poniedziałek, 20 lipca 2015

Wytropić przyszłość. Rozdział I - Sam w tym groźnym świecie

INFO: Historia będzie zawierała przeważającą  nad dialogami ilość opisów.

Dla klimatu ;) Zakopower - ,,obława'' albo ,,obława na młode wilki'', różnie podają. Sama piosenka nie jest tego zespołu - pierwotnie śpiewał ją Jacek Kaczmarski - i oni ją tylko jakby odnowili. Zmienili muzykę... Utwór ten pochodzi... Może inaczej. Wiem że jest związany z odzyskaniem niepodległości i pod przenośnia wilka ukazuje ataki na Polaków, czy jakoś tak. Więc tak naprawdę to nie jest piosenka o wilkach, tylko o Polakach... Nie wiem na ten temat zbyt dużo, więc więcej się o jej historii nie wypowiadam. Dodałam ją tu dlatego, że ten dosłowny tekst jest... Sami się przekonacie jeśli posłuchacie.



Żadna mądrość, której możemy nauczyć się na ziemi, nie da nam tego, co słowo i spojrzenie matki.
Autor nieznany





Nikt nigdy nie wie, jak potoczą się jego losy. Ludzie zwykle dzielą się na tych, którzy widzą przyszłość w różowych barwach, są do niej pozytywnie nastawieni, i na tych myślących wręcz przeciwnie. Zwykle nazywa się ich optymistami i pesymistami. Jedni nie umieją zrozumieć postawy drugich. Nie wiadomo do końca, którym łatwiej się żyje, którzy mają rację. Mimo wszystko obie filozofie są dość powszechne.
A jak patrzylibyście w przyszłość, gdybyście wiedzieli, że stracicie wszystko? Że wasze życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, na gorsze? Że będą momenty, kiedy będziecie marzyć o śmierci? Poddalibyście się, czy wręcz przeciwnie – walczyli z całych sił o lepszy byt? A co, jeśli nie macie już w sobie siły na tę walkę?
Wolność, bezpieczeństwo, szczęście, rodzina... Przeciwko niewoli, trwodze, rozpaczy i bezdusznym trenerom. Niewinność przeciwko tyranii.
Ze starego życia pamięta tylko kilka obrazów. Czwórka brązowych, puchatych szczeniaków, zapewne własne rodzeństwo. Ciemne wnętrze nory i wystające zewsząd korzenie, widocznie ich legowisko znajdowało się pod jakimś drzewem. Ale widokiem, który na wieczność wyrył się w jego pamięci, były karmelowe oczy jego matki. Biła z nich miłość, troska i łagodność. Te oczy były jedyną pewną rzeczą w jego życiu. Nie musiał zgadywać, do kogo należały, wiedział, że była to jego mama. Od niej powinien się stopniowo wszystkiego uczyć, to ona powinna wprowadzić go do stada. Nie znał ojca ani innych członków rodziny. Słyszał o nich jedynie kilka słów z ust matki, a raz znaczył sylwetkę taty w wejściu do nory. Wataha przynosiła im mięso z polowań, ponieważ wadera* nie opuszczała nory. Cały czas przebywała z młodymi, karmiąc je i opiekując się nimi. Grupa miała poznać nowych członków dopiero za jakiś czas, kiedy wilczki podrosną, zaczną chodzić i nie będą już całkiem bezbronne. Nigdy jednak to nie nastąpiło. Wilczycy zabrakło czasu, a raczej to ktoś go jej zabrał.
Tamten dzień początkowo nie różnił się niczym od wielu poprzednich. Wszystkie zlewały się w jedno, jedzenie, spanie, toaleta przy pomocy języka wilczycy i tak w kółko. Pierwszy raz otworzył oczy zaledwie kilka dni wcześniej, więc w sumie nie ma się czemu dziwić. Dopiero zaczynał poznawać ten świat. Pamiętał, że leżał wtulony w ciepłą sierść matki. Otulała go ona swoim zapachem, zapewniając bezpieczeństwo. Jednak gdzieś w głębi czuł, że coś jest nie tak, a może wyczuł to w postawie rodzicielki? Miała napięte mięśnie, nerwowo strzygła uszami i co chwilę zerkała na wejście do jaskini, raz na jedno, raz na drugie. Szczenięta nie mogły o tym wiedzieć, ale ich wataha nie przychodziła od dawna. Spóźniali się o trzy dni. Gdy wilczyca ostatni raz widziała się z partnerem, ten zabierał stado na polowanie. Mieli wrócić w nocy, a najpóźniej nad ranem. Wadera czekała. Pierwszego dnia była w miarę spokojna, wiedziała, że nie każde polowanie dochodzi do skutku. Może po prostu mieli pecha. Drugiego dnia zaczęły nachodzić ją złe przeczucia, a trzeciego już wiedziała. Coś się stało. Wataha mogła zostać zaatakowana, zapewne nie chcieli zdradzić położenia legowiska i dlatego nie przychodzili. Wolała taki scenariusz niż dopuścić do siebie myśl, że... nie żyją.
Podniosła łeb i zaczęła węszyć. Uświadomiła sobie, że robi to ostatnio coraz częściej. Cały czas miała nadzieję, że wyczuje zapach rodziny i zostanie jej tylko czekać, aż przyjdą i w wejściu do nory ukaże się jej partner. O nic więcej nie prosiła... Ale nikt nie słuchał jej błagań powtarzanych w myślach jak mantra. Tym razem także nie wychwyciła ich zapachu. Zamiast niego w powietrzu pojawiła się zupełnie inna woń. Choć jej nie znała, to instynktownie bała się tego, co ją wydziela. Coś zabolało ją w klatce piersiowej. To serce porzuciło wszelkie nadzieje i pękło na pół.
Biła się z myślami. Uciekać czy zostać i mieć nadzieję, że tajemniczy przybysze jej nie zauważą, że ominą tę na pozór zwykłą dziurę w ziemi. Ale jeśli ją znajdą, nie będzie miała żadnych szans. Wybrała ucieczkę.
– Spokojnie, moje malutkie. Będę wracać po każdego z was. Musimy się przenieść w inne miejsce – odezwała się, a jej głos był tak ciepły i melodyjny, że szczenięta przestały się bać. Nie widziały powodu, aby nie wierzyć matce.
Wilczyca delikatnie wzięła w zęby pierwsze młode, a następnie wybiegła z nory. Pozostałej pod ziemią czwórce zrobiło się zimno i dziwnie strasznie. Do tej pory nigdy nie zostawały same. Wszystkie naraz zaczęły piszczeć. Z początku cicho, a później coraz głośniej.  Płakały tak, póki nie zasnęły ze zmęczenia. Podczas ich drzemki wróciła wadera. Chwyciła kolejnego wilczka i znowu zniknęła. Gdy trójka maluchów obudziła się jakiś czas później i nie zobaczyła mamy, na nowo podniosły lament. Nie wiedzieli, że przespali jej powrót. Wreszcie samica wróciła.
– Cichutko. Bądźcie grzeczne – szepnęła. – Bo przyjdzie zły niedźwiedź i was zje. Jeśli spokojnie pójdziecie spać, to was nie znajdzie. – To, że piskami ściągną intruzów przebywających na ich terytorium, było pewne. Niestety wilczyca obawiała się, że są oni niebezpieczniejsi nawet od niedźwiedzia...
Bez dalszego tracenia czasu wzięła trzecie już szczenię i kolejny raz tamtego dnia wybiegła na powierzchnię, w sobie tylko znanym kierunku. Tym razem maluchy posłuchały matki i były cicho. Cierpliwie czekały. Wtedy były już pewne, że wróci po nie.
Miały rację. Wadera nigdy nie zostawiłaby ich z własnej woli. Wróciła, tym razem szybciej, niż poprzednio. Spieszyła się, ponieważ obcy zapach w powietrzu coraz bardziej się nasilał. Bała się, że intruzi są już na tyle blisko, że mogą ją zauważyć, gdy będzie przenosiła młode. Nie mogła jednak zrezygnować teraz, kiedy większość szczeniaków jest już w innej, zastępczej norze. Chwyciła w zęby przedostatniego malucha. Tym razem przyszła kolej na dużego samczyka, najsilniejszego w miocie. Gdy samica wyszła na powierzchnię, wilczek zmrużył oczy. Całe swoje krótkie życie spędził w ciemnej norze. Tak nagłe przejście do światła dziennego na chwilę go oślepiło. Zaczął się szarpać i popiskiwać. Matka zatrzymała się, chciała odłożyć syna i go uspokoić. W tamtej chwili rozległ się jednak ogłuszający huk. Uchwyt szczęk wadery na moment się nasilił, a później zmalał całkowicie. Szczeniak spadł na ziemię, a jego matka zachwiała się i upadła tuż przed nim. Nie położyła się, po prostu upadła z głuchym odgłosem. Samczyk zaczynał powoli przyzwyczajać się do światła słonecznego, więc podszedł swoim chwiejnym krokiem do pyska rodzicielki. Spojrzał w jej oczy, które, mimo że otwarte, były bez życia. Puste. Bez tej dawnej miłości, troski i łagodności. Po chwili zauważył niewielką ranę pomiędzy tymi obcymi teraz dla niego oczami. Wypływała z niej jakaś czerwona substancja, skapując na ziemię w kilku strumyczkach. Wydzielała słodki zapach, ale nie był on przyjemny. Przytłaczał. Gdy szczeniak dotknął nieznanej cieczy, okazała się ciepła i lepka. Nikt nie mógł mu wytłumaczyć, że to krew, a jego matka nie żyje.
Nie minęła minuta, a jakaś obca istota stanęła nad wilczkiem, zasłaniając słońce. Złapała go za skórę na karku i wysoko podniosła.
– Patrz no ty... Oprócz starej mamy jeszcze malucha.
Ich głos był dla młodego zupełnie obcy. Nigdy czegoś takiego nie słyszał. Po chwili to stworzenie obróciło wilczka przodem do siebie, tak że mógł go zobaczyć. Miał płaską, nieowłosioną twarz, szare oczy, a na głowie coś w różnych odcieniach zieleni. Gdy spojrzał nieco dalej, za plecy trzymającego go osobnika, dostrzegł drugiego takiego, o podobnej twarzy i tak samo zielonego, ale na całym ciele. Tak naprawdę była to dwójka przyjaciół, która wybrała się na polowanie w stroju maskującym, w moro. Szczeniak tego nie zauważył, ale drugi mężczyzna miał przy sobie strzelbę, od której zginęła wadera.
– Ej, nie tak miało być. – Stojący z tyłu przewiesił sobie broń przez ramię i podszedł bliżej. – Najpierw mówiłeś, że tamta wataha to wszystkie wilki, a teraz przekonywałeś mnie, że ona – wskazał ciało wilczycy – jest sama. Nie pisałem się na takie coś.
– Oj, John, weź się przymknij. I tak już by sama nie przeżyła. To był... akt miłosierdzia. Zobacz lepiej, czy pod ziemią są jeszcze jakieś młode.
– Jest jeszcze jedna. Samiczka – powiedział po chwili drugi mężczyzna. Podszedł bliżej i podał zwierzę do wolnej ręki przyjaciela. Ten przysunął rodzeństwo do siebie i zaczął ich porównywać. Od razu widać było, że samczyk jest dużo większy, więc zapewne silniejszy. – Steve, co ty chcesz z nimi zrobić?
– Mówiłem ci o moim starym kumplu, Kevinie? Ostatnio się odezwał, bo usłyszał o naszych sukcesach na arenie. Pochwalił się też swoimi. Wygrywa kupę szmalu dzięki wilkowi. Jego basior* jest postrachem wszystkich przeciwników. Zjeżdżają się trenerzy z całego stanu, żeby wystawia do walki z nim swoje najlepsze psy. Czy ty rozumiesz, jakie to niesie za sobą możliwości?
– Chcesz je wychować? I wytrenować? Przecież one jeszcze ssały matkę. No, chyba że ty masz mleko, bo wybacz, ale ja nie produkuję.
– Podstawi się go może do którejś karmiącej suki, albo wykarmi z butelki, wiele osób tak robi z odrzuconymi szczeniakami.
– Ale co potem? Myślisz, że one będą cię słuchać? To dzikie zwierzęta.
– Przestaną być dzikie, kiedy wychowa je człowiek. Przecież dobrze o tym wiesz. Nie mów, że się go boisz. – Steve parsknął śmiechem.
– Nie boję się. – Zrobił obrażoną minę. – A jeszcze mi powiedz, gdzie będziesz go trzymać? Na podwórku na łańcuchu? Ktoś w końcu zwróci uwagę na wilka.
– Nie będziemy trzymać go na dworze. Zrobi się mu kojec w stodole. Nie trzeba go będzie nigdzie chować, gdy ktoś przyjdzie. I narzędzia do treningu będą na miejscu.
– Jak sobie chcesz. Nie chcę tylko niepotrzebnie ryzykować wizyty tych od ochrony zwierząt. Ale zyskami dzielimy się po połowie. W końcu to ja ustrzeliłem matkę. A właśnie. Kto ją będzie nieść?
– Ja mam zajęte ręce! – Mężczyzna, od początku trzymający szczeniaki, podniósł je do góry i zaśmiał się. Maluchy zdążyły już zasnąć na jego dłoniach. Nie rozumiały jeszcze, że ci ludzie zmienią całe ich życie.
Do obozu mieli kawał drogi. Ludzie co jakiś czas zmieniali się w niesieniu wilczycy. Na miejsce dotarli dopiero o zmierzchu. Steve rzucił wtedy martwą samicę na ziemię z wielką ulgą, gdyż dźwigał ją przez ostatnią godzinę. Jej ciało zdążyło już zesztywnieć.
– Gdzie mam je zostawić? – John wskazał wzrokiem trzymane młode.
– W środku. Połóż je na skórach, może przestaną piszczeć.
Istotnie, małe wilczki zawodziły przez całą drogę, chyba że spały. Były głodne i przestraszone. Przecież mama miała po nie wrócić...
Mężczyzna wszedł do przestronnego namiotu i, tak jak kazał mu przyjaciel, odłożył szczeniaki na stosie futer ułożonych w kącie. Chwilę później leżał już wyciągnięty na materacu. Ponieważ zdjął czapkę, widać było że ma krótkie, czarne włosy. Nie dane mu było jednak odpocząć. Kilka minut później na zewnątrz rozległ się głos:
– No halo! Długo mam na ciebie czekać? Sam sobie z tym nie poradzę! Chociaż jest już taka sztywna, że nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie.
Brunet, rad nie rad, wstał i poszedł do przyjaciela, opuszczając za sobą materiał, który zamknął wejście. Zwierzęta powoli się rozglądały, ale wszystko wokół było dla nich zupełnie obce tak jak cała ta sytuacja. Po chwili zorientowały się jednak, że czują znajomy zapach. Uspokoiły się, pamiętały go, to był dla nich ktoś bliski. Sięgnęły do swojej krótkiej pamięci i odnalazły tam czarnego basiora pojawiającego się w wejściu do nory. Matka na jego widok zawsze szybko się podrywała i czule witała. To był ich ojciec. Samczyk spojrzał pod siebie. Ta sama czarna sierść i zapach, który towarzyszył im od dzieciństwa.
     ,,Tato, wróciłeś, więc mama też wróci. Już będziemy bezpieczni...''
Z samego rana wilczki włożono do małej klatki i postawiono pod tylnym siedzeniem terenówki. Gdy zaczęły głośno skamleć, bo były już bardzo głodne, zarzucono na nie grubą kurtkę. Musiały w końcu się uspokoić i przestać.
Obok nich leżały wilcze futra. Jedno było nowe, jasnobrązowe z licznymi czarnymi kępkami. Rzeczywiście, matka wróciła do swoich szczeniąt...
Nie wiedziały, ile tak jechały. Co chwilę przysypiały i budziły się na nowo. Jeśli znowu zaczynały piszczeć, to któryś z mężczyzn potrząsał klatką, żeby się uciszyły.
Wreszcie silnik samochodu zamilkł. Tylne drzwi otworzyły się i człowiek wyjął spod siedzenia klatkę. Nie zdjął z niej jednak kurtki, więc szczeniaki nie mogły się nawet zorientować, czy jest dzień czy noc. Wypuszczone zostały dopiero w domu, w piwnicy. Mężczyźni mieszkali razem, sami, więc nie musieli się martwić, że ktoś odkryje młode wilki. Zrezygnowali jednak z wykorzystania matki zastępczej, ponieważ bali się jej reakcji. Psy tresowane do walk reagują agresywnie na właściwie każde inne zwierzę. Żeby suka zaszła w ciążę, zamyka się ją w specjalnej klatce, aby nie mogła rzucić się na swojego partnera. Później wystarczyło, że toleruje swoje szczenięta. Nie trzeba było ryzykować, szczególnie życia tak cennych młodych.
John wybrał się do supermarketu na drugim końcu miasta. Steve uznał, że jego przyjaciel będzie bardziej wiarygodny w roli młodego ojca szukającego mleka w proszku dla swojego miesięcznego dziecka, niż on sam. Nie mogli wybrać bliższego sklepu, bo ktoś znajomy mógłby zobaczyć chłopaka i zacząć coś podejrzewać. Gdy misja się udała i przyszło do karmienia wilczków, te były tak głodne, że nie zwróciły uwagi na gumowy smoczek i dziwny smak mleka, tak różny od tego, co pili do tej pory.
– Trzeba je jakoś nazwać... – zauważył John. Młode drapieżniki były już z nimi kilka dni. – Zacznijmy od samiczki, bo z nią będzie trudniej.
– Hera – powiedział stanowczo Steve.
– A to coś znaczy, że jesteś taki pewny?
– Tak nazywała się jedna grecka bogini. Była wiecznie obrażona na swojego męża, Zeusa, za jego liczne zdrady. Wszyscy wiedzieli, że zadzieranie z nią może się źle skończy. – Podniósł wzrok na bruneta, który zdawał się strasznie zdziwiony. – No co, kiedyś chodziło się do szkoły...
– A dla samca? – zastanawiał się na głos John.
– Demon! – krzyknęli obaj mężczyźni, jednocześnie. Na raz również się zaśmiali.
Imię nie miało być ładne. Nie miało też nawet służyć do przywoływania zwierząt. Musiało budzić strach w innych trenerach i godnie reprezentować psa podczas przedstawienia przed walką.
 – Co zrobimy z wilczycą? – zapytał brunet miesiąc później. Było już widać, że młoda wadera będzie dużo mniejsza i drobniejsza od brata, a więc słabsza.
– Zostanie wabikiem. Jeśli to przeżyje, zacznie normalny trening. A jeśli nie sprawdzi się na arenie, to cofniemy ją z powrotem do roli wabika, o ile dotrwa do tego etapu.
Mijały kolejne tygodnie. Gdy wilczki miały cztery miesiące, mężczyźni stwierdzili, że wreszcie nadszedł czas, aby się do czegoś przydały. Od tamtej pory zawsze karmiono ich przed klatką z zamkniętym w środku psem. Głodnym psem... Patrzył on na szczeniaka stojącego przed nim i wręcz wychodził z siebie. Chciał się do niego dostać i byłby gotów zrobić wszystko, aby tylko zjeść jego porcję. Zwykle oznaczało to, że następnego dnia, albo jeszcze tego samego wieczoru, czeka go walka. Musiał być wściekły, wyprowadzony z równowagi, nieprzewidywalny. Po prostu niebezpieczny.
W ciągu tych trochę ponad trzech miesięcy spędzonych wśród ludzi, młode drapieżniki zdążyły już zrzucić młodzieńczą sierść. Większość wilków rodzi się ciemnobrązowa, a dopiero z czasem zmieniają kolor. Tak było i w tym przypadku. Hera stała się brązowa z czarnym grzbietem, umaszczenie typowe dla wilków. Demon natomiast okazał się ciemnobrązowy z wieloma czarnymi kępkami. Był identyczny jak matka, ale o tym nie wiedział. Stare życie, którego używał tak krótko, zaczęło zamazywać się w jego pamięci. Jako szczeniak nie przywiązywał do niego uwagi, nie wiedział jak ta przeszłość będzie dla niego ważna w przyszłości. Stanie się jego celem i jedyną ucieczką.
W wieku pół roku rodzeństwo było już spore. Nadal jednak istniała diametralną różnica w wielkości pomiędzy nimi. Dwójka przyjaciół stwierdziła, że czas określić, które z wilków nada się do treningu. Wydali już na nie mnóstwo pieniędzy, najpierw mleko w proszku, a później wysoka jakościowo karma dla szczeniaków i duża ilość mięsa, kości. Większość ich psów nie mogła liczyć na takie traktowanie, ale ta dwójka miała zwrócić im wszystkie koszty i to z nawiązką. A przynajmniej samiec, bo przydatność młodej wadery stawała pod coraz większym znakiem zapytania. Była słabo umięśniona, a także za bardzo przyjacielska i chodzi tu o inne zwierzęta. Dotychczas drapieżniki cały czas mieszkały w domu mężczyzn. Musiały im zaufać, bo nie mogły ich później atakować. Psy do walk są całkowicie uległe ludziom. Skoro po udanej walce przychodzi chwila, kiedy są głaskane i nagradzane, to będą walczyć coraz zacieklej. Dla swoich właścicieli, trenerów, panów. Tylko że pies, to pies. On ma ufność i służenie człowiekowi we krwi, a jak będzie z wilkiem? Nikt tego nie wiedział. Nawet kuzyn Steve'a przestał się odzywać, gdy usłyszał, że rośnie mu konkurencja. Nie podzielił się swoim doświadczeniem. Nie odbierał telefonów i nie dzwonił. Przyjaciele musieli więc próbować załatwić to po swojemu. Postanowili przetrzymać zwierzęta w domu do czasu rozpoczęcia treningów. Traktowali ich jak swoich pupilów. Pieścili, bawili się, głaskali. Chcieli nawiązać z nimi na tyle silną więź, aby przetrwała tresurę. Wilki musiały im ufać i być posłuszne.
Pierwszy test nadszedł niespodziewanie szybko. Pewnego dnia po prostu założono im ciasne skórzane kagańce i wyprowadzono z domu na smyczy. Rodzeństwo natychmiast się podekscytowało. Rzadko wychodziły na zewnątrz, a jak już to tylko na chwilę, właściwie nigdy nie opuściły podwórka. Tym razem wyprowadzono ich bramką w tylnej części ogrodzenia. Mimo że był dzień, szli przez pola, więc właściwie nie było możliwości, aby ktoś ich zobaczył. Zwierzęta ciągnęły się i szarpały. Podnosiły się na tylnych łapach, ponieważ trzymana przez ludzi linka nie pozwalała im pójść tam, gdzie chciały. Dodatkowo kaganiec był tak ciasny, że otworzenie pyska nawet na milimetr nie było możliwe. Utrudniał on również oddychanie, więc po chwili wilki zaczęły podduszać się i prychać. Musiały się w końcu uspokoić, żeby wyrównać oddech, ale wcześniej zdążyły się już zmęczyć.
Po jakimś czasie wyszli z pól na jakąś polną ścieżkę. W oddali widać było już ich cel – szeroką na kilkanaście metrów rzekę. Prąd był leniwy, ale dno znajdowało się poza zasięgiem nóg człowieka, a co mówić wilka...
Mężczyźni wprowadzili szczeniaki na drewniany most. Nie wiedzieli, kto go tu zbudował ani do czego miał służyć. Nie interesowało ich to, wykorzystywali go do własnych celów.
Konstrukcja była dość stara, ale stabilna. Posiadała wysokie, całkowicie zabudowane poręcze zbudowane ze zbitych desek. Gdy ludzie byli w połowie drogi na drugi brzeg, stanęli. Podeszli do brzegu mostu, schylili się nad prowadzonym przez siebie wilkiem, odpięli mu smycz, wzięli na ręce i wrzucili do rzeki. Wszystkie te czynności odbyły się błyskawicznie, bez żadnego słowa. Szczeniaki nawet nie zdążyły w jakikolwiek sposób zareagować. Na chwilę zanurzyły się pod wodą, nie wiedząc, co się dzieje. Do ich płuc dostała się woda, zaczęły się dusić. Ogarniał ich coraz większy strach, już myśleli, że zginą, nigdy nie wydostaną się na powierzchnię.. Na szczęście fizyka działała na ich korzyść. Dla przyjaciół przyglądającym się tej scenie z mostu, wszystko trwało sekundy, dla zwierząt były to najgorsze sekundy życia, nie licząc momentu zabicia ich matki, ale prawie już tego nie pamiętali. Gdy wreszcie wypłynęli na powierzchnię, poczuli ulgę, ale tylko przez ułamek sekundy. Ból w płucach się nasilał, rozrywał od środka, nie pozwalał nabrać tchu. Dodatkowo kaganiec na pysku nie ułatwiał zadania. Nie zdjęto im go, był to element testu. Miał wykazać, które zwierzę jest silniejsze, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Które ma więcej woli przetrwania...
Pierwszy oddech był przełomowy. Dawał nadzieję. Kolejne pozwalały skupić się na myśli o sposobie wydostania się z wody. Pierwszym ruchem rodzeństwa było skierowanie się na most. Nic im to nie dało. Kładka leżała na równi z lustrem wody, ale całościowa poręcz uniemożliwiała dostanie się na nią. Demon spojrzał w górę, na właścicieli. Błagał ich wzrokiem o ratunek, dla siebie i dla siostry. Wiedział, że jest słabsza. Bał się, że nie da rady dopłynąć do brzegu. W oczach ludzi nie zobaczył jednak nic, żadnych emocji. Jedynie ciekawość. Wilk zrozumiał, że im nie pomogą. Wtedy jego ufność do ludzi pierwszy raz zachwiała się z posadach. Dlaczego ich nie wyciągną? Dlaczego nadal stoją w tym samym miejscu i patrzą na nich, jakby czekali, które pierwsze się utopi?
Samczyk obrócił się w stronę Hery. Nie mógł nic powiedzieć, bo kaganiec szczelnie zamykał mu pysk. Pokręcił więc tylko głową na znak, że to na nic. W ciemnobrązowych oczach siostry znalazł rezygnację. Podpłynął do niej w ten sposób, że mogła oprzeć łeb na jego karku. Chciał dać jej chwilę na odpoczynek. Słyszał, jak ciężko oddycha, jak gotuje jej się w płucach. Musiała nabrać więcej wody niż on.
Nie mogli trwać tak w nieskończoność. Demon w końcu wysunął się spod siostry i wskazał brzeg, z którego przyszli. Zaczął płynąć, mając nadzieję, że podąży za nim, że w ogóle nadąży. Był zmęczony jeszcze po szarpaniu się na smyczy, a musiał pokonać osiem metrów. Każdy zamach łapą był wyzwaniem, walką z samym sobą, z własnym ciałem i możliwościami. Nie raz znikał na chwilę pod wodą. Wyciągał wtedy rozpaczliwie łeb ku górze, aby utrzymać choć nos nad powierzchnią. Serce biło mu niewiarygodnie szybko, ze strachu i wysiłku. Próbowało nadążyć z pompowaniem krwi do zmęczonych mięśni. A mężczyźni po prostu stali i patrzyli. Zdążyli już przejść na brzeg, kiedy zorientowali się, do którego przypłyną wilki.
Gdy samiec poczuł grunt pod łapami, miał ochotę położyć się tam i już w ogóle nie ruszyć. Było na to jednak za głęboko, musiał wyjść na suchy ląd. Woda sięgała coraz niżej, w końcu postawił łapy na suchym piasku. Ominął ludzi, wiedział już, że w razie zagrożenia nie może na nich liczyć, musi radzić sobie sam.
– Płynę po nią – usłyszał za sobą głos Johna.
Musiała minąć dobra chwila, zanim do wilka dotarło, o kim mówi człowiek. Kiedy w końcu zrozumiał, że Hera nie przypłynęła za nim, nie wyszła jeszcze na brzeg, odwrócił się błyskawicznie w stronę rzeki. Adrenalina znów dała o sobie znać i na chwilę zapomniał o pieczeniu w płucach.
– Zostaw ją – stanowczo rzekł Steve. Położył rękę na ramieniu przyjaciela, zatrzymując go.
– Ona się utopi – wysyczał przez zęby brunet. – Do rzeki wrzucaliśmy zawsze dorosłe psy, po pełnym treningu. Mówiłem ci, że ona jest za słaba.
– To wilczyca...
– To dopiero szczeniak! – krzyknął i zrzucił z ramienia rękę towarzysza. Szybko zdjął buty i wbiegł do wody.
Samica nie miała sił, by płynąć dalej. Zostały jej najwyżej dwa metry, ale resztki energii zużywała na utrzymywanie się na powierzchni. Chłopak dotarł do niej w ostatniej chwili. Zwierzę natychmiast rzuciło się do niego, zakładając mu łapy na ramiona. John objął Herę jedną ręką i przycisnął do siebie. Wyszedł z wody, nadal trzymając samiczkę. Spojrzał na Demona, który stał wpatrzony w siostrę. Po chwili naszedł go atak kaszlu i zaczął się dusić.
    – Zwariowałeś?! – krzyknął brunet. – Nie zdjąłeś mu jeszcze kagańca?! – Szybko podbiegł do wilczka i delikatnie położył obok niego siostrę. Następnie natychmiast sięgnął do skórzanego paska z tyłu jego głowy. Rozpiął go i zdjął z pyska ciasny materiał. Zwierzę natychmiast zaczęło wypluwać wodę. John zrobił to samo z Herą. Miała płytki i świszczący oddech. Uklęknął obok niej. Nie wiedział dlaczego, ale chciał ją uratować. Postawił wilczycę i kilka razy ścisnął ją za klatkę piersiową. Nie wiedział, czy dobrze robi, ale tak postąpiłby z człowiekiem. Pomogło, wilczyca pozbyła się części płynu z dróg oddechowych, a następnie znów się położyła.
– Zmieniłeś się przez nie – stwierdził Steve.
– Za to ty w ogóle się nie zmieniłeś.
– Dlaczego tak usilnie walczysz o jej życie? Dlaczego tak się przejmujesz? – Spojrzał na przyjaciela z ciekawością. Czekał na odpowiedź.
– Bo przejmuję się jednocześnie za siebie i za ciebie – syknął. Odwrócił się do łysego mężczyzny ze złością wypisaną na twarzy. – Nie sądzisz, że coś im się od nas należy? Zabiliśmy ich watahę, zabiliśmy ich matkę, zabraliśmy ich do życia, którego nikomu bym nie życzył! I ty teraz chcesz im pozwolić się najzwyczajniej w świecie udusić?!
– Zmiękłeś. – Steve nie okazał żadnych emocji. Cały czas stał w jednym miejscu, w jednej pozycji. 
– Nie. Właśnie przejrzałem na oczy.
John z powrotem założył zrzucone w biegu buty, podpiął smycz do obroży Demona, a pętlę na jej na końcu założył sobie na rękę. Następnie podniósł Herę i bez słowa ruszył w drogę powrotną do domu. Nie oglądał się nawet, czy jego współlokator idzie za nim. Nazwał go tak w myślach, ponieważ nie wiedział, czy nadal zasługuje na miano przyjaciela.
Na miejscu od razu zszedł do piwnicy. Wilczek posłusznie podążał za nim, smycz nawet nie była potrzebna. Mężczyzna położył samiczkę na starych kocach leżących w kącie, które służyły im za posłanie. Brat natychmiast ułożył się przy niej. Zwierzęta nadal były mokre i drżały. Brunet przyniósł ręczniki i zaczął wycierać młode drapieżniki. Przyniósł im również podgrzaną zupę, którą miał ze Steve'em zjeść na obiad.
Demon patrzył na to wszystko ze zdziwieniem. Ludzie najpierw sami wrzucili ich do wody, potem przyglądali się bez żadnej reakcji, jak próbowali wrócić na most, a później jeden zmienił zdanie i zaczął im pomagać. Chociaż John zawsze lepiej traktował szczeniaki, to od niego mogli liczyć na jakieś smakołyki, chwilę bezinteresownej uwagi. Samczyk przypomniał sobie jego słowa wypowiedziane nad rzeką. ,,Zabiliśmy ich watahę, zabiliśmy ich matkę...'' Wspomnienia zaczęły napływać. Długa nieobecność stada, strach mamy, przenoszenie rodzeństwa do innej nory, ogłuszający huk i karmelowe oczy, martwe. Zrozumiał, że obecne życie nie jest jedynym, jakiego doświadczył. Był kiedyś dziki, miał rodzinę. Teraz została mu tylko Hera, nie może jej stracić.
Mężczyzna musiał w końcu wrócić na górę. Nakrył wtulone w siebie wilki, zostawiając tylko łby, i wyszedł. Później słychać było, stłumioną przez zamknięte drzwi, kłótnię.
Mijały godziny. W nocy zwierzętom zaczęły dokuczać dreszcze. W płucach pojawiło się zaleganie. Z samego rana przyszedł do nich John i zmartwił się. Psy po tym teście nigdy nie chorowały, ale, tak jak wcześniej zauważył, były dorosłe, miały silniejszy organizm. Chłopak nie wiedział, co zrobić, a Steve nie interesował się stanem wilków. Brunet więc po prostu próbował nakłonić rodzeństwo do picia, bo widział, że mają gorączkę. Odkrył je, chociaż pamiętał, jak w dzieciństwie było mu zimno podczas choroby. Sądził, że zwierzęta czują się tak samo, przeciw to żywe stworzenia. Moczył im również sierść wodą, aby zmniejszyć temperaturę. Jednak po trzech dniach nie było poprawy.
– One chyba mają zapalenie płuc – powiedział do przyjaciela, kiedy wreszcie udało mu się go ściągnąć do piwnicy.
– Czyli już nic nie da się zrobić. A szkoda, tak dobrze się zapowiadały.
– Pojadę do weterynarza – oświadczył John.
– Z nimi? Z dwoma wilkami?! Chcesz, żeby zrobili nam rewizję i zamknęli do pudła?! Tego chcesz?! – Steve z każdym słowem podnosił głos.
– Nie zabiorę ich i nic nie powiem. Za głęboko siedzę w tym bagnie. Nawet ciebie nie mogę wydać, bo pociągniesz mnie za sobą na dno. Ale pojadę do tej lecznicy i coś wymyślę.
Tak samo jak z supermarketem i tym razem John wybrał klinikę dla zwierząt położoną na drugim końcu miasta. Historyjkę wymyślił na poczekaniu. Powiedział, że dwa półroczne szczeniaki jego rodziców wpadły do rzeki trzy dni temu i podejrzewają u nich zapalenie płuc, bo mają świszczący oddech i temperaturę. Nie mógł przywieźć ich ze sobą, bo jego rodzinna farma znajduje się kilkadziesiąt kilometrów stąd, na zupełnym odludziu. Wie tylko tyle, co powiedzieli mu przez telefon, a akurat jedzie do domu na weekend, więc pomyślał, że weźmie jakieś leki. Ich matka była stara i umarła po porodzie, a spędził z nią całe dzieciństwo, więc te dwa maluchy są jedyną pamiątką po niej.
Weterynarz uwierzył. Zapytał tylko o wagę zwierząt i dał mężczyźnie antybiotyk w tabletkach i kroplówki, żeby nawodnić maluchy. Spytał się bruneta, czy będzie umiał zrobić wkłucie, powiedział, że tak. Psów po walce nigdy nie wozi się do lecznicy, widok tylu ran i blizn sugerowałby tylko jedno, prawdę. Trenerzy muszą umieć sami zadbać o swoich podopiecznych albo po prostu zostawiają ich bez pomocy, aż sam wyzdrowieje lub zdechnie.
Znalezienie żyły na przedniej łapie jest proste, wilki zresztą były słabe i nie wyrywały się. Demon lepiej kontaktował, widać było, że walczy z chorobą, ale Hera się poddała. Leżała tylko, nie podnosiła głowy na wołanie, na zapach jedzenia, nawet podczas podłączania kroplówki nie zapiszczała. John wiedział, że to zły znak, czuł, że dla niej może być już za późno. Ale przynajmniej miał czyste sumienie. Nie zostawił jej na pastwę losu, dał szansę.
– Wszystko będzie dobrze. Wyzdrowiejesz – szeptał wilczek do leżącej obok siostry. – Oboje wyzdrowiejemy. Jeden z ludzi nie jest jednak taki zły. Zmienił się tam, na moście. Widzę to teraz w jego oczach. Pomoże nam, zobaczysz.
– Mama tu jest – powiedziała samiczka, zdając się nie słyszeć wcześniejszych słów brata.
– Co mówisz? Przecież mama... nie żyje. – Teraz już to wiedział i umiał przyznać to przed samym sobą. Mimo wszystko wypowiedzenie tych słów przychodziło mu z trudem.
– Nie widzisz jej? Stoi pod schodami. Teraz przyszedł też tata... Odchodzą razem... Muszę z nimi pójść, inaczej już nigdy ich nie zobaczę. Wybacz mi, Demon. Ty też kiedyś do nas przyjdziesz, spotkamy się wszyscy, całą rodziną. Będzie jak dawniej, jakbyśmy nie trafili do ludzi. Muszę iść. Żegnaj...
– Hera... – Siostra nie odpowiadała. – Hera! Hera!!! – krzyczał coraz głośniej. Zerwał się na równe nogi i spojrzał z góry na młodą wilczycę. Nie oddychała. Zaczął tracąc ją z każdej strony, lizać po pysku. Nic nie pomagało. Odeszła, tak jak mówiła. Odeszła z rodzicami. Marzył, aby wrócili, ale dlaczego teraz? Dlaczego zabrali mu siostrę? Został sam, sam w tym groźnym świecie, którego nadal do końca nie rozumiał. Jego zasady co chwilę ulegały zmianie. Przyjaciel stawał się wrogiem, a wróg przyjacielem. Jak miał odnaleźć się w takiej sytuacji? Wiedział jedno, już nikt mu w tym nie pomoże. Znowu spojrzał na ciało siostry. Ostatni raz przytulił się do niej, a potem zawył. Gołe ściany piwnicy tylko potęgowały ten dźwięk. Była to jego pieśń żałobna. Jego pożegnanie.
Zawodzenie wilka ściągnęło Johna. Zauważył, że samczyk krwawi z łapy, wcześniej miał tam przyczepioną kroplówkę. Wyrwał ją sobie, gdy rozpaczliwie skakał wokół Hery. Mężczyzna myślał początkowo, że właśnie rana jest powodem jego zachowania. Dopiero po chwili skojarzył, że stoi on nad samiczką... Nieruchomą samiczką... Stało się to, co podejrzewał, szansa nadeszła za późno, albo nie została wykorzystana. Podszedł do ciała i chciał je chwycić, ale usłyszał koło siebie ostrzegawcze warczenie. Spojrzał w prawo. Wargi Demona były uniesione, a nos zmarszczony, nie żartował. Nie chciał oddać siostry ludziom. W tamtej chwili zrozumiał, że nie rodzice mu ją zabrali, tylko oni. Tym razem nie podda im się tak łatwo.
Brunet powoli wycofał się. Chciał spróbować innego sposobu. Złapał z półki metalowy kaganiec i schował go za plecami. Powoli podszedł do młodego wilka.
– Nic ci nie zrobię, chcę tylko obejrzeć twoją łapę – przemawiał spokojnym głosem.
Wyciągnął rękę, jakby chciał go pogłaskać. Gdy zwierzę zdawało się uspokajać, chłopak zrobił błyskawiczny ruch, aby objąć pysk drapieżnika jedną ręką i zamknąć go, a drugą założyć przygotowany już kaganiec. Ruch może i był błyskawiczny, ale nie dla wilka. Rzucił się on do przodu. John już przygotowywał się na atak, ale Demon złapał jedynie za trzymany przez człowieka w dłoni przedmiot i odrzucił go daleko. Pamiętał, że ten właściciel mu pomógł, więc nie chciał zrobić mu krzywdy. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, widząc w nich wzajemny szacunek. Ten magiczny moment przerwał Steve, który niepostrzeżenie zszedł do piwnicy, gdy usłyszał warczenie. Zabrał ze sobą chwytak. Była to długa rurka z przeciągniętą w środku linką. Z jednej strony wystawał koniec tego sznurka, którym można było regulować wielkość pętli znajdującej się po drugiej stronie. Właśnie tę pętlę założył na szyję drapieżnika. Wilk pierwszy raz miał styczność z czymś takim. Zaczął się szarpać i piszczeć.
– Nic nie umiesz zrobić sam. Rusz się i zabierz to truchło.
Przybyły mężczyzna mówił oczywiście o ciele Hery. Brunet miał wstawić się za unieruchomionym zwierzęciem, ale w takiej sytuacji wypuszczenie go byłoby dla niego i jego przyjaciela wyrokiem śmierci, prawdopodobnie. Podszedł więc po prostu do martwego szczeniaka i zaczął wnosić go po schodach. Zatrzymał się jednak i zapytał:
– Co zamierzasz z nim zrobić?
– Czeka go mała przeprowadzka.
Łysy mężczyzna zaczął prowadzić wilka na parter. Wyszedł z domu i skierował się do dużej stodoły, która służyła jednocześnie za centrum treningowe. W tym samym czasie brunet skierował się w drugą stronę, do bramki prowadzącej na pola za podwórkiem. Demon znów zaczął się wyrywać, nie chciał zostawić siostry. Chwytak nie pozwalał mu jednak odejść choćby na krok, ponieważ trzymający go właściciel zaciskał wtedy pętlę na jego szyi. Nie mógł także podejść do człowieka, ponieważ kij był sztywny, nie wyginał się, nie skracał. Steve był bezpieczny, a jednocześnie całkowicie panował nad drapieżnikiem.
Po małej szarpaninie Demon został w końcu wprowadzony do dużego, drewnianego budynku. Znajdowały się tam kolejne nieznane dla wilka przedmioty, przyrządy. Zaczął przyglądać im się z zainteresowaniem i strachem. Nawet nie zauważył, że mężczyzna doprowadził go już do kojca znajdującego się z rogu. Właściciel otworzył drzwiczki, wepchnął do środka zwierzę i zamknął go w środku. Dopiero wtedy poluźnił pętlę chwytaka i wyciągnął go przez specjalny otwór pod zasuwka. Wszystko było przygotowane na taką sytuację. Samczyk rozejrzał się wokół siebie. Dwie ściany jego nowego domu tworzyły deski budujące szopę, pozostałe dwie zrobione były z siatki wysokiej na dwa metry. Dla większej pewności dospawano rurki zagięte pod kątem do środka, a między nimi rozpięto kolejną siatkę. Nie dało się wyskoczyć. Pod łapami miał zwykłą ziemię, ale nie mógł się podkopać. Przy samej siatce znajdował się piętnastocentymetrowy odcinek betonu. Demon o tym nie wiedział, ale był on zalany na prawie metr w głąb. Siatki również nie dało się podnieść do góry, ponieważ dolna część, odrobinę za długa i podwinięta, została przyłożona ciężkimi, kamiennymi bloczkami. Znajdowały się one dodatkowo po zewnętrznej stronie kojca, więc nie mógł ich po prostu odsunąć. Był w pułapce.
– Widzisz? Dobrze się postarałem. Zbudowałem go tydzień temu i akurat się przydał. Lepiej się tu urządź, bo to będzie twoje lokum na stałe – powiedział Steve, który nadal przyglądał się reakcjom wilka. Zatrząsł siatką, aby zdenerwować zwierzę. Udało mu się, natychmiast zaczęło warczeć. – Dobrze! Może jednak dzięki tej sytuacji coś z ciebie będzie. Zobaczymy, zobaczymy... – I wyszedł.


John przychodził do niego regularnie. Nie wchodził jednak do środka, siedział przy drzwiczkach, ale nie otwierał ich. Antybiotyki dawał Demonowi w mięsie. Przy ziemi znajdował się otwór, żeby móc bezpiecznie włożyć miskę. Jednak po kilku dniach, gdy wilk był już całkowicie zdrowy, po prostu odjechał. Drapieżnik rozpoznał dźwięk silnika jego samochodu. Wtedy naprawdę został już sam, ze Steve'em. A później zaczęły się treningi.

*Wadera - samica wilka

*Basior - samiec wilka
_______________
Miałam plan, aby spróbować napisać ten rozdział na 3000 słów... Wyszło mi około 5500... Kiedyś zastanawiałam się, jak pisarzom udaje się stworzyć rozdziały na tyle stron... A tu proszę. Ja też tak potrafię. Mam tylko nadzieję, że za długością idzie znośna jakość.
Jeszcze tak... Do osób które czytały Drimer i widzą rozbieżności między informacjami o wilkach tutaj, a tam (chodzi mi na przykład o to, że szczeniaki rodzą się ciemnobrązowe, że wilczyca zostaje z nimi przez jakiś czas, nie poluje i nie dopuszcza do członków watahy). Właśnie tak jest naprawdę, tam fakty są nagięte, a zwierzęta bardziej uczłowieczone pod tym względem. Skoro napisałam tak przy pierwszym miocie, to muszę już zostawić tak, jak jest. Tutaj od początku trzymam się faktów, wiem też więcej o wilkach, niż wtedy, kiedy zaczynałam Drimer.
Co do sposobu traktowania psów (i wilków), test z rzeką i inne informacje o świecie walk psów, które tu umieściłam, wszystko jest prawdą. Zanim wzięłam się za pisanie pierwszego rozdziału, przeczytałam kilkanaście artykułów o tym procederze. Sporo wiedziałam, ale o kilku rzeczach dopiero się dowiedziałam i będę je wykorzystywać. Jedyną rzeczą, o której nigdzie nie znalazłam informacji, było to karmienie szczeniaków przed innym głodnym psem. W sumie sama to wymyśliłam, ale według mnie jest realne i może mieć miejsce. Chcę też wam przekazać informacje i realia tego świata.
Czekam na wszelkie opinie. Nie wiem, jak wyszły mi te opisy, mam nadzieję, że nie są zbyt przytłaczające. Jeśli jakiś fragment jest niezrozumiały to go poprawię albo wytłumaczę.
Następny rozdział myślę że będzie gdzieś za dwa tygodnie. Teraz muszę napisać jeden do Drimer :)

Niepewna

Akti

P.S. Wygląd bloga jest już ok. Raczej ostateczny, chociaż czasem może mi odbić i coś zmienię xD

niedziela, 5 lipca 2015

Prolog

     Walki psów. Jedna z nisz szarej strefy. Wielu uważa, że one już nie istnieją, że policja sobie z nimi poradziła. Mylą się. Wystarczy się tylko rozejrzeć. Może ten pitbull za płotem sąsiada wcale nie pogryzł się z innym psem na spacerze? Może wcale później nie uciekł, tylko zginął w starciu z silniejszym przeciwnikiem? Może ci ludzie, tak tłumnie przychodzący co tydzień, nie są bywalcami kolejnej imprezy, tylko widzami show otwartego dla nielicznych? Tragicznego show, gdzie ludzie na własne oczy oglądają śmierć. Obstawiają nawet, które zwierzę zdoła się jej tym razem oprzeć. Organizatorzy walk mówią, że to sport jak każdy inny. Tylko że to nie jest sport, to rzeź. Rzeź, za którą idą grube pieniądze. Pieniądze opłacone krwią psów. Psów, które nie znają innego życia...
     A czym jest wolność? To brak jakichkolwiek ograniczeń. To uczucie, że możesz dotknąć nieba. Wolność to też bezpieczeństwo. Być wolnym znaczy nie bać się o dzień jutrzejszy. Żyć własnym życiem bez oglądania się na innych. Wolność to bezpieczna przyszłość. Wolność to szczęście...
     Te dwie rzeczy go ukształtowały. Marzył o wolności, gdy leżał we własnym kojcu, półprzytomny po kolejnej walce. Tylko wtedy mógł stamtąd uciec, na skrzydłach wyobraźni. Za każdym razem miał nadzieję, że już tam zostanie i nie powróci z tego pięknego snu do koszmaru jakim było jego życie.

________________
Nie wiem jak wam, ale mi się podoba.
Co sądzicie? Jak to się, według was, zapowiada?
Nie wiem, kiedy opublikuję pierwszy rozdział, ale na pewno kiedyś to nastąpi ;)

Zadowolona
Akti

P.S. Wiem, że krótkie, ale to tylko prolog.

Nowa historia

Tak... Zaczynam nową historię. Zastanawiam się, czy zwariowałam... Czy mam za dużo wolnego czasu? Paranoja xD ale już nie wytrzymałam. Wczoraj napisałam prolog i chcę się pochwalić :-D na razie historia będzie publikowana tylko tu. W przyszłości także na moim koncie na wattpadzie, ale to dopiero, jak już będę miała duży zapas, a może i dopiero po ukończeniu historii.
Nie mam właściwego opisu... Mogę tylko wkleić tu taki ,,roboczy''.
Historia będzie się składać z 3 części po (według planów) 10 rozdziałów każda. A będzie to wyglądać mniej więcej tak:
Wytropić przyszłość - wilk wykorzystywany w walkach. Jako szczeniak zabito mu matkę i nie zna innego życia. Wyszkolony na maszynę do zabijania. W pewnym momencie nadarza mu się okazja do ucieczki, o której zawsze marzył. Ucieka i musi przetrwać, chociaż nic nie umie - nie wie gdzie się schronić, komu ufać, kogo się bać... Nie umie polować i... tropić, a przecież musi ''wytropić'' czyli znaleźć swoją przyszłość - miejsce na stałe.
Pokonać przeszłość - wracają ludzie - jego ''trenerzy'', którzy nie mogą sobie pozwolić na stratę takiej żyły złota. Wilk musi uciekać i walczyć o swoją wolność.
Stworzyć teraźniejszość - znaleźć swoje miejsce i założyć rodzinę...
Nie opisuję zbytnio drugiej i trzeciej części, żeby nie zdradzać szczegółów.
Wszystkie trzy części będą miały jeszcze ogólny tytuł, ale jakoś nie mogę go wymyślić... Na razie będę się posługiwała tytułami części.
I jeszcze coś. Nie patrzcie na razie na wygląd xD i na nagłówek w sumie też xD z godzinę siedziałam nad tłem i... No kurcze, albo za małe zdjęcie, albo, jak już dopasuję rozmiar, to są za duże (że za dużo KB)... Dlaczego??? :/ do nagłówka też ciężko było dobrać zdjęcie, a jak już teoretycznie znalazłam to wyszło to xD jutro może coś z tym zrobię... (z pomocą Królika, bo robi mi nagłówek :-D). Tło też postaram się dać inne, żeby ten blog i Drimer się różniły.
A teraz publikuję prolog ;)
Kontynuująca przygodę na blogspocie
Akti