miał ochotę podejść do nich bliżej.
Pogonić przez chwilę, może zabić jakiegoś młodego osobnika. W
końcu nie wiedział, kiedy pojawi się następna taka okazja.
Płot
stanowiły drewniane paliki i kilka pojedynczych drutów. Samiec
uznał, że odstęp metalowej części ogrodzenia od ziemi jest
wystarczający, żeby mógł się tamtędy przeczołgać. Za szybko
jednak podjął decyzję. Nie zauważył, że granica działki jest
zabezpieczona drutem kolczastym.
Przywarł
do ziemi, spuścił nisko głowę, a potem wszedł pod ogrodzenie.
Bardzo szybko zorientował się w swoim błędzie. Przy pierwszym
podniesieniu łba ostre kolce zahaczyły o sierść. Naturalną
reakcją była próba podniesienia się na równe nogi, przez to drut
wbił się w skórę. Drapieżnik zaskowyczał, chociaż był
przyzwyczajony do większego bólu, ale tutaj każda próba
uwolnienia się pogarszała sprawę. Nie można było ani pójść
naprzód, ani się wycofać. Samiec próbował przekręcić się na
bok i w taki sposób podciągnąć się z stronę celu. Nie
zrezygnował z przedostania się do krów, musiał tylko pokonać tę
małą przeszkodę.
Stado
roślinożerców natychmiast zwróciło uwagę na intruza. Wszystkie
osobniki podniosły alarm. Może nigdy nie widziały wilka na oczy,
ale wyczuły w nim drapieżnika, choć nawet on nie czuł się nim w
stu procentach. Raczej widział w sobie zagubionego szczeniaka, który
próbuje żyć samodzielnie. Miał już trzy lata, podświadomie
wiedział, że już dawno powinien był uciec. Nawet jeśli do końca
tego nie rozumiał, chciał odejść, ruszyć w świat, znaleźć
swoją przyszłość i rodzinę. Doskonale wiedział, że nie ma
rodziny, dlatego tłumił w sobie te myśli. Do czasu. Jego zegar
biologiczny nie pozwolił mu dłużej czekać. Jest silny, młody, to
najlepszy moment. Tak sobie powtarzał, żeby się uspokoić. W
rzeczywistości równie dobry moment był w wieku pół roku, wtedy
wiedział tyle samo. Przez ten czas nauczył się tylko jednego –
zabijać. Pozostałe umiejętności pozostały na poziomie ślepego
wilczka, a niektóre nawet stracił, na przykład węch. I właśnie
tak się czuł, jak maluch wpuszczony do nowego środowiska, wśród
obcych ludzi, gdzie nie wiadomo kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem
ani czy ci drudzy w ogóle istnieją. Na dodatek przy dziecku nie ma
rodziców, którzy cokolwiek by mu podpowiedzieli.
Skoro
nie wiedział, jak się zachować, robił to, co przyszło mu do
głowy. Uczenie się na błędach zdawało się oczywistym i
najprostszym wyjściem z tej sytuacji. Każdy błąd ma jednak swoje
konsekwencje.
Wyczołgał
się spod ogrodzenia po kilku minutach walki z drutem kolczastym.
Kolejne rany nie zrobiły na nim wrażenia. Ostre elementy wyrwały
mu więcej sierści niż zrobiły zadrapań. Tylko padający ciągle
deszcz mu o nich przypominał.
Grupka
roślinożerców stała najdalej jak mogła, z szeroko otwartymi
oczami utkwionymi w drapieżniku. Czekały. Dawały mu szansę na to,
żeby się wycofał. Wilk jednak nawet o tym nie myślał.
Przekroczył niewidzialną granicę, za którą stado czuło się
bezpiecznie.
Krowy
rzuciły się do ucieczki, chociaż nie miały gdzie. Pastwisko było
małe, położone przy domu gospodarza. Pewnie zostały tutaj
zagonione na okres zbliżającej się zimy. Instynkt jednak nakazywał
im trzymanie się jak najdalej od basiora. Sam zapach budził w nich
strach.
Problem
w tym, że ich zachowanie obudziło również instynkt Demona. Nie
myślał nad tym, co robi. Gdy ofiary zaczęły biec, on ruszył za
nimi, praktycznie bezwiednie.
Parzystokopytne
dotarły na kraniec łąki. Wyhamowały gwałtownie, wiedząc, czym
kończy się kontakt z ogrodzeniem. One nie miały grubej sierści,
która dodatkowo chroniłaby ich przed drutem.
Zwierzęta
krążyły w kółko, samiec trzymał się w środku i co raz zbliżał
się do nich, żeby się nie zatrzymały. Mógł ciągle gonić cel,
ale po co? Tylko by się niepotrzebnie zmęczył, a tak bydło zrobi
wszystko za niego.
Bardzo
szybko w tyle pozostał jeden cielak. Demon tylko na to czekał.
Opuścił swoje stanowisko i ruszył za potencjalną zdobyczą. Młode
było słabe i niedoświadczone, nie miało żadnych szans.
Wilk
złapał ofiarę za tylną nogę. Na języku poczuł krew. Początkowo
chciał odskoczyć, ale zorientował się, że teraz jest inaczej,
krew inaczej smakuje. Nie czuł śmierci, poczucia winy. Teraz
zdawało mu się, że śmierć będzie miała cel i przedłuży jego
życie. Przeraził się własnych myśli. Jak mogło mu przyjść do
głowy, że jedno życie jest bardziej wartościowe od drugiego?
Nawet nie jest głodny! Zabiłby bez żadnego sensu, dla zabawy... To
nie jest coś, czym można się bawić wedle własnego nastroju i
chęci.
Chciał
puścić cielaka i odejść stąd jak najszybciej, ale w tamtym
momencie drzwi wejściowe domu się otworzyły, a ze środka wyszedł
człowiek razem z trzema psami.
– Co
tu się dzieje?! – Obejrzał się na zagrodę i hałasujące w niej
krowy. Przyłapał Demona na gorącym uczynku, kiedy trzymał byczka
za nogę, a ten rozpaczliwie próbował się uwolnić. – O nie,
kundlu, nie nauczysz się atakować mojego stada! Brać go! –
krzyknął na swoje owczarki, a sam szybko wrócił do domu po
strzelbę. Wziął basiora za zwykłego zdziczałego psa, z którymi
już nie raz miał do czynienia.
Psy
przeskoczyły przez ogrodzenie, wchodząc najpierw na stos siana
ułożonego po zewnętrznej stronie. Jedno zwierzę stanęło przed
Demonem, a dwa pozostałe po bokach. Najmniejszy z trójki
przyskoczył do drapieżnika i kłapnął zębami tuż przy jego
boku. Demon natychmiast uniósł wargi i już miał rzucić się na
napastnika, obracał się w jego stronę, ale szybko wrócił do
pierwotnej pozycji. Może nigdy nie walczył z wieloma przeciwnikami
na raz, ale trzeba było nie mieć wyobraźni, żeby stanąć tyłem
do jednego z potencjalnych wrogów. Wrócił więc do pierwotnej
pozycji, przodem do ewidentnego przywódcy tej sfory. Kątem oka
spoglądał na dwa pozostałe owczarki, ale czuł, że będą one
wykonywać polecenia szefa, więc to jego musi pilnować.
– Co
tu robisz?!
–
Wracaj
tam, skąd przyszedłeś!
–
Jak
śmiałeś przekroczyć granicę?! – krzyczeli po kolei. Demon
zatrzymał się na ostatnim pytaniu.
–
Jaką
granicę? Ogrodzenie? – Psy zaczęły się śmiać.
–
Jaką
granicę, słyszeliście? – powiedział przywódca. – Widzę, że
masz nos. Takie czarne na końcu pyska. Tego się używa.
Basior
skrzywił się. Żeby to było takie proste... Kiedy był u Steve'a,
węch tylko mu przeszkadzał, rozpraszał podczas walki. Wilk nie
umiał skupić się na jednym pożądanym zapachu. Ilość różnych
i mieszających się ze sobą woni go przytłaczała, a ich
intensywność przyprawiała o zawrót głowy. Czuł wszystko.
Alkohol. Narkotyki. Pot otaczających go ludzi. Nawet to, że
prowadzony pierwszy raz na arenę pies posikał się ze strachu. Nad
tym wszystkim dominował słodki, mdlący zapach krwi. Krwi, która
jeszcze kilka minut wcześniej doprowadziła go do ekscytacji, mimo
że krzywdził bezbronnego cielaka i na dodatek nie z głodu. Musi
stąd odejść, natychmiast.
–
Draco,
po co mamy czekać na naszego pana. Rozprawmy się z nim sami –
zaproponował pies stojący po lewej stronie Demona, ten sam, który
wcześniej próbował go ugryźć. Basior skupił na nim swoją
uwagę. Być może źle ocenił zagrożenie ze strony konkretnych
osobników.
–
Ani
mi się waż – wysyczał Draco, przywódca. – Mamy tylko
przypilnować, żeby nie uciekł. Nie pamiętacie już, jak ostatnio
nam się dostało za błąd?
–
Wiecie,
że ja was słyszę? – wtrącił w pół słowa wilk, ale nikt nie
zwrócił na niego uwagi. Dalej kontynuowali swoją rozmowę.
–
Poza
tym, chłopcy... – zaczął ostatni pies. Po głosie drapieżnik
rozpoznał, że była to suka. Po walce z shar-pei nigdy ich nie
zlekceważy. Musiał jednak pilnować się z każdej strony. Jedynie
za sobą nie miał owczarka, ale za to ogrodzenie z drutu
kolczastego. – Chcę wam przypomnieć, że kule są skuteczniejsze
od kłów – dokończyła samica.
Na
dźwięk słowa kule Demon podniósł łeb i rozejrzał się.
Otaczające go czworonogi nagle przestały być groźne. Postawił
uszy, jakby w tej samej chwili miał paść strzał. Serce zabiło mu
szybciej. O ile chwilę wcześniej chciał stąd uciec, bo wstydził
się własnego zachowania, o tyle teraz musiał to zrobić aby
uratować życie.
Sposób,
w jaki na pastwisko dostały się psy, był dla niego nieosiągalny.
Siano ustawiono tylko po zewnętrznej stronie ogrodzenia. Od wewnątrz
nie dostrzegł niczego, co pozwoliłoby mu pokonać przeszkodę bez
poranienia się o ostre części drutu. Nie uda mu się przeczołgać,
to zajmuje zbyt wiele czasu. Uciekając z podwórka byłego
właściciela przeskoczył nawet wyższe ogrodzenie, ale wtedy był
wypoczęty. Stając w pułapce, nadal czuł palące mięśnie. Z
drugiej strony mogła to być jego jedyna droga ucieczki.
Wystrzał
sparaliżował basiora, mimo że pocisk trafił w ziemię dwa kroki
od niego. Owczarki odsunęły się, żeby przypadkowo nie zostać
rannym, ale nadal pozostawały w zasięgu kilku metrów. Zaczęło
się przejaśniać i człowiek stojący przy bramce ze strzelbą
przyłożoną do oka był doskonale widoczny. Wilk nie mógł stać
bezczynnie, przecież nawet ślepy trafi w nieruchomy cel.
Po
raz drugi w przeciągu kilku godzin ktoś do niego mierzył, ale tym
razem John nie rzuci mu się z pomocą. Tak długo marzył o chwili,
kiedy będzie wolny, a już pierwszego dnia ma zginąć? Oczyma
wyobraźni widział, jak starszy mężczyzna za ogrodzeniem celuje
między jego oczy, żeby pozbyć się problemu raz na zawsze. To
nawet go nie zaboli, po prostu nagle wszystko wokół niego zniknie i
on też zniknie, nie wydając nawet cichego jęku. Śmierć na arenie
była dużo dłuższa i cięższa. Nie raz widział, jak byli
mistrzowie albo obiecujące młodziki umierały w kałuży własnej
krwi, pośród śmiechów i wiwatów rozbawionych widzów. Nawet
jeśli właściciel zdecydował się dobić podopiecznego, postępował
tak, bo zwierzę nie było już zdolne do walki, albo jego leczenie
byłoby nieopłacalne. Niektóre osobniki dostawały szansę, ale
zwykle musiały poradzić sobie z licznymi ranami, zakażeniem, a
latem również owadami.
Demon
spojrzał na ogrodzenie. Jeśli okaże się, że nie skończy
wystarczająco wysoko, wpadnie z impetem w drut kolczastym. Jeśli od
razu go to nie unieruchomi i zdoła uciec, to najprawdopodobniej i
tak zginie. W męczarniach. Bez żadnej pomocy. Nawet jeżeli jakimś
cudem nie wda się zakażenie, to padnie z głodu. Nie będzie mógł
skutecznie polować.
Po
co jednak tyle ryzykował do tej pory? Żeby teraz zrezygnował i
skoczył w objęcia śmierci z własnej woli? Tej śmierci, z którą
walczy od zawsze? Która z niewiadomych powodów oszczędza go, za to
zabrała mu najbliższych? Dlaczego ma jej ułatwiać zadanie, skoro
nie może oczekiwać na żaden rewanż. Nigdy nie miał łatwo, ale
zawsze walczył. Wyszedł cało z gorszych sytuacji, dlaczego teraz
ma być inaczej? Gdy na jego oczach odchodziła Hera, nie był gotowy
na śmierć, mimo że miał zostać sam. Zawsze sam. Zawsze przeciw
silniejszym przeciwnikom. To się nie zmieniło. Nie zmieniło się
również jego nieprzygotowanie na śmierć.
Odwrócił
się i ruszył w stronę najbliższej ściany ogrodzenia najszybciej
jak mógł. Usłyszał, jak człowiek przeładowuje broń i strzela,
niecelnie, a psy rzucają się za nim. Miał ułamek sekundy przewagi
i to musiało mu wystarczyć. Będąc w powietrzu, zamknął oczy.
Nie chciał widzieć, jak spada.
Zamiast
poczuć drut wbijający się w jego ciało, uderzył przednimi łapami
o ziemię. Nie był na to przygotowany, więc przewrócił się i
przeturlał kilka razy, zatrzymując kilka metrów dalej. Natychmiast
wstał i spojrzał za siebie. Owczarki już kierowały się w stronę
otwartej dla nich bramki. Nie były na tyle zdesperowane, aby skakać
za wilkiem. Mężczyzna ponownie przyłożył broń do twarzy,
energiczny krokiem idąc wzdłuż ogrodzenia, aby zbliżyć się do
intruza. Gdyby go chociaż postrzelił, ten nie mógłby uciec
daleko.
Demon
pobiegł, ale nie było to to, co kilka godzin wcześniej. Co chwilę
zwalniał, ale gdy pomyślał, że trzy psy mogą go za chwilę
dopaść, adrenalina pozwalała mu zapomnieć na chwilę o zmęczeniu.
Nie oglądał się za siebie. Na dobrą sprawę nie wiedział, czy
pokonał sto metrów czy kilometr. Nic także nie słyszał poza
biciem własnego serca i głośnym oddechem. W końcu padł na
ziemię, niezdolny do dlaczego biegu, a nawet zwykłego marszu. Był
gotowy na atak, czekał na niego, ale minęło kilka minut, a on
nadal leżał, wycieńczony do granic możliwości. Nic ani nikt
wcześniej nie doprowadził go do takiego stanu.
Pierwszym,
co do niego dotarło, był śpiew pojedynczego ptaka, później szum
wiatru, ocieranie się gałęzi, cichy szum wody gdzieś w oddali.
Nie słyszał okrzyków człowieka, strzałów na oślep, ujadania
psów podążających jego tropem. Nawet serce i oddech basiora
zdążyły się uspokoić. Wokół niego nie było nikogo, tylko on,
sam na sam z naturą. Mimo że mógł rozróżnić wiele dźwięków,
były one kojące. Nie miało to nic wspólnego z głuchą ciszą
nocy w kojcu ani wrzawą walki. Te odgłosy były nierozerwalną
częścią środowiska. Wystarczyła chwila roztargnienia, żeby się
od nich odciąć, nie zauważyć, zignorować. Są one niedoceniane,
a jednocześnie tak idealne.
Powoli
podniósł głowę i powiódł wzrokiem po otoczeniu. Teren w tym
miejscu nie był już płaski, drzewa również rosły gęściej niż
w okolicy pastwiska krów, gdzie jeszcze nie tak dawno się
znajdował. Ziemię pokrywała warstwa suchego igliwia, pojedyncze
krzewy straciły już prawie wszystkie liście. Na gałązkach widać
było czerwone owoce, jeszcze przez nikogo nie zjedzone. Basior leżał
z plecami przeciśniętymi do pnia.
Przez
kilka kolejnych minut tylko patrzył tępo przed siebie, później
wstał i ruszył. Nie myślał dokąd, w stronę gór czy doliny.
Nadal nie miał celu, więc szedł tam, gdzie go łapy poniosły.
Przebierał nimi powoli, automatycznie. Początkowo zwracał uwagę
na to, co mijał. Napił się wody ze strumyka, który słyszał od
początku. Stopniowo jednak zamykał się na wszelkie bodźce. Myślał
o wszystkim i o niczym. O przeszłości, o przyszłości, tylko
teraźniejszość o dziwo nie zaprzątała jego umysłu.
Nie
po raz pierwszy ocknął się w zupełnie nowym, obcym miejscu. Tak
właściwie to nie istniało takie miejsce, które nie byłoby dla
niego obce. Ma trzy lata, a znaczną większość życia spędził w
boksie, nawet nie wychodząc na zewnątrz. Wszystko było dla niego
obce. Powinno go to interesować, ale był zbyt zmęczony, fizycznie
i psychicznie. Nie potrafił ułożyć w głowie sensownej myśli, a
co dopiero z uwagą obserwować najdrobniejsze elementy świata, do
tej pory mu umykające.
Chłodniejszy
podmuch wiatru dotarł do skóry samca. Uniósł on łeb i spojrzał
w górę. Ciemne chmury szybko przetaczały się po niebie, a blade
słońce jeszcze prześwitywało pomiędzy pniami drzew, choć
nieuchronnie zbliżało się w stronę szczytów gór, które
przesłaniały horyzont. Demon szedł prosto na nie, tak że musiał
przymrużyć oczy z powodu świecącego prosto w nie światła. W
międzyczasie zmienił kierunek podróży, z północy na zachód,
chociaż dla niego nie miało to znaczenia. Ważne było, że się
nie cofał, nie krążył, czyli oddalał od miejsca, w którym
pozostawił całą swoją przeszłość.
Robiło
się coraz ciemniej. Wiatr przybierał na sile, zbliżała się noc.
Nie bał się mroku, widział wtedy doskonale, a jednak czuł
wewnętrzny niepokój i potrzebę znalezienia schronienia. Nie
wiedział przed czym, ale już w tamtym momencie, o zmierzchu,
widział, że las za dnia wyglądał inaczej, tętnił innym życiem.
Jasnym, dobrym, pogodnym, przyjaznym. Noc należała do zupełnie
innych stworzeń. Nagle wszelkie szmery, trzaski, szuranie mogło być
spowodowane przez coś jeszcze niewidocznego, tajemniczego, groźnego.
Pohukiwanie sowy, trzepot skrzydeł odlatującego w bezpieczne
miejsce ptaka, błysk oczu kojota. Wszystko to napawało go lękiem.
Nie
zastanawiał się , co robi, gdy natychmiast po jej dojrzeniu wszedł
do jamy w ziemi, usytuowanej pod zwalonym pniem. Ostatnie promienie
słoneczne wpadały do środka, ukazując mu rozmiar nory, korzenie
zwisające ze sklepienia. W głowie przemknęło mu krótkie
wspomnienie, scena z dzieciństwa przedstawiająca identyczny widok.
Zaskakiwał go tylko rozmiar oglądanego legowiska. Jego kojec był o
połowę mniejszy. Nie wiedział, w jaki sposób można było coś
takiego wykopać, a tym bardziej kto to zrobił.
W
jednej chwili pod ziemią zapanował mrok. Nie możliwe było, żeby
słońce zaszło tak gwałtownie, a poza tym nie zrobiłoby się od
razu tak ciemno. Demon zrozumiał, że ktoś, a raczej coś stanęło
w wejściu do jamy.
_______________
Nie będę się ani tłumaczyć, ani ganić za przerwę. Liczą się fakty, a pokazują one, że to pierwszy rozdział od czterech miesięcy. Nie wiem jak będzie z tą systematycznością do końca roku szkolnego, ale i tak w tym roku skończę Przyszłość.
W czasie tych czterech miesięcy pojawiły się też nowe plany co do Przyszłości. Początkowo miała być to całość, w jednej książce jakby trzy księgi. Ostatnio jednak wpadł mi do głowy pomysł na epilog Przyszłości... A przecież epilog nie występują w środku historii. Tak więc z trzech "ksiąg" zrobi się trylogia. W związku z tym moja idea dziesięciu rozdziałów na każdą część nie jest już tak logiczna. Przyszłość skończę już tak, jak sobie zaplanowałam, czyli zostało mi pięć rozdziałów mniej więcej tej długości. Później i tak będę musiała zrobić korektę, poprawić logiczność kilku rzeczy. Przy okazji podzielę inaczej rozdziały, żeby ilość opisów nie była tak przytłaczająca. Nie chcę jednak od tego momentu nagle skracać rozdziały, tym bardziej, że już sobie je rozplanowałam w obecnej wersji.
Starająca się wszystko uporządkować
Akti
Pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńAhh, czyżby tym ktosiem/cosiem był lis? Na pewno nie wilk.
I nie mogę się doczekać momentu, w którym wilk spotka jakąś watahę.
Czy wróci mu węch, a może w późniejszych rozdziałach będzie walczył z alfą? :D
Godzilla
Wiesz co... chyba wolę nie ustosunkowywać się w tej chwili do twoich teorii, żeby nie zdradzić, co obstawiasz dobrze, co źle... Ups, to i tak chyba spora informacja XD
UsuńCześć :)
OdpowiedzUsuńDemonowi udaje się uwolnić i to chyba najlepsze w tym rozdziale. Jest zwierzęciem, którego domem jest naturalne środowisko - las - nie jakaś cholerna klatka.
To opowiadanie narzuca dużą ilość opisów, ale muszę Ci wyznać, że radzisz sobie z nimi bardzo dobrze :) Nie są jakieś nużące, a plastyczne i przejrzyste, nie narzucasz wielu wątków na raz. Akcja jest przemyślana i odpowiednio poprowadzona. Wcześniej taka długość mi przeszkadzała, przy tym rozdziale stanowiła ona duży plus. Chciałam czytać o tym wszystkim.
* nieważne
John pozostaje w mojej pamięci jako ten bardziej ludzki. Na zawsze.
Któż to może być? Jestem ciekawa.
Mimo zmęczenia i przeżyć Demon zmierzał przed siebie. Ma w sobie wiele siły, to ona jest jego motorem napędowym.
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*
Od początku wiedziałam, że to opowiadanie, a przynajmniej ta część będzie opierała się na opisach. Na szczęście kiedy zaczęłam to pisać, już w miarę lubiłam opisy, a teraz już w ogóle nie są dla mnie problemem, a to co mówisz, że nie nudzą, chyba tylko to potwierdza. Cieszę się, tym bardziej że na początku nie byłaś do ich ilości przekonana. Głównie przez Twoje uwagi zaczęłam myśleć nad skróceniem rozdziałów. Z drugiej strony dodaję rzadko, więc przynajmniej jak publikuję to już dość konkretną długość tekstu xD I są to przynajmniej takie prawdziwe rozdziały, z ciągiem zdarzeń, z nie jedną sceną (porównaj z Drimer). Jeszcze mówiłaś o dobrym rozplanowaniu akcji i tym, że nie zarzuciłam czytelnika wieloma wątkami. Z samego początku rozpisałam ramowy plan na rozdziały, co ułatwia sprawę, nie muszę czekać na pomysły ;) Twój (i nie tylko) system się sprawdził. Z kolei wątków nie ma dużo, więc czytelnik raczej się w nich nie zagubi. Później będzie trochę inaczej, ale na razie, skoro nie mogę czytelnika wciągnąć zawrotną akcją (chociaż ją też staram się umieścić), staram się go wciągnąć w ten świat. Dlatego opisuję szczegóły, wszystkie myśli, spostrzeżenia ;) Ogólnie mam dość ambitne plany na tę opowieść, więc raczej nic nie zostawiam przypadkowi ;)
Usuń