sobota, 21 listopada 2015

Wytropić przyszłość. Rozdział IV - Ku szczęściu, ku wolności, ku przyszłości

     Te dwa słowa rozbrzmiały w głowie wilka ze zdwojoną siłą. Doskonale wiedział, kim jest Kevin. Jego imię w ostatnim czasie padało bardzo często. Basior zdał sobie także sprawę, że słyszał je już w dzieciństwie. Tamtego dnia, kiedy zabito mu matkę, a jego życie zostało związane z ludźmi.
     Demon próbował wychwycić jeszcze jakieś szczegóły rozmowy, ale mężczyźni najprawdopodobniej weszli do domu. Nie mogąc robić nic więcej, samiec nadal słuchał. Miał nadzieję, że upewni się o obecności Białego Kła. Skoro przyjechał jego właściciel, to na pewno zabrał go ze sobą. Dlaczego jeszcze go tu nie wprowadzili? Przecież walka na pewno nie odbędzie się tego wieczoru, drapieżnik nauczył się już to rozpoznawać. Nie było żadnej krzątaniny, przygotowywania miejsc dla zawodników, stawiania areny. Jego przeciwnik musiał przecież gdzieś spędzić noc. Chyba że umieszczą go za stodołą, z pitbullami, ale było to wątpliwe. Skoro nie robili tak z psami Mike'a, to dlaczego w tym przypadku miało być inaczej?
     Czas mijał. Ludzie nadal nie wyszli z domu, nie zainteresowali się żadnym z wilków. Akurat postawa Steve'a w stosunku do Demona nie była dziwna, zgodnie z umową już się nim nie zajmował, ale chyba powinien go ciekawić rywal własnego podopiecznego. W końcu część ewentualnej wygranej będzie należała do niego.
      Ciszę przerwał znajomy dźwięk silnika. Właściciel nie przyszedł prosto do basiora, jak to robił zwykle. Skierował się w stronę domu. Drapieżnik bał się, że on też zniknie w środku, ale drzwi wejściowe otworzyły się, jeszcze zanim brunet wszedł na werandę.
     - No! Nareszcie się pojawiłeś. Ile można na ciebie czekać? To jest...
     - Kevin. Tak, wiem - przerwał przyjacielowi. - Ale miał przyjechać dopiero jutro. Nie uważasz, że powinienem wiedzieć takie rzeczy?
     - Hej, spokojnie. Jak miał ci powiedzieć, skoro nic nie wiedział? Sam zdecydowałem, że przyjadę wcześniej. To daleka droga i zwierzęciu przyda się trochę spokoju.
     John w końcu dokładniej przyjrzał się obcemu dla siebie mężczyźnie. Nie był ani wysoki, ani wysportowany. Miał dłuższe, czarne włosy związane z tyłu w krótkiego kucyka. Spod kołnierzyka kurtki wystawał gruby, srebrny łańcuszek. Gość wydawał się wesoły, uśmiechał się, budził zaufanie, ale tak można było stwierdzić jedynie na podstawie pierwszego wrażenia. Po nim nie da się ocenić człowieka. Mimo wszystko był z całej trójki ewidentnie najstarszy, miał około trzydzieści lat.
     - John, nie przedstawiłem się... - Wszedł na werandę i wyciągnął przed siebie rękę. Wzrok nadal miał utkwiony w znajomym Steve'a. Przeczuwał, że mogą być z nim kłopoty.
     - Wiem. Trochę już o tobie słyszałem. - Oddał uścisk dłoni, po czym odwrócił się nieco w kierunku wejścia do domu, gdzie cały czas stał jego gospodarz. - Kilka bardzo ciekawych rzeczy... No dobrze - dodał Kevin po chwili ciszy. - Chyba czas pokazać wam moją gwiazdę.
     - Więc nic mnie nie ominęło?
     - Mówiłem, że czekaliśmy tylko na ciebie. - Łysy mężczyzna zwrócił się do przyjaciela.
     - Jak miło - prychnął pod nosem.
     Ludzie podeszli do samochodu, w którym nadal przebywał wilk. Gdy drzwi bagażnika zostały otwarte, imię drapieżnika natychmiast znalazło uzasadnienie, tak jak mówił Mike.
     Basior miał czarny grzbiet i biały brzuch. Wyglądał dokładnie jak zwierzę grające Białego Kła w starym filmie. Samiec na okres podróży został zamknięty w zwykłej klatce dla psów. Szyby w tylnej części samochodu zostały przyciemnione, żeby nikt ciekawski go nie zauważył.
     - Nie boisz się, że ci ucieknie? Przecież to zamknięcie - Steve potrząsnął zasuwką - to tylko kilka cienkich drucików. Mogłeś założyć chociaż kłódkę.
     Najstarszy trener jednym szybkim ruchem otworzył klatkę. Pozostała dwójka głośno krzyknęła i już chciała rzucać się na wilka w rozpaczliwej próbie złapania go, gdy zrozumieli, że drapieżnik nie poruszył się z miejsca. Leżał rozluźniony i nie zwracał uwagi na zaistniałe zamieszanie.
     - Nie wiem jak wy, ale ja przyłożyłem się do tresury. - Kevin oparł się plecami o samochód, zadowolony z siebie. - Nie wyjdzie, póki mu na to nie pozwolę, choćby nie wiem co. Będzie chodził przy mojej nodze krok w krok, a jeśli każę mu zostać na miejscu, nie ruszy się przez cały dzień, jeśli będę tego chciał.
     Właściciele Demona spojrzeli po sobie. Czuli się teraz jak zwykli amatorzy.
     A sam Demon nadal słuchał i nie mógł już ustać w miejscu. Krążył w koło, kładł się w rogu, wstawał, podchodził do drzwiczek i znowu chował się w głębi kojca. Pierwsze informacje o Białym Kle nie były optymistyczne. Skoro pozwolił człowiekowi aż tak nad sobą zapanować, to raczej nie ma podobnych myśli na temat ucieczki, wolności... Albo bardzo dobrze się z tym maskuje, może tylko gra? A może wystarczy z nim porozmawiać i zrozumie, że to, w czym teraz tkwią, to nie jest życie.
     - Pójdę przygotować boks. - John już kierował się do stodoły, gdy najstarszy trener złapał go za ramię i zatrzymał.
     - Gdzie on się znajduje?
     - Boks? W środku. - wskazał budynek.
     - Tam trzymacie też swojego wilka, prawda?
     - Tak... - Brunet przytaknął, chociaż nadal nie wiedział, w czym rzecz.
     - W takim razie Biały Kieł zostaje tutaj. - Zamknął klatkę, która do tej pory cały czas była otwarta. Basior rzeczywiście nie myślał o wyjściu na zewnątrz.
     - Wyobrażacie sobie te zapowiedzi? ,,Dwa wilki, które od lat nie widziały żadnego przedstawiciela swojego gatunku. Takie starcie już nigdy się nie powtórzy!''. Ludzie będą się pchać drzwiami i oknami. Wasza szopa okaże się za mała. Można sprzedawać miejsca przy arenie za dopłatą! Przecież nie możemy tego rozegrać jak zwykłej walki. To jest żyła złota! - Kevin zaakcentował ostatnie słowa.
     - Podoba mi się ten pomysł... - Steve'owi na wzmiankę o dodatkowej kasie zaświeciły się oczy. Zdawało się, że już liczy w myślach te sypiące się zewsząd zakłady. - Bardzo podoba mi się ten pomysł. - Szeroko się uśmiechnął i pokiwał głową.
     - A jeśli basiory zachowają się inaczej, niż myślimy? - zauważył John. - Kto wie, czy nie będą unikać walki. Uciekać.
     - Jeśli chodzi o mojego samca, to do takiego obrotu spraw nie dojdzie. Chyba że nie jesteście pewni swojego wilka...
     - Nie będzie takich problemów. - Łysy mężczyzna obrzucił przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem. - Więc może chodźmy do domu, żeby wszystko uzgodnić.
     - A Kevin nie wolałby przypadkiem obejrzeć najpierw...
     - Z tego co wiem, wasz podopieczny siedzi w kojcu - przerwał Johnowi trzydziestolatek. - Nie ucieknie. Chodźmy do środka, robi się zimno.
     Właściciel Białego Kła zamknął bagażnik od samochodu, po czym cała trójka weszła do mieszkania.
     Demon krzyczał w duchu ,,nie!'', ale dobrze wiedział, że nikt go nie usłyszy ani nie zrozumie... Chyba że przyszły rywal, ale on może po prostu nie chcieć go zrozumieć. Obawiał się takiego obrotu spraw. Drugi basior prawdopodobnie zachowuje się jak pitbulle Steve'a. Brązowo-czarny samiec miał jednak nadzieję, że przez ten czas, jaki został do ich walki, zdoła do niego przemówić. Wszystko przepadło. Ludzie wymyślili nowy element widowiska, który ma przyciągnąć większą publiczność, a co za tym idzie - przynieść większe zyski. Drapieżniki zobaczą się dopiero na arenie, przy dziesiątkach osób przekrzykujących się nawzajem. Będą ich poganiać, gwizdać, jeśli ich faworyt zacznie przegrywać albo starcie będzie zbyt zachowawcze. To zawsze rozpraszało.
     - Zaraz przyjdzie tu Kevin - zaczął John, gdy godzinę później pojawił się w stodole. Przyniósł porcję mięsa dla zwierzęcia, z tego też powodu został na zewnątrz boksu. Wolał nie stać na drodze do jedzenia. - Tym razem wszystko potoczy się inaczej. Spotkasz się z kimś innym niż zazwyczaj. Z kimś takim jak ty. - Zamilkł na chwilę, po czym uderzył ręką w siatkę i zaczął krążyć po budynku. - To się źle skończy! Jestem tego pewny. Tamten basior... Ciebie nie udało się tak wytrenować i nigdy nie uda. Nie jesteś potworem. Nie rzucasz się na wszystko, co podstawi ci się pod nos, tak jak było z tamtym wabikiem. Pierwszy raz widziałem coś takiego... - Z powrotem znalazł się przed drzwiczkami kojca, zniżając do poziomu wilka, który zdążył już pochłonąć pożywienie. - Jesteś inny, a Kieł... To maszyna do zabijania, którą miałeś być i ty, ale Steve'owi się nie udało. Przynajmniej nie do końca. Gdzieś tam, w tobie, nadal tli się wola walki. Jeśli mnie rozumiesz - zniżył głos do szeptu - to uważaj jutro na siebie.
     Spojrzeli sobie w oczy, ale w ich przypadku nie była to oznaka agresji, ale zrozumienia. Tak było od tamtego dnia, kiedy John zaczął się zmieniać i pierwszy raz postawił się przyjacielowi. Kiedy wyciągnął szczeniaki z rzeki. I wtedy, kiedy w piwnicy zwierzę i człowiek okazali sobie szacunek. Ta relacja zdawała się niemożliwa, a jednak istniała.
     - Powiem ci, że czegoś takiego w życiu nie widziałem! - Trzydziestolatek parsknął śmiechem. Stał w drzwiach do stodoły razem z trzecim trenerem. Pojawili się w chwili, kiedy John wypowiadał ostatnie zdanie, więc zdołali je usłyszeć. - Aha, to taki wasz system? - Zwracał się do starego znajomego. - Przed każdą walką omawiacie z zawodnikami strategię? Mądrze, mądrze... Grunt to dobry plan! Coś czuję, że wasz sportowiec nigdy nie ma własnych propozycji. Ciekawe dlaczego... Wy jesteście tacy dobrzy czy on taki głupi?
     Brunet uderzył z całej siły w siatkę, ale tym razem nie z bezradności, tylko z wściekłości. Błyskawicznie odwrócił się w stronę przybyłych.
     - Głupi to może być twój Biały Kieł, który dał z siebie zrobić psa.
     Demon natychmiast nadstawił uszu. Przypomniał sobie własne przemyślenia. Czy nadal jest wilkiem, czy już jedynie psem. Według opiekuna najwidoczniej zachowywał się tak, jak powinien...
     Ludzie stali chwilę bez słowa. W końcu mężczyzna, o którym tyle ostatnio słyszał, podszedł do niego bliżej. Spojrzał się w oczy zwierzęcia, nie ze zwykłego ludzkiego zwyczaju, robił to specjalnie. Drapieżnik także nawiązał kontakt wzrokowy bez chwili zastanowienia. Nie było w tym magii kontaktów jego i Johna. Kevin był taki jak Steve, Demonowi wystarczyła chwila, żeby to stwierdzić. Obaj pozowali na alfę.
     - Wiem już wszystko. - Najstarszy trener wyminął towarzyszy i wyszedł z budynku. Nie pojawił się już wewnątrz tamtego dnia. Nikt się nie pojawił.
     Nie było codziennego treningu. Nie było przesiadywania młodszego właściciela w kojcu. Wilk przez cały dzień był sam, co doprowadzało go do szału. Nie słyszał żadnego dźwięku pochodzącego od Białego Kła, mógł on równie dobrze nie istnieć albo okazać się duchem. Nie zdziwiłoby to basiora.
     Poranek zamienił się w dzień, dzień w wieczór, a wieczór w noc. Samiec próbował zasnąć, ale co chwilę budził się z koszmaru. Na zmianę widział wyobrażenia czekającej go walki. Raz to on zabijał, a raz to on ginął i tak na zmianę. Zawsze jednak zamykał oczy ponownie, bo to dawało nadzieję na ucieczkę. Do innego świata. Innej rzeczywistości. Innego życia. Tak było od zawsze. Nocą mógł zostawić swój boks, wydostać się za mury wiecznego więzienia. Mógł stać w pełnym słońcu, nie w niewielkiej plamie światła, które wpadało o pewnej porze dnia na środek kojca przez niewielkie okno. Czuć wiatr rozwiewający futro, a nie oddychać ciężkim powietrzem stodoły, które drażniło mimo jego braku węchu. Chodzić po trawie, a nie po betonie. Oglądać krajobraz, drzewa, zmieniającą się przyrodę, a nie wiecznie jednakowe drewniane ściany.
     Zdawało mu się, że minęła dopiero chwila, kiedy do rzeczywistości wezwała go wszechobecna krzątanina. Znał to doskonale. Aż za dobrze. Tego dnia miały odbyć się walki. Jego walka. Było to więcej niż pewne.
     Wstał i rozejrzał się. Nie widział wiele, bo budynek był podzielony ścianą na część treningową i część magazynową. Znajdowały się tu opony, kagańce, zapasowe łańcuchy, sucha karma dla psów, leki, w tym sterydowe zastrzyki, które każdy podopieczny otrzymywał regularnie. W drugiej części znajdował się też jego kojec.
     Słyszał głosy trzech osób, Kevin także pomagał w przygotowaniach. Kojarzył niektóre dźwięki i wiedział, co oznaczają. Budowano arenę, stawiano klatki dla innych zawodników, robiono miejsce dla widzów. Wilk nie wiedział tego, ale wydzielano również specjalne trybuny przy samych deskach ogradzających ring, tak jak planowano.
     Walka była także tłem dla innych interesów, równie dochodowych. Narkotyki i dopalacze przechodziły z rąk do rąk. Był to nieodłączny element półświatka.
     Demon w końcu stracił zainteresowanie otoczeniem. Nie mógł się z niego nic dowiedzieć. Spojrzał w miskę. Leżała w niej porcja mięsa, widocznie John położył ją, gdy zwierzę spało. Dawniej, za czasów opieki Steve'a, basior nie dostawał posiłków przez dwa, czasem nawet trzy dni przed walką. Miało go to rozdrażnić i zmotywować do atakowania przeciwnika. Dopiero młodszy trener zmienił ten system. Karmił drapieżnika regularnie. Rozumiał, że jeśli będzie głodny, to osłabnie. Przez dwa i pół miesiąca, odkąd John wrócił, samiec przytył. Nie stał już na granicy zagłodzenia. Ważył pięćdziesiąt kilogramów. Nie przedstawiało się to imponująco, ale w ten sposób zbliżył się nieco do poziomu swojego przeciwnika. Kieł i tak był cięższy o dziesięć kilogramów, ale teraz różnica nie była tak wielka.
     W pewnym momencie zorientował się, że minęło wiele godzin. Wszystko było gotowe, pierwsi trenerzy wraz ze swoimi psami już przybyli. Basior w pewnym momencie po prostu się wyłączył. Czasem był to jedyny sposób, żeby nie zwariować. Siedział w małym kojcu przez większość dnia. Wychodził z niego jedynie na trening i arenę. Przez resztę czasu nie mógł robić nic, nawet jakby chciał. W boksie znajdowały się jedynie dwie miski, na wodę i mięso. W skrajnych przypadkach, kiedy miał aż za dużo niewykorzystanej energii, podrzucał i przesuwał metalowe naczynia. Chodził również w kółko i kopał doły. Nie mógł się w ten sposób wydostać, chociaż próbował, na początku, gdy dopiero tu trafił. Mimo wszystko na środku ogrodzonego terenu zostawiono część ziemi, beton znajdował się jedynie pod siatką. Często stworzone przez niego dziury osiągały rozmiary jego samego, tak że mógł się w nich w całości schować. Zdarzało mu się gryźć i lizać siatkę, z bezradności. Zwykle kończyło się to krwawiącymi dziąsłami, językiem. Pazury także ścierał na ogrodzeniu. Nuda i brak zajęcia były nie raz bardziej męczące fizycznie i psychicznie od treningów i walk...
     Niedługo później widzowie również zaczęli się zbierać. W stodole zrobiło się tłoczno i głośno. Przyszło znacznie więcej ludzi niż zazwyczaj. Starcie wilków jednak znalazło rozgłos, widać było zupełnie nowe twarze. Ludzie to wyjątkowo ciekawski gatunek.
     Kolejne starcia zaczynały się i kończyły. Zwycięscy byli nagradzani, a przegrani... Tamtego dnia nie mieli wiele szczęścia.
     Zbliżała się północ, ale nikt nie miał zamiaru wracać do domu. Czekała ich jeszcze jedna walka. Najważniejszy punkt wieczoru. Starcie gwiazd!
     Basior wiedział, że to jego kolej. Do boksu przyszedł John. Założył mu skórzaną, grawerowaną obrożę i podpiął smycz. Pogłaskał go ukratkiem, żeby nikt nie widział. W tym świecie psy były tylko inwestycją, nie było miejsca na sentymenty. Z areny dobiegł ich głos Steve'a, organizował całą imprezę, więc zapowiadał walki. Tym razem wszystko zostało upodobnione do gali bokserskiej. Tłum się rozstąpił, żeby trener mógł doprowadzić zawodnika, w międzyczasie starszy właściciel dokonywał prezentacji.
     - Pierwszym zawodnikiem jest Demon, mój wychowanek i, oczywiście, faworyt. Wybaczcie, że będę stronniczy. - Wśród zebranych poniósł się cichy śmiech. - Ma trzy lata i waży pięćdziesiąt kilogramów. Nigdy nie przegrał, inaczej by tutaj nie stał. Przeszedł wiele testów i ciężkich treningów. Jest nieprzewidywalny, dostosowuje się do przeciwnika.
     Brunet dotarł ze zwierzęciem na arenę. Wilk może i nie czuł przytłaczającego zapachu krwi, ale to nie oznaczało, że jej nie widział. Nie dało się przeoczyć świeżych plam na drewnianych bandach. Łapy przyklejały mu się do ziemi. W tamtej chwili jednak starał się o tym zapomnieć. Całkowicie skupił się na tym, że Kevin już prowadzi jego przeciwnika.
     - A jego rywalem będzie Biały Kieł - ponownie zaczął Steve. - Na pewno myślicie to samo co ja, gdy usłyszałem to imię. Niestety nie każdy ma wyobraźnię... W każdym razie samiec ma pięć lat, więc jest już emerytem, powiedzmy to szczerze. Przemawia za nim jedynie doświadczenie, ale nawet ono mu nie pomoże.
     - Dziękujemy, Steve - przerwał znajomemu Kevin, który dotarł na arenę. - Prawda jest taka, że mój wilk stoczył o wiele więcej walk z trudniejszymi przeciwnikami. Dodatkowo jest wyższy i cięższy, o czym mój przedmówca nie raczył wspomnieć.
     - Nie chciałem ci zabierać okazji do zrobienia show. - Łysy mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko. - Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że te dwa basiory po raz pierwszy od dzieciństwa widzą innego przedstawiciela swojego gatunku.
     - Widzicie ich spojrzenia? - Najstarszy trener tradycyjnie okrążał ring, trzymając swojego podopiecznego na krótkiej smyczy. John robił to samo. - Może w tej chwili myślą sobie ,,takiego psa jeszcze nie widziałem''. Oboje nie walczą jak psy. Zwykle rzucają się na rywala w chwili odpięcia smyczy. Ale! Nie dziwcie się, jeśli tym razem będzie inaczej. W tym starciu wszystko będzie wyglądać inaczej. Dlatego tutaj przyszliście, prawda? - krzyknął. Odpowiedział mu chór głosów, pobudzonych alkoholem i narkotykami.
     - To będzie walka bestii. Ten, kto wygra, stanie się mistrzem kraju! Nikt nie będzie mu już zagrażał, wszystko przetrwa. - Steve spojrzał na zwierzęta, które nie odwracały od siebie wzroku, cicho powarkiwały. - Kto jeszcze chce obstawić wygraną któregoś wilka, niech się śpieszy, bo się niecierpliwią.
     Właściciele nachylili się nad podopiecznymi, chwycili ich za obroże i przyciągnęli do siebie. Rozległo się odliczanie, po czym smycze zostały odpięte. Steve i Kevin wyskoczyli za arenę, w środku został tylko brunet, który tym razem wcielał się w rolę sędziego. Na niektórych imprezach tego typu znajdowali się nawet weterynarze, ale tamtejsze psy nie miały takiego przywileju.
     Ludzie myśleli, że samce się niecierpliwią... Rwą do walki. Prawda wyglądała zupełnie inaczej.
     Gdy Biały Kieł został wprowadzony na ring, pomiędzy samcami trwała cisza. Oboje przyglądali się sobie nawzajem, chcieli wręcz przewiercić wzrokiem. Pierwszą myślą Demona było to, że stojący przed nim basior w ogóle nie przypominał Hery. Był czarno-biały z żółtymi oczami. To z tych oczu starał się początkowo coś wyczytać, nauczył się tego już dawno, u ludzi. Nie raz okłamywali jego i siebie nawzajem, ale po oczach zawsze mógł odczytać prawdę. Tutaj pierwszy raz mu się to nie udało. Widział jedynie pustkę, zero emocji. Jakby w głowie jego rywala nic się nie działo. Przeżył olbrzymie rozczarowanie, bo jego dotychczasowi przeciwnicy wyglądali identycznie. Kieł się poddał. Być może już dawno, skoro wypaliła się w nim ostatnia iskra wolności. Oba drapieżniki żyły w niewoli, ale trzylatek zrozumiał, że poza ciałem wolny może być również duch. Nawet w chwili, gdy podporządkował się Steve'owi i dał się złamać, nie przestał marzyć.
     Gdy właściciele zaczęli oprowadzać ich wokół areny, brązowo-czarny wilk zrozumiał, że traci czas i zapewne jedyną okazję, żeby porozmawiać, dowiedzieć się czegoś od swojego rywala.
     - To może skończyć się zupełnie inaczej. Nie musimy walczyć, nikt nas do tego przecież nie zmusi. - Zrobili kolejne okrążenie. - Dlaczego bez żadnego sprzeciwu się na to wszystko zgadzasz?!
     - A ty? Dlaczego ty się nie sprzeciwiasz? Mówisz coś, w co sam nie wierzysz.
     Demon spojrzał na drugiego samca. Widział, że tak naprawdę to on nie wierzy i próbuje odwrócić sytuację.
     - Dopóki nie wrócił mój młodszy właściciel, nie miałem szans pomyśleć o buncie. Teraz mam! Ucieknijmy stąd! Będziemy wolni!
     Nawet nie zauważył, kiedy trenerzy chwycili za obroże. Nie zwrócił też uwagi, co mówili. W tamtej chwili całą jego uwagę zaprzątał Biały Kieł. Gdy Kevin się nad nim nachylił, wilk zniżył łeb. Patrzył prosto w oczy rywala. Jeden gest i smycze zostały odpięte.
     - Wolna to będzie najwyżej twoja dusza, gdy z tobą skończę!
     Wyrwał do przodu. Demon był całkowicie zaskoczony usłyszanymi słowami, przez co zareagował wolniej niż zwykle. Zanim zrobił unik, przeciwnik złapał go za bok szyi, szarpnął, ale zaraz puścił. Nawet jeszcze nie zranił brązowo-czarnego samca. Wśród widzów poniosły się krzyki i gwizdy. Chcieli show, długiej walki, odrobiny gry pomiędzy zwierzętami, więc będą ją mieli!
     - Opanuj się! - Trzylatek się nie poddawał. - Oni dokładnie tego chcą! Żebyś się zatracił, wpadł w szał. To nie jesteś ty! - Krzyczał, ale ludzie słyszeli w tym jedynie skowyt.
     Drapieżnik stał w miejscu, a jego rywal krążył wokół i co chwilę przyskakiwał, zadając błyskawiczne ugryzienia.
     - Ja mam nadzieję, że twoje zwierzę się jeszcze weźmie do roboty. Taką walkę mogłem zorganizować z pierwszym lepszym psem z ulicy. - Kevin patrzył znudzony na arenę. - Nie opłacało mi się przejeżdżać tyle kilometrów.
     - Poczekaj, musi się rozkręcić... - Steve miał nadzieję, że to, co mówi, jest prawdą.
     - W tej chwili to on się rozkręca jak ludzie na stypie. Trzeba to przyspieszyć. - Włożył palce do ust i zagwizdał.
     W międzyczasie Biały Kieł nadal atakował przeciwnika, ale nie były to poważne ataki. Miały za zadanie jedynie nakłonić drugiego basiora, aby wreszcie zareagował, zaczął walczyć!
     Tylko że Demon nie chciał walczyć, ale pokazać, że i rywal nie musi. Znosił wszystkie szczypnięcia, szarpanie za sierść. Czarno-biały samiec w każdy następny cios wkładał więcej siły. Mimo to młodszy drapieżnik stał niewzruszony, nawet gdy rywal rozerwał mu lewe ucho. Kto by pomyślał, że taka mała rana może tak krwawić.
     Sygnał właściciela całkowicie zmienił strategię starszego basiora. Podbiegł do przeciwnika nieco od tyłu i chwycił jego grzbiet za łopatkami. Zatopił kły w ciele, jednocześnie będąc bezpieczny, bo stał bok w bok ze swoją ofiarą, zwrócony z tę samą stronę. Brązowo-czarny samiec wciągnął powietrze z sykiem. Biały Kieł szarpnął jeszcze raz, po czym odskoczył. Stanął przed Demonem. Patrzył mu w oczy. Pustka, jaka w nich panowała, w tamtym momencie stała się jeszcze bardziej przerażająca. Połączyła się bowiem z wyszczerzonymi w szyderczym uśmiechu zakrwawionymi kłami. Całość przedstawiała się psychopatycznie, jakby ten cały świat go kręcił. W tamtej chwili trzylatek w końcu umiał określić, czy jest wilkiem czy psem. Sam w końcu stwierdził, że wolny może być również duch, a to kwestia wolności zawsze go dręczyła. Ale to była sprawa drugorzędna. Jak można być wilkiem, szlachetnym, dzikim wilkiem, a jednocześnie zachowywać się jak bezrozumna bestia? Te dwie rzeczy wykluczały się nawzajem. Nawet jeśli Biały Kieł był wilkiem z pochodzenia, to w duszy stał się jedynie maszyną do zabijania.
,,To maszyna do zabijania, którą miałeś być i ty''. - Słowa Johna rozbrzmiały w głowie Demona. - ,,Ale Steve'owi się nie udało''. Nie udało mu się, bo drapieżnik nigdy do końca się nie poddał, ale przecież zabijał... I to wielokrotnie. Nie można było tego wytłumaczyć. Mógł przecież ranić, obezwładniać, a jednak zabijał... John nie wiedział do czego jest zdolny jego podopieczny, nigdy nie widział go w walce, w pełnej walce, bo treningi były zawsze przerywane. Teraz miał zobaczyć to pierwszy raz, stając zaraz obok. Miał zobaczyć, jak basior rozrywa gardło lub brzuch przeciwnika, a sierść na jego pysku barwi się na czerwono. Jak krew rozpływa się po ziemi. Miał czuć, jak jej zapach rozchodzi się po budynku. Zacząłby patrzeć na niego jak na zabójcę, a wystarczy już, że sam basior tak o sobie myślał.
     Ponowne ugryzienie w grzbiet, zaraz obok poprzedniego, natychmiast ściągnęło Demona na ziemię. Nie chciał tu być, nie chciał być zmuszony do kolejnej walki na śmierć i życie...
     Ale chciał przeżyć. Bo wiedział, że martwy nic nie zmieni.
     Z całych sił skoczył do przodu, obracając się w powietrzu w stronę rywala. Wylądował na rozstawionych łapach. Tłum na ten widok zaczął krzyczeć. Ci co na niego postawili, wiwatowali, a ci co postawili na Białego Kła, przeklinali, nie szczędząc epitetów. Brązowo-czarny wilk kompletnie nie zwracał na to uwagi. Musiał się skupić.
     Zaczął obiegać przeciwnika w koło, teraz to czarno-biały basior stał na środku areny, zaskoczony obrotem sytuacji. Prawda była taka, że zlekceważył przeciwnika już w pierwszych chwilach rozmowy. Zachowanie trzylatka było dla niego co najmniej dziwne. Próbował go przekonać do jakichś swoich racji... Pytanie, po co? Kto mu zagwarantuje, że jakiekolwiek inne życie istnieje? Że gdzieś indziej byłoby im lepiej? Ten świat znał i pogodził się z tym. Była to już rutyna. Trening, walka, trening, walka... I tak bez końca. Zawsze wiedział, co może go czekać i nie chciał z tej stabilizacji rezygnować. Dlaczego Demon myślał, że na to przystanie? Przecież nic ich nie łączy.
     Młodsze zwierzę za to dalej krążyło wokół przeciwnika, tak szybko, na ile pozwalały mu małe wymiary ringu. Biały Kieł nie nadążał obracać za nim głowę. Jego dezorientacja bardzo szybko została osiągnięta, następnym krokiem było wykorzystanie tej samej strategii, co starszy drapieżnik na początku walki. Liczne, błyskawiczne ataki, ale nie były to delikatne szczypnięcia. Gryzł najmocniej jak mógł, chociaż ciosy były nieprecyzyjne. Czasem złapał skórę, czasem wyrwał tylko sierść, ale udało mu się zadać również kilka bardziej dotkliwych ran. Po walce z shar-pei nauczył się, że wiele mniejszych obrażeń może osłabić równie mocno jak jedna czy dwie bardzo głębokie.
     Oszołomienie starszego wilka trwało jedynie kilka sekund, kiedy obracał się, warcząc, ale nie mógł dosięgnąć rywala, który w pełni korzystał z sytuacji. W końcu jednak czarno-biały basior zdołał wydostać się z kręgu utworzonego przez Demona, ale został zmuszony do ucieczki w kąt areny.
     Kevin zaczął coraz silniej zaciskać dłonie w pięści. Nadal nie wierzył, że jego wilk może przegrać, ale nagły obrót sytuacji zmienił znaczenie tej walki. W tej chwili była to próba ponownego zapanowania nad sytuacją, nad którą w ogóle nie powinno stracić się kontroli. To, jak podopieczny Steve'a w jednej chwili przechylił szalę na swoją korzyść, a na dodatek przy pomocy techniki własnego przeciwnika, było niesamowite. Zwierzę, które tak szybko się uczy, to żyła złota, fortuna na czterech nogach.
     - Ile za niego chcesz?
     - Grunt pali się pod nogami? - Łysy mężczyzna zaśmiał się. - Gdybyś kupił drugiego wilka podczas walki, zapewniłbyś sobie wygraną... Sprytne... Ale nie ze mną te numery.
     - Pięćdziesiąt tysięcy? - rzucił trzydziestolatek, puszczając mimo uszu słowa rozmówcy.
     - Za pięćdziesiąt tysięcy to może w przyszłości sprzedam ci jego szczeniaka, po znajomości, ze zniżką.
     - Sto tysięcy? Sto pięćdziesiąt? Trzysta!
     - Po moim trupie! Gdybym go sprzedał w tej chwili, kiedy jest w najlepszej formie, inni trenerzy by mnie wyśmiali! Takich podopiecznych się nie sprzedaje. Pięć razy więcej zarobię, jak skończy karierę, kiedy zacznę go rozmnażać.
     - Nie będę owijać w bawełnę. Potrzebuję nowego zawodnika, Biały Kieł już się starzeje, a zanim wytrenuję dobrego psa, minie co najmniej półtora do dwóch lat. Poza tym żaden pies nie przebije wilka.
     - Kevin, trener jednej gwiazdy. Zawsze taki byłeś. Nie zajmowałeś się hodowlą. Miałeś jednego świetnego psa, ale nawet on kiedyś ginął. Teraz musisz radzić sobie z własnymi błędami.
     - Nie udawaj takiego idealisty! Jakby nigdy nie zależało ci na kasie... Wszystko jest do kupienia. To twoje słowa, a wątpię, żebyś diametralnie się zmienił przez te kilka lat. Zawsze możemy popracować nad warunkami umowy.
     - Zrozum... Nie tylko ja jestem właścicielem Demona. Nie mogę sam podjąć decyzji. - Próbował jakoś odsunąć ten temat. Jego znajomy miał za dobre warunki, żeby tak po prostu powiedzieć nie.
     - Od kiedy liczysz się z czyimś zdaniem?
     - Przedstawmy sprawę inaczej, krótko i na temat. To prawda, wszystko da się kupić, ale za odpowiednią cenę. - Drugi mężczyzna już otwierał usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. - Trzysta tysięcy to atrakcyjna kwota, ale przypominam ci, że nie jestem jedynym właścicielem Demona... Musiałbym się podzielić z Johnem, a wtedy zostaje tylko sto pięćdziesiąt tysięcy na głowę...
     - Ile? - wycedził przez zęby Kevin.
     - Nie będę zachłanny. Podwyższmy działkę dla jednej osoby o sto tysięcy. Czyli w sumie...
     - Pół miliona... Skąd ja mam ci wziąć taką kasę, hę? - Popchnął rozmówcę, tak że ten wpadł w tłum ludzi stojących za nim.
     - Grzeczniej, bo ja tutaj mam więcej swoich ludzi niż ty. - Szybko znalazł się z powrotem przy Kevinie. Złapał go za brzegi rozpiętej kurtki i lekko szarpnął, dla efektu. Nie obchodziło go to, że mężczyzna jest od niego starszy. - Zresztą, już ci mówiłem. Nie mogę go sprzedać za kwotę, która kompletnie mnie nie urządza. Przecież taka jest istota samej sprzedaży, zarobek - ciągnął dalej, oparty o drewniane ścianki areny, jakby chwilę wcześniej nic się nie stało. - Jeśli cię nie stać, przykro mi... A może jednak nie. Dzięki temu wilkowi stałem się znany w kręgach trenerów. Teraz się okaże, czy nie zajmę w nich twojego miejsca. - Strzelił jeden ze swoich uśmiechów i skupił się na walce. Rozmowę uznał za zakończoną.
     Zwierzęta nie miały pojęcia, o dyskusji ich właścicieli. Przeżycie walki było wystarczająco czasochłonnym zajęciem. Demon powoli podchodził do przeciwnika. Ten wcisnął się w sam róg areny. Szukał szansy na ucieczkę, ale brązowo-czarny samiec skakał raz w lewo, raz w prawo, uniemożliwiając mu to. Początkowy faworyt teraz musiał stanąć do bezpośredniej walki, chociaż mógł zakończyć ją dużo wcześniej. Teraz płacić za swoją pewność siebie.
     Trzylatek skoczył do przodu. Drapieżniki stanęły na tylnych łapach, po czym zwarły w śmiertelnym uścisku. Szamotały się i obijały o ściany ringu, zostawiając na nich swój krwawy podpis, zawodowy autograf. Gdyby nie bandy, starsze zwierzę przewróciłoby się na plecy, ale deski go zabezpieczały. W końcu jednak wilkom udało się wydostać na środek. Puścili się i odsunęli na bezpieczną odległość, łapiąc oddech. Nie przestawały jednak warczeć, marszczyć nosa, kłapać zębami. Demon obmyślał także następny plan. Analizował wszystko, czego dowiedział się o przeciwniku. Nie tylko z własnego doświadczenia.  Ze słów Mike'a dowiedział się, że Biały Kieł lubi atakować z góry, czyli zapewne nie spodziewa się takiego ruchu ze strony rywala, tym bardziej, że jest od niego wyższy. Wystarczyło tylko dać mu pretekst do szarży...
     Udał, że coś go rozproszyło, jakiś dźwięk lub gra świateł. Odwrócił się lekko całym ciałem, ale kątem oka nadal obserwował starszego samca. Ten w ogóle się nie zastanawiał. Wystrzelił w stronę Demona, mając nadzieję na zakończenie tego starcia. Brązowo-czarny basior uprzedził go jednak i zrobił jeszcze szybszy unik. Zabiegł przeciwnika od tyłu, wskoczył na jego grzbiet i wgryzł się w kark. Próby uwolnienia się zdezorientowanego wilka tylko pomagały podopiecznemu Steve'a i Johna. Owszem, zsunął się on na ziemię, ale nadal trzymał szczękę zaciśniętą, co wystarczało. Biały Kieł sam powiększał swoją ranę. Nie wiadomo, ile by to jeszcze trwało, gdyby nie głos Kevina:
     - Rozdzielcie ich! Oddaję walkę walkowerem!
     - Jesteś pewny? - szybko zapytał John.
     - Tak! Biały Kieł jest mi potrzebny żywy.
     Zebrani widzowie zaczęli buczeć, gwizdać i protestować, ale na nic się to zdało. Mężczyzna pełniący rolę sędziego skinął na przyjaciela. Ten wskoczył na arenę. Obaj sięgnęli po chwytaki. Steve musiał najpierw otworzyć pysk Demona za pomocą plastikowej części wspomnianego przedmiotu, a dopiero później zacisnął na jego szyi pętlę i szarpnął w tył. Drapieżniki były już rozdzielone, ale nadal ich umysł pochłaniała walka. Uspokoiły się dopiero po kilku minutach, kiedy zaczęło im brakować powietrza przez zaciskającą się ciągle linkę.
     - Co z zakładami? Kto wygrał?! - krzyczał zdenerwowany tłum.
     - Jak to co? Kevin zrezygnował! Ci, co na niego postawili, stracili pieniądze!
     Dyskusja trwała jeszcze chwilę, a John w międzyczasie zabrał zwycięzcę i zaprowadził do kojca, do tego ciasnego, ale bezpiecznego miejsca. Obejrzał go, ale okazało się, że żadna rana nie jest wyjątkowo groźna. Powinny się bez problemu zagoić, tylko lewe ucho zostanie lekko rozerwane. Mężczyzna cieszył się, uśmiechał. Ulżyło mu, kiedy starcie zostało przerwane. W tamtym momencie Demon wygrywał, ale nie wiadomo, jak sytuacja mogłaby się dalej potoczyć. Na samym początku, kiedy samiec stał w miejscu i tylko spinał się po każdym ataku, chciał skoczyć między niego a Białego Kła. Taka walka była niesprawiedliwa, a podopieczny Kevina był najwyraźniej w ten sposób wytrenowany. Miał zrobić show.
     Nie mógł dłużej zostać w kojcu. Pogłaskał zwierzę ostatni raz, sprawdził, czy w misce jest świeża woda, po czym skierował się z powrotem w kierunku areny. Za każdym razem było tak samo. Po ogłoszeniu wyniku część widzów, która przegrała sporą kwotę, próbowała siłą odzyskać część pieniędzy. Im później rozgrywało się starcie tym bardziej ludzie byli pobudzeni wszelkimi używkami, co jeszcze pogarszało sprawę. Ta walka była ostatnia.
     Tym razem starszy samiec został zamknięty w zastępczym kojcu, musiał gdzieś odpocząć do rana, wtedy Kevin miał wyjechać. Basiory mogły widzieć się doskonale, ale trzylatek natychmiast uciekł w kąt i położył się tyłem do chwilowego współlokatora. Nie chciał, żeby cokolwiek, a tym bardziej on, rozpraszał jego myśli. Oba drapieżniki różniły się od siebie diametralnie. Chociaż na arenie Demon stwierdził, że nadal jest wolny, że udało mu się zachować dziką cząstkę duszy, to teraz zaczęły nachodzić go wątpliwości. Dlaczego tak łatwo stwierdził, że to on jest tym dobrym, a Kieł - złym... Może właśnie tak wygląda prawdziwy wilk? Może to Biały Kieł jest wilkiem, a on zamienił się w potulnego psa? Pokręcił głową ze złością. Przypomniał sobie oczy swojej matki, to ciepłe karmelowe spojrzenie pełne ciepła i miłości. Pamiętał, jak delikatnie brała ich w zęby i przenosiła w jedno miejsce. Jak myła ich językiem i ogrzewała w nocy brązowo-czarnym futrem - takim jak jego, teraz to wiedział. To niemożliwe, żeby wszystkie wilki były podobnymi bestiami. Prawda musi być zupełnie inna.
     Cały ten świat, który go otaczał, był brutalny i groźny. Przynajmniej teraz nie walczył z nim sam. John starał się mu pomagać, jak mógł, opiekował się nim, ale to nadal nie było to. Samiec nie miał pojęcia, kiedy pojawiło się to uczucie. Być może towarzyszyło mu od dawna, ale skutecznie chował je na dnie serca. A może dopiero teraz wiedział, co ono znaczy. Chciał uciec. Biec przed siebie. Chwytać wiatr. Widzieć wschód i zachód słońca. Widzieć nocne niebo usłane milionami gwiazd. Wyć do księżyca. Nawet jeśli miałyby to być ostatnie chwile jego życia, jeśli zaraz za drzwiami tego budynku czekałaby go śmierć, to byłoby warto, bo umarłby wolny.
     To w tamtym momencie narodził się plan, a przynajmniej cicha nadzieja. Obiecał sobie, że będzie bardziej przykładał się do treningów, bo siła i wytrzymałość będą mu niezbędne w naturze. Musiał też wymyślić, jak ma uciec ze stodoły. Pewne było tylko to, że zabezpieczenia samego kojca sprawdzał setki razy. Należało więc szukać sprzyjających warunków wtedy, kiedy był wyprowadzany na trening albo na walkę. W obu przypadkach John prowadził go na samozaciskowej smyczy, więc szybka ucieczka była niemożliwa. Zresztą mężczyzna skupiał swoją uwagę jedynie na nim, więc zostałby złapany po chwili. Musiał przecież jeszcze znaleźć uchylone drzwi albo wystarczająco dużą dziurę, na co potrzebował czasu. Inaczej sytuacja wyglądałaby podczas walki. Jeśli pierścień ludzi otaczających arenę przerzedziłby się w jednym miejscu, mógłby wyskoczyć. Zanim pijani ludzie ogarnęliby się w sytuacji, on zdążyłby rozejrzeć się po budynku. Potem zapanowałby ogólny chaos, co dałoby mu kolejne sekundy.
     Więc już wiedział, co robić, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Mógł tylko czekać...
     Nie był jednak przygotowany, że nastąpi to tak szybko.
     Cztery tygodnie od walki z Białym Kłem upływały na marzeniach i planach. Trening za treningiem, kilka prób organizacji sparringu, bezskutecznych. Skoro chciał jak najszybciej zakończyć z tym życiem, Demon obiecał sobie, że nikogo więcej nie zrani. Właściciele, szczególnie Steve, patrzyli na to ze zdziwieniem. Basior jednak nigdy nie chciał walczyć z wabikami, więc ostatecznie poddali się. Pozostali przy tradycyjnych ćwiczeniach, a na arenie samiec i tak będzie musiał atakować, choćby w samoobronie.
     Pogoda znacznie się pogorszyła. Czuć było nadchodzącą powoli zimę. Drapieżnik całymi dniami słyszał deszcz odbijający się od metalowego dachu. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy go na własne oczy, nie tylko przez szparę w drzwiach, kiedy do stodoły wchodził człowiek. Był ciekaw każdego elementu zewnętrznego świata.
     Noce były chłodne, również ta, kiedy odbywała się kolejna walka, w której miał wziąć udział. Pierwsza od spotkania z innym wilkiem. Nie spodziewał się, że będzie jego ostatnią.
     Jak zwykle miał wystąpić na koniec, ale tym razem było wyjątkowo późno. Poprzednie starcia się przedłużyły. Ludzie byli już weseli i odważni. Zakłady zaczęły sypać się jeszcze zanim przyprowadzono zwierzęta.
     Droga na ring przebiegała jak zwykle. Widzowie otaczali, oglądali, szeptali między sobą. Demon zdążył się do tego przyzwyczaić.
     Na arenie stał już owczarek. Starcia większych ras widocznie zostały wyjątkowo dobrze przyjęte. Ten sam schemat przedstawienia zawodników, oprowadzania ich. Nagle jednak ktoś stwierdził, że w budynku jest zimno i nawet alkohol nie pozwala wystarczająco się ogrzać. Rozpalono w małym piecyku stojącym pod ścianą. Ludzie stopniowo zaczęli podchodzić bliżej źródła ciepła. Basior patrzył na to z szeroko otwartymi oczami. Przy jednej ze ścianek odgradzających drapieżniki od tłumu nie stał nikt.
     Myśli pogalopowały swoją drogą niezależnie od tego, czy ich chciał. Czekał na to. Czekał na taką okazję, a ona pojawiła się podczas pierwszej walki. Nie nastawił się jednak psychicznie na to, że już dzisiaj będzie musiał wprowadzić swoje plany w życie. Nie był do końca gotowy, ale czy to było ważne?
     Smycze zniknęły. Za szybko. Wilk był rozproszony i ruszył zbyt wolno i niepewnie. Kły przeciwnika dosięgnęły jego łopatki, ale to było tylko draśnięcie. Cały czas zerkał na wolną przestrzeń, drogę ucieczki z tego świata. W końcu zrozumiał, że nie może dłużej się zastanawiać, zresztą nie było nad czym. Druga taka sytuacja może się nigdy nie powtórzyć. Nie zamierzał przez całe życie żałować tej jednej chwili strachu przed przyszłością. Przecież właśnie do nowej przyszłości dążył.
     Musiał jakoś obejść ring, żeby znaleźć się bliżej miejsca, z którego mógł wydostać się poza arenę. Jedno było pewne, nie może dać się zranić. Każde obrażenie osłabiłoby go i utrudniło ucieczkę. Uskakiwał więc na boki, do tyłu, cały czas kierując się w jedną stronę. Stali bywalcy organizowanych przez Steve'a walk dobrze znali Demona i patrzyli na tę scenę ze zdziwieniem, nie mówiąc o właścicielach drapieżnika.
     - Na pewno był gotowy? - Łysy mężczyzna nachylił się do przyjaciela.
     - Fizycznie tak, ale walka z Białym Kłem coś w nim zmieniła...
     - Nie gadaj mi tu tych swoich głupot!
     A tymczasem basior skutecznie zmieniał swoje położenie. W końcu stanął na środku. Odwrócił się tyłem do rywala, co mogło kosztować go życie, ale nie myślał wtedy o możliwych konsekwencjach. Po prostu przysiadł na tylnych łapach i wybił się w powietrze. Był to skok ku nowemu życiu.
     Ku szczęściu.
     Ku wolności.
     Ku przyszłości.
_______________
Trudno było się zebrać początkowo do pisania tego rozdziału... Nie mogłam się wbić w szkolny tryb, ale teraz już jest ok.
Mam wrażenie, że niektóre momenty są ciężkie. I nie chodzi tu o długość rozdziału (a jest nawet krótszy niż poprzednie... trochę), tylko o niektóre opisy. Mam nadzieję, że nie wygląda to tak źle, jak mi się wydaje. (Świetna reklama! Nie ma co...).
Do spojrzenia i częściowo postawy, ale głównie spojrzenia Białego Kła, zainspirował mnie Darcia z Wolf's Rain. To anime jest niesamowite... A TO (można kliknąć) spojrzenie zostaje w pamięci na zawsze. Wstawiłabym zdjęcie, ale musiałabym publikować rozdział z komputera, a nie wiem kiedy byłoby to możliwe, dlatego daję tylko link do grafiki.

Mająca ostatnio coraz więcej szalonych pomysłów (na opowiadania także)
Akti

P.S. Dopiero teraz się zorientowałam, że od ostatniego rozdziału minęły dwa miesiące... :/

czwartek, 10 września 2015

Wytropić przyszłość. Rozdział III - Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą.

     Demon podniósł łeb. Chwilę mu zajęło skupienie wzroku na postaci kucającej przed drzwiczkami kojca. Musiał jeszcze otrząsnąć się ze wspomnień, które zaprzątały jego umysł. Po chwili dojrzał to spojrzenie, które pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Było ono związane z jednym z najgorszych momentów w jego życiu, ale teraz mogło wiele zmienić.
     John patrzył na basiora z litością. Wilk nie wyczuł go wcześniej, nawet nie usłyszał jak wjeżdża na podwórko. Dopiero głos mężczyzny wyrwał zwierzę z rozmyślań.
     - Po co wróciłeś? - Steve stanął za brunetem z założonymi rękami.
     - Nadal mamy wspólnych znajomych, pamiętasz? O wszystkim wiem. Wiem, na co się zgodziłeś, i dlatego przyjechałem, bo domyślałem się, że to może tak wyglądać. - Wskazał na drapieżnika leżącego w boksie. Ten z powrotem położył łeb i tylko wodził wzrokiem po właścicielach.
     - Jakoś przez ostatnie lata nic cię nie interesowało. Nagle znalazł się wielki Samarytanin płaczący nad losem biednego wilka. Myślisz, że lepiej się nim zajmiesz? Nie raz próbowałem oczyścić rany, ale nie pozwala się dotknąć. Nie mam ochoty stracić wszystkich palców. W naturze nikt się o nich nie troszczy, a stada też ze sobą walczą. Wyliże się.
     - Tylko że w naturze nie walczyłby tak często. Zresztą sporo czytałem o wilkach, oglądałem programy przyrodnicze. - Steve parsknął na to śmiechem, ale John natychmiast spojrzał na niego jak na głupka. - Ha ha, bardzo śmieszne. Ty pewnie nawet o tym nie pomyślałeś. - Zamilkł, czekając na odpowiedź, ale ta nie nastąpiła. - No właśnie. Watahy, czyli wilcze grupy - wytłumaczył - rzadko decydują się na krwawe rozwiązanie konfliktów. Zwykle kończy się na straszeniu, a nawet jeśli dochodzi do starcia, to nigdy nie wygląda ono tak jak na arenie, więc mi nie wmawiaj, że to dla niego normalna sytuacja.
     Mężczyźni odsunęli się od kojca i stanęli kilka metrów dalej. Obaj oparli się o ścianę plecami. Nie patrzyli na siebie tylko na basiora. W końcu John znowu przerwał ciszę.
     - Kto pierwszy się odezwał?
     - Kevin. Chyba podpadła jego renoma jako jedynego w Stanach trenera wilka. Sam się tak tytułował. Widocznie ktoś z jego okolicy usłyszał o Demonie i zarzucił mu oszustwo.
     - To on zaproponował walkę?
     - Tak. Nie należy do osób, które owijają w bawełnę. Po prostu spytał się gdzie i kiedy.
     - Co odpowiedziałeś?
     - Że tutaj, bo nie wiem jak mielibyśmy tego bydlaka przetransportować trzysta kilometrów. - W tym momencie przerwał. Złapał się na tym, że mimowolnie użył liczby mnogiej. Mielibyśmy. Jak łatwo przychodziło wracanie myślami do starych, dobrych czasów... - Za miesiąc - dodał w końcu.
     - Chyba zwariowałeś! - John w sekundę odsunął się od ściany i stanął przed dawnym współlokatorem. Dalej nie wiedział, jak ma go nazywać, mimo że minęły ponad dwa lata. - Nie widzisz, w jakim on jest stanie?
     - To było tydzień przed tą walką.
     - I mimo to nie zrezygnowałeś ze starcia z shar-pei? Osłabiłeś go!
     - Zwykle schodził z areny w lepszym stanie. - Steve spróbował wyminąć bruneta, ale ten złapał go za ramię.
     - Skończymy tę rozmowę tu i teraz, dopóki jeszcze mam ochotę ci pomóc - syknął i szarpnął rozmówcę z powrotem pod ścianę. Znalazł sobie jakieś krzesło i usiadł na nim okrakiem, przodem do łysego mężczyzny. Wyciągnął ze swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów i wyjął jednego. Szukał czegoś jeszcze chwilę po kieszeniach, jednak chyba nie znalazł, bo zwiesił głowę i przeczesał ręką włosy z roztargnieniem. W końcu podniósł wzrok na... przyjaciela, jednak na przyjaciela. Stał on nadal w tym samym miejscu i przyglądał się całej sytuacji z rozbawieniem. - Jeśli dasz mi ogień, to ja dam ci fajkę.
     - Nic się nie zmieniłeś - zaśmiał się Steve. Wyjął zapalniczkę z kieszeni spodni. John już wyciągał po nią rękę, gdy zniknęła ona w zaciśniętej pięści drugiego trenera. - A skąd wiesz, że nie mam swoich papierosów?
     - Bo ty też się nie zmieniłeś. Twoje Marlboro leżą na stole na werandzie.
     Obaj kumple zaczęli się śmiać. W końcu transakcja doszła do skutku i jednocześnie zaciągnęli się, wypuszczając po chwili z ust kłębek dymu. Robiło się go coraz więcej i więcej, w końcu, już trochę rozrzedzony, dotarł do wilka. Nie czuł jego zapachu, ale po wciągnięciu do płuc podrażniał drogi oddechowe. Basior musiał jednak powstrzymać się od kaszlu, żeby nie przegapić niczego z rozmowy. Te kilka metrów odległości nie robiło mu różnicy, miał doskonały słuch, jeśli chciał z niego korzystać, a doskonale wiedział, że rozmawiają o nim. Coś się szykowało i wolał wiedzieć co.
     - Więc jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał John, ponownie przejmując inicjatywę. - W ciągu miesiąca... A może trzech tygodni? Przecież od ustalenia terminu minął tydzień.
     - Nie, za miesiąc od dzisiaj.
     - Dobrze, więc w ciągu miesiąca Demon ma dojść do siebie, nabrać od nowa sił, zdążyć wrócić do treningów i jeszcze polepszyć swoje zdolności?
     - Jest naprawdę silny, nie widziałeś go w walce.
     - Co mu po sile, skoro umie walczyć właściwie tylko z pitbullami? Pierwszy raz dostał shar-pei i wygląda tak. - Odwrócił się na chwilę w stronę samca, gdyż siedział tyłem do niego.
     - Wybacz, ale nie posiadam pod ręką innego wilka do sparringów.
     - Ale mogłeś wykorzystać owczarki, albo po prostu wilczury. On musi się nauczyć, jak to jest walczyć z przeciwnikiem równym sobie. Z kim do tej pory był na arenie?
     - Bulteriery, buldogi, pitbulle...
     - Właśnie o tym mówiłem. Schemat. Wszystkie są masywne, przysadziste i dużo mniejsze. Swoją drogą... Serio byli tacy głupcy, co wystawiali przeciwko wilkowi buldoga?! - Otworzył szeroko oczy i strącił spopieloną końcówkę papierosa na podłogę. - Chociaż według mnie to żadna z ras bojowych się nie nadaje. Te psy są po prostu za małe! A tutejsi trenerzy, na to wychodzi, bez wyobraźni.
     - Łatwa kasa. Miałem się nie zgodzić? - Steve powtórzył czynność rozmówcy i włożył pomarańczową część przedmiotu do ust.
     - Ktoś tutaj trenuje większe rasy?
     - Musiałbym się wypytać. A po co ci to? Przecież sam mówiłeś, że Demon musi wydobrzeć.
     - Przełożysz termin walki.
     - Co?! - Łysy mężczyzna zerwał się z miejsca i przeszedł kilka kroków. - Mam przyznać się do tego, że mój wilk jest za słaby, żeby wystąpić w umówionym terminie?! Nie! - Zaczął gestykulować i wyrzucać ręce w powietrze. - Po moim trupie!
     - Wolisz, żeby to było po jego trupie? - John wskazał za siebie, na drapieżnika.
     Mężczyźni jakby stracili wszelką energię. Brunet ułożył brodę na dłoniach zaciśniętych na oparciu krzesła, a drugi człowiek tylko nerwowo rzucił niedopałek papierosa na podłogę i roztarł go podeszwą buta. Kucnął i zaczął oglądać resztki peta leżącego pod jego stopami, jakby zastanawiał się, czy jednak można je jeszcze wykorzystać.
     Basior cały czas bacznie ich obserwował. Doskonale wiedział, o czym mówią. Można to porównać do dziecka, które od dzieciństwa posługuje się dwoma językami, bo żyje w obcym dla siebie kraju, albo ma rodziców pochodzących z dwóch różnych państw. Mimowolnie zaczyna rozumieć rozbrzmiewające wokół niego słowa. Wilk nie mógł mówić jak ludzie, ponieważ jego struny głosowe nie były do tego przystosowane, ale wszystko rozumiał. Dowiedział się już, że czeka go walka i to z innym wilkiem. Jak będzie? Jak on wygląda? Czy coś pamięta? Jak się zachowuje? Wszystko było dla Demona zagadką.
     Jego uwagę przykuwał też sam John. Był... inny. Do tej pory samiec myślał, że Steve kazał mu odejść, ale teraz wszystko wskazywało na to, że podjął samodzielną decyzję. Tylko dlaczego zostawił basiora na łaskę drugiego właściciela? Tego nie mógł zrozumieć. Nie miał pojęcia, co działo się z brunetem przez ten czas. Nigdy tutaj nie zajechał, nie mówiąc o przyjściu do stodoły. Widocznie zabrał wszystkie swoje rzeczy i nie miał po co wracać, ale serce drapieżnika buntowało się na to. Przecież najpierw uratował jego siostrę przed utonięciem w rzece, a potem opiekował się nim, gdy był chory, więc dlaczego na koniec przestał interesować się stanem zwierzęcia? Drapieżnik po każdej walce czekał, aż przyjdzie i się nim zajmie, bo on zrobiłby to szczerze. Wilk nie wiedział wtedy, jak silna potrafi być ludzka duma i zawziętość.
     - To jak? Dzwonisz? - Człowiek siedzący na krześle niedbale wyciągnął dłoń w kierunku byłego współlokatora. Trzymał w niej telefon. Przyjaciel spojrzał na niego zdziwiony.
     - Skąd go wziąłeś? - zapytał, sprawdzając po kieszeniach, czy aparat na pewno należy do niego. Wszystkie były puste.
     - Leżał obok Marlboro - wytłumaczył John.
     Były współlokator nic nie odpowiedział, tylko zabrał urządzenie. Chwilę się zastanawiał, stukając nim o rękę. W końcu jednak wybrał odpowiedni numer i przyłożył komórkę do ucha.
     - Dla twojej wiadomości, od dzisiaj ja się nim zajmuję. - Brunet wstał i podszedł do boksu, nie interesując się nawet reakcją przyjaciela. - Masz się do niego nawet nie zbliżać. - Powiedział to na tyle głośno, aby drugi mężczyzna usłyszał, nawet podczas rozmowy przez telefon.
     Basior obserwował Johna jeszcze uważniej. Wszystko wskazywało na to, że jest wręcz innym człowiekiem. Kiedyś on musiał słuchać się Steve'a, wykonywał jego polecenia, tak jak wtedy w piwnicy. Teraz to brunet panował nad sytuacją. Czuł się pewnie, świadczyły o tym jego gesty, sposób siedzenia, nawet to jak mówił i co mówił. Przyjechał, bo chciał. Pomoże, ale jeśli łysy właściciel zacznie coś komplikować, po prostu zostawi całą sprawę. Na koniec przyjaciel ma przystać na jego warunki, czyli przełożyć walkę, aby mieli więcej czasu na trening. Sam trening prawdopodobnie też poprowadzi, po swojemu. Tego Johna Demon nie znał, ale gdy trener podszedł do drzwiczek i kucnął, żeby być na poziomie zwierzęcia, znowu można było zobaczyć te same odczucia co kiedyś. Widać było, że jeszcze zależy mu na podopiecznych. Może dlatego, że siedział w tej branży o kilka lat krócej?
     Nie pochodził z bogatej rodziny, zawsze brakowało mu na markowe ciuchy i drogie gadżety, którymi szczycili się kumple z jego rocznika. Pewnego dnia podszedł do niego chłopak, którego wszyscy w szkole znali. Raz nie zdał, więc miał osiemnaście lat, gdy John miał siedemnaście. Był to oczywiście Steve. Chodzili razem na angielski i zachowanie starszego kolegi zawsze budziło zainteresowanie. Nigdy nie był prymusem, ale w pewnym momencie totalnie przestał interesować się szkołą. Przychodził na lekcje kiedy mu się chciało. Pojawiały się nowe telefony, ubrania... Nawet sportowy samochód. Nikt nic o nim nie wiedział, ale wszyscy podejrzewali, że jego rodzice dostali znaczny awans albo coś w tym rodzaju i chłopakowi przewróciło się w głowie. Niektórzy jednak podejrzewali, że handluje narkotykami. Prawda jednak okazała się zupełnie inna. Już od jakiegoś czasu wystawiał psy na arenie, ale początkowo był to tylko jeden pitbull, więc i pieniędzy było mniej. Gdy skończył szesnaście lat, wynajął dom na granicy miasta, w którym teraz mieszka, i tam stworzył swoje miejsce do treningów. Miał też warunki, żeby sprowadzić więcej zwierząt. Mijały lata, a zaczął sam organizować walki, sprzedawał szczeniaki po wytrenowanych przez siebie rodzicach. Nie obchodziło go już nic innego, ten świat zdawał się zapewniać mu wszystko, czego potrzebował - pieniądze, poważanie wśród znajomych i rozrywkę. Johnowi taka perspektywa również się spodobała i gdy Steve powiedział mu o wszystkim, natychmiast się zgodził zostać jego wspólnikiem. Starszy chłopak wiedział, że tak będzie.
     - Załatwione. Zadowolony? - rzucił Steve.
     - Bardzo. Jadł coś dzisiaj? - zapytał, nawet nie odwracając się do przyjaciela.
     - Nie. Zwykle karmię psy wieczorem.
     - Ale to nie jest pies. Wilki potrzebują nieco ponad kilogram mięsa dziennie, albo nawet do dziesięciu kilogramów po dłuższym okresie bez żadnego posiłku. Jestem pewny, że tyle nie dostawał. Nawet nie odpowiadaj, bo to widać. Powinien być grubszy i masywniejszy. Jeśli ma wygrać z innym wilkiem, to musimy go podkarmić. Nie będzie dostawał tylko kości, znając ciebie.
     - To co chcesz mu dawać?
     - Mięso. Co jakiś czas może być też jakiś kurczak albo królik, w całości. Wtedy będzie miał i trochę mięsa, i kości, i skór, czyli to co jadłby na wolności.
     - Ale wiesz, że to wyniesie drożej?
     - No wybacz, ale czasem trzeba wydać trochę kasy, żeby mieć zyski. Nie udawaj zresztą wielkiego biedaka. Jeszcze pamiętam, ile dostawało się po wygranej walce.
     Znowu nastała cisza. Ludzie tylko przyglądali się sobie nawzajem. Demon dobrze zauważył, że John się zmienił. Mężczyzna również o tym wiedział i chciał z tego korzystać. Spędził ze Steve'em mnóstwo czasu i umiał go podejść. Znał przyjaciela na wylot, więc przez te dwa lata mógł doskonale przemyśleć swój powrót. Tym razem nie da zrobić z siebie pomocnika. Albo wypracuje sobie taką samą pozycję jak przyjaciel, albo nawet wyższą. Będzie walczył o swoje, a najważniejsze, że będzie to robił zgodnie z własnymi zasadami.
     - To ty miałeś zajmować się wilkiem, więc zgoda. Ja się do niego nie zbliżam, jak chciałeś, a do ciebie należy jego karmienie, sprzątanie kojca i trening. - Łysy mężczyzna nie powiedział nic więcej, tylko odwrócił się i skierował do drzwi prowadzących na tyły podwórka.
     - Nie robisz mi żadnej łaski, bo postawiłem ten warunek na samym początku. Równie dobrze możesz nie wchodzić do tej części stodoły. - Po tych słowach John usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami.
     Brunet ponownie kucnął przed kojcem. Zwierzę nie ruszyło się, odkąd tu przyjechał. Czasem tylko podnosiło głowę, jakby chciało się lepiej przyjrzeć swoim właścicielom. Od jego ostatniej walki minęły niecałe dwadzieścia cztery godziny, był jeszcze zmęczony i na pewno obolały.
     Człowiek odszedł od siatki i wyszedł z budynku. Basior natychmiast zerwał się na nogi. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale przestraszył się, że już nie wróci. Przy nim czuł się bezpieczniej, chciał, żeby został. Drapieżnik zaczął krążyć po swoim małym więzieniu, a wzrok miał utkwiony w drzwiach, za którymi zniknął nowy trener. Jego powrót coś zmienił, wilk nie wiedział jeszcze co, ale czuł, że jego życie będzie wyglądało inaczej.
     Gdy młodszy właściciel ponownie ukazał się w drzwiach, samiec stanął w miejscu. John z powrotem podszedł do boksu.
     - Nie bój się, tym razem nie zostawię cię jak wtedy, kiedy mnie potrzebowałeś. - Przyłożył rękę do siatki, a chwilę później przełożył palce przez oczka. Zwierzę dotknęło ich swoim mokrym nosem. Mężczyzna zabrał rękę. Miał słabość do Demona, ale nie mógł się do niego aż tak przywiązywać. Szanował go i obiecał sobie, że o niego zadba, ale drapieżnik mógł zginąć w najbliższej walce, albo w każdej następnej. To nie było zwierzątko domowe. - Zjedz to - powiedział głosem bez żadnych emocji. Przez szczelinę nad ziemią wsunął miskę z porcją mięsa. Mięsa, nie kości. - Jak Steve raz nie zje steku na obiad, to nic mu się nie stanie - zaśmiał się. Trochę się jednak rozweselił i patrzył, jak samiec pochłania pożywienie. W środku schowane były leki przeciwbólowe.
     John znowu odszedł, ale tym razem basior nie denerwował się. Teraz był pewny, że wróci, że go nie zostawi... W głowie błysnęło mu wspomnienie z dzieciństwa, kiedy matka przenosiła jego rodzeństwo do innej nory. Wróciła po niego, ale czasem myślał, że lepiej by było, gdyby go zostawiła, albo przynajmniej przybiegła później. Ludzie by jej nie zastrzelili, jego rodzeństwo by żyło, to przeniesione do nowego legowiska. Mężczyźni nie wiedzieli o jego istnieniu, więc nawet go nie szukali. Szczeniaki zginęły najprawdopodobniej z głodu albo wychłodzenia...
     Z tą myślą zasnął, wreszcie najedzony, ale sen nie dawał odpoczynku. Scena z dzieciństwa co raz powracała w różnych odsłonach. Z własnego punktu widzenia, matki, Hery, ludzi...
     Trzaśnięcie drzwiami natychmiast postawiło go na nogi. Brunet znowu pojawił się w stodole. Demon zastanawiał się, w jakim celu. Właściciel kolejny raz tego dnia podszedł do kojca. Nie miał już na sobie skórzanej kurtki. Przyszedł po prostu w podkoszulce, ponieważ noc była dość ciepła, mimo rozpoczynającej się jesieni. Powiedział coś łagodnym głosem, żeby wilk na pewno zdawał sobie sprawę z jego obecności, i wszedł do boksu. Basior od razu wcisnął się w najdalszy kąt i przygotował na użycie chwytaka. Nic takiego nie nastąpiło. Trener wyciągnął puste ręce przed siebie. Nie szedł w stronę zwierzęcia, nie chciał go przestraszyć. Wiedział, że ranne drapieżniki są agresywne, więc na wstępie chciał pokazać swoje pokojowe zamiary. Samiec spojrzał na niego nieco zdziwiony, szczególnie wtedy, gdy człowiek usiadł. Był czujny, ale nie warczał, czekał na dalszy obrót sytuacji.
     Ale nic się nie zmieniło. John po prostu chciał przyjrzeć się obrażeniom drapieżnika, ale wiedział, że sam nie może podejść. Domyślał się, dlaczego Demon jest zdezorientowany, jego przyjaciel pracował z nim w zupełnie inny sposób, ale trzeba było to zmienić dla obustronnych korzyści. Zwierzę będzie mogło w spokoju dojść do siebie, a pracujący z nim właściciel nie będzie musiał się go bać.
     Część ran już się zasklepiła, szczególnie te mniejsze i płytsze na łapach i samym łbie. Mimo to te okolice były nieco opuchnięte. Niektóre ugryzienia na szyi nadal krwawiły i można by było coś z nimi zrobić, ale zwierzę nie pozwoliłoby do siebie podejść, przynajmniej nie tak szybko.
     Mijały minuty, a wszystko nadal wyglądało tak samo. Trener po prostu siedział i spoglądał co jakiś czas na wilka, unikając kontaktu wzrokowego. Demon po jakimś czasie także się rozluźnił i usiadł. Kwadrans później położył się na boku i zamknął oczy. Brzuch jest najdelikatniejszą częścią ciała, więc ukazanie go było z jego strony oznaką zaufania. Mężczyzna tylko uśmiechnął się na ten widok i oparł głowę o siatkę.
     - John! - krzyknął Steve, który jakiś czas później wszedł do stodoły. Zauważył przyjaciela opartego o ścianę kojca, nie ruszał się, a na plecach jego białą koszulkę pokrywały czerwone ślady. Starszy mężczyzna podbiegł bliżej i ponownie krzyknął: - John, żyjesz?! Hej! Nie wygłupiaj się! - Otworzył drzwiczki i szarpnął byłym współlokatorem. Ten natychmiast zerwał się na nogi, tak samo jak Demon, który od razu zjeżył sierść na karku i obnażył zęby.
     - Co ty robisz?! - wrzasnął brunet i wyrwał się z uścisku drugiego trenera. Obejrzał się na wilka. - Wyjdź stąd, ale już! - Wypchnął rozmówcę z boksu, a sam wyszedł zaraz potem i zamknął drzwiczki. - Mówiłem ci, żebyś się do niego nie zbliżał! - Odepchnął przyjaciela od siebie. - Widzisz, jak na ciebie reaguje. - Znowu go popchnął, ale teraz już tylko dla efektu.
     - Myślałem, że cię zaatakował! - tłumaczył się Steve, nie będąc dłużnym jeśli chodzi o ton głosu.
     - A ciekawe po czym to wywnioskowałeś? - zapytał brunet, już spokojniejszy, bo wiedział, że zachowanie wspólnika było po części uzasadnione. - Przecież Demon spał.
     - Masz całe plecy w czerwonych śladach. Myślałem, że to...
     - Niemożliwe - przerwał przyjacielowi. - Przecież dzisiaj rano była czysta... - Jednym ruchem zdjął ubranie, został w samych spodniach. Obejrzał koszulkę i rzeczywiście pokrywało ją wiele linii utworzonych przez krew. - No świetnie! To już się raczej nie odpierze.
     Chciał wyrzucić część garderoby w kąt, bo i tak już na nic by mu się nie przydała, ale poświęcił tajemniczym plamom jeszcze chwilę uwagi. Po chwili zauważył, że tworzą uporządkowany wzór. Odwrócił się w stronę kojca i nachylił nad fragmentem ogrodzenia, o które się opierał. Przejechał palcami po jego wewnętrznej stronie. Została na nich bordowa, lepka substancja, prawie zakrzepła.
     - Demon musiał otrzeć się kilka razy o siatkę, zostawiając swoją krew, a ja potem wytarłem ją ubraniem.
     - Co to jest? - zapytał Steve, ignorując wcześniejsze słowa Johna.
     Brunet napiął wszystkie mięśnie i zamarł w bezruchu. Doskonale wiedział, o co chodzi przyjacielowi. Zaraz po wyjeździe stąd, dwa lata wcześniej, zrobił sobie tatuaż. Na lewej łopatce widniała teraz rana po kuli, z której ściekało kilka strużek krwi. Prawie o nim zapomniał, a przynajmniej o tym, że jeszcze nie wszyscy go widzieli.
     - Ty powinieneś najlepiej wiedzieć, co to. Okoliczny salon tatuażu raczej dobrze cię zna. - John w końcu wstał z miejsca i odwrócił się do łysego mężczyzny. Jego ręce istotnie pokrywała spora ilość rysunków, wzorów i napisów.
     - Ale dlaczego coś takiego?
     - Bo to mi będzie zawsze przypominać, co zrobiłem. - Szybko założył na siebie koszulkę, którą zdążył już wymiąć ze zdenerwowania. Ruszył do wyjścia ze stodoły.
     - Wilczycy strzeliłeś między oczy. Trzeba było sobie tam zrobić tatuaż! Częściej byś go widział! - Steve uśmiechnął się cynicznie. Może i pogodził się z przyjacielem, ale pewnych rzeczy w jego zachowaniu nigdy nie zrozumie.
     Młodszy trener odwrócił się tylko w stronę rozmówcy, zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego, i głośno trzasnął drzwiami. Chwilę później najprawdopodobniej odjechał, ponieważ basior słyszał dźwięk silnika. Co prawda był on zupełnie inny niż dwa lata temu, ale przez ten czas człowiek mógł zmienić samochód.
     Przez następne dni mężczyźni skutecznie się mijali, przynajmniej w szopie, bo samiec nie mógł nic powiedzieć o ich relacjach na zewnątrz. John zwykle przyjeżdżał rano. Wymieniał wodę w misce, dawał jeść, żeby nie musieć wieczorem natknąć się na Steve'a. Zawsze spędzał też godzinę lub dwie wewnątrz kojca, żeby zbliżyć się do zwierzęcia, skoro nie mogli jeszcze trenować. W końcu cierpliwość opłaciła się. Po tygodniu Demon podszedł do bruneta i zaczął go wąchać. Ręce, ubranie, twarz. Właściciel początkowo bał się ruszyć, żeby nie przestraszyć drapieżnika, ale kiedy ten zaczął go lizać, nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Wilk w końcu przestał i po prostu usiadł obok. Po chwili dłonie trenera delikatnie przejechały po grzbiecie zwierzęcia. Żadnej reakcji. Podniósł się więc i zaczął oglądać z bliska ostatnie obrażenia basiora, sprawdzał, czy te miejsca nie są gorące i czy nie pojawiła się ropa. Łapy już prawie się wygoiły, zostało tylko kilka niewielkich strupów, na łbie także. Zaczął rozchylać brązowo-czarną sierść, żeby dobrze obejrzeć pozostałe rany. Były zasklepione, ale przy treningu mogły się z powrotem otworzyć. John wolał jeszcze poczekać.
     - Przywiozłem kilka wabików - oznajmił Steve kilka dni później, podchodząc do przyjaciela, który jak zwykle siedział w kojcu. - Mógłbyś mi pomóc je wyprowadzić z samochodu.
     - Dziwne, że po tylu latach schroniska nadal oddają ci psy. Albo mają słabe bazy danych, albo ich to nie obchodzi, albo masz straszne szczęście. - Brunet nawet się nie odwrócił, dalej głaskał Demona.
     - Albo mam dobry system i dużo znajomych. Wszyscy nawzajem bierzemy dla siebie psy. Nazwiska są inne, a schronisk w mieście i okolicy jest kilka, mniejszych lub większych. Ale i tak za kilka miesięcy trzeba będzie się stąd wynieść. Dużo trenerów się tu zebrało i w końcu ktoś nas zauważy. Za małe miasto na tylu organizatorów.
     - Tylu czyli?
     - Z tego co wiem to trzech. Ostatnio grupka dzieciaków wbija się do gry.
     - Dzieciaków, którym kiedyś i ty byłeś. Znając życie oni również w końcu zawalą szkołę, nie patrząc na skutki.
     - A co? Źle mi? Mam wszystko, czego mi potrzeba.
     - Przez ostatnie dwa lata starałem się żyć normalnie, więc mogę ci powiedzieć z doświadczenia, że wybrałeś najłatwiejszą drogę do sukcesu, czyli tę niezgodną z prawem. - Młodszy mężczyzna w końcu wyszedł z boksu i stanął twarzą w twarz z rozmówcą.
     - Nie dla każdego siedzenie za biurkiem.
     - A przez więzienne kraty będziesz miał lepsze widoki na przyszłość? - John założył ręce na piersi. - Czekam na odpowiedź.
     Steve przez chwilę myślał nad odpowiednim argumentem, ale w końcu tylko machnął ręką. Nie chciał wdawać się w słowną potyczkę, bo wiedział, że i tak nie jest w nich dobry.
     - Przestań gadać i chodź wreszcie.
     John ruszył w kierunku samochodu i umieszczonych w nim zwierząt. Doskonale wiedział, jaka rola i jaki los ich czeka. Właściciele musieli jakoś trenować swoich podopiecznych poza areną, służyły do tego wabiki. Były to zwykle psy nieagresywne, które nie raniły podczas sparringu napastnika. Czasem, dla pewności, spiłowywano im zęby. Osobników do tej roli zwykle szukało się w schroniskach. Czasem można tam było także trafić na jakąś świeżą krew, przyszłą gwiazdę areny. Zwykle rozglądano się za rasami bojowymi, obciętymi uszami i ogonami, niewykastrowanymi samcami, chociaż informacja, że zwiększa to agresywność, jest tylko mitem. Tak naprawdę chodzi tu głównie o ego przyszłego właściciela, który nie chce mieć kastrata. Wykonanie tego zabiegu po osiągnięciu dojrzałości nie zmienia zachowania zwierzęcia.
     W mieście, w którym organizowane są walki, często giną też po prostu psy bezpańskie. Jest to najłatwiejsze i właściwie nieskończone źródło przeciwników dla czworonożnych zawodników krwawego sportu. Porzuconymi pupilami nikt się nie interesuje, więc nikt nie zauważy, że któryś nagle zniknął.
     Rolę wabika czasem pełnią także szopy, koty. Wkłada się je na przykład do klatek w karuzeli, a taki pitbull, próbując je dorwać, robi oczekiwane przez trenera okrążenia.
     Demon spotkał się z pierwszym nieagresywnym zwierzęciem dopiero za sprawą Johna. Do tej pory jego sparringi zawsze odbywały się ze stuprocentowym przeciwnikiem, wychowankiem Steve'a. Starszy mężczyzna wiedział, że wilk sam z siebie nie zacznie atakować podtykanych mu osobników, więc go to tego zmuszał. Przez ponad dwa lata w tym świecie basior nauczył się jednej zasady, która w tych realiach ratowała mu życie. Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą*. Na arenie była to podstawa i zdążyła już drapieżnikowi wejść w krew, więc gdy postawiono przed nim czarnego kundla na długich łapach, nie myślał. Atakował. Nie zwrócił nawet uwagi, że pies jest przerażony, nie broni się, z litością spogląda na ludzi stojących za półścianką.
     Brunet musiał sprawdzić, do jakiego etapu treningu doszedł jego przyjaciel, w jaki sposób walczy ich dziki podopieczny. Od starcia z shar-pei minęły trzy tygodnie i młodszy właściciel chciał powoli wznowić trening, ale nawet ta bitwa miała zostać przerwana po chwili. John nie chciał niepotrzebnych obrażeń u żadnej ze stron, ale inaczej nie mógł się przekonać, na czym stoi.
     Wilk błyskawicznie przypadł do psa. Ten w ogóle nie zamierzał oddawać ugryzień, od razu skulił się i zaczął piszczeć. Basior zatrzymał się ułamek sekundy przed zadaniem pierwszego ciosu. Cofnął się o krok w tył i schował zęby. Spojrzał z zaciekawieniem na kundla. Ten położył się na plecach, odsłaniając brzuch i... odezwał się.
     - Nie chcę ci nic zrobić, proszę, zostaw mnie.
     Drapieżnik cofnął się jeszcze kilka kroków. Nie dość, że pies przyjął pozycję uległą to jeszcze poprosił, żeby go nie atakować... Żaden podopieczny Steve'a by tego nie zrobił. Oni byli tak ukierunkowani na walkę z każdym pojawiającym się przed sobą zwierzęciem, że prawie tracili rozum. Nigdy nie powiedzieli słowa, tylko bezmyślnie szczekali i sadzili się do niego. Byli jak zaprogramowane maszyny. Maszyny do zabijania. W tamtej chwili zdał sobie sprawę, że on sam był taką maszyną... Przy pierwszej walce zabił swojego przeciwnika, zabił wielu innych, a resztę doprowadził do śmierci, którą zadali im właściciele. Nie myślał o tym do tej pory. Musiał walczyć, żeby przeżyć, ale czy jego życie jest tyle warte, żeby w zamian odebrać je kilkunastu innym zwierzętom?     
     Demon cofnął się jeszcze kilka kroków. Nie zrani tego kundla. On nie ma pojęcia, co się dzieje, gdzie się znalazł. Zresztą nie zagraża mu, więc byłoby to czyste bestialstwo. Wilk odwrócił się. Nie miał odwagi spojrzeć na leżącego nadal psa, ale rzucił jeszcze za siebie:
     - Przepraszam. I zapamiętaj jedną rzecz. Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą. Jeśli się do tego nie zastosujesz, zginiesz. Pitbulle, z którymi na pewno się spotkasz, nie zatrzymają się. Rozszarpią ci brzuch bez chwili zastanowienia - ostrzegł i przeszedł na drugą stronę ogrodzonego półściankami terenu.
     - Mówiłem ci, że z nim to nie przejdzie. On nigdy nie atakował pierwszy, jeśli widział, że nie musi. - Steve podszedł do kundla i wziął go na smycz. Wychodząc z nim, minął Johna.
     - To akurat dobrze. Czyli nie zamieniłeś jeszcze drapieżnika w potwora.
     Łysy mężczyzna natychmiast się zatrzymał. Nie odezwał się jednak ani nie obrócił. Czekał, czy przyjaciel doda coś jeszcze, a gdy to nie nastąpiło, szarpnął psa, który zdążył już usiąść, po czym wyszedł z budynku. Brunet w tym czasie podszedł do Demona i także wziął go na smycz. Chwytak okazał się niepotrzebny.
     Dni mijały na tradycyjnych treningach, które wilk miał do tej pory, ale nawet one wyglądały inaczej. Nie było strzelania z bicza, krzyków, wysiłku ponad miarę. Kolejne ćwiczenia były wtedy dla basiora normalną czynnością, nie bał się ich, nie bał się trenera. Wiedział, że teraz nic mu się nie stanie i będzie mógł liczyć na solidny posiłek. Do tej pory nie raz nie mógł pociągnąć opony, ponieważ nie miał na to siły. John pracował zupełnie inaczej. Zawsze przy nim był, motywował go głosem, zachęcał, nagradzał.
     Nigdy więcej nie postawiono przed basiorem wabika, ale sparringi odbywały się dość regularnie. Steve'owi udało się znaleźć trenera dużych ras, który był gotowy użyczyć kilka swoich psów. Uznał, że krótka walka z wilkiem wyjdzie jego podopiecznym na dobre. Miał u siebie nawet mastify, ale brunet uznał, że to byłoby za dużo. Skupił się na przeciwnikach podobnej postury co Demon.
     Mężczyzna przyjechał trzy razy, w odstępach dwóch tygodni, zawsze z innym psem. Zostawał dwa dni i wracał do siebie. Mieszkał kilkadziesiąt kilometrów od Steve'a, więc nie opłacało mu się wracać na noc. Byłoby to męczące zarówno dla niego, jak i dla zabieranego ze sobą zwierzęcia.
     - A więc to jest ten twój Demon - powiedział obcy dla drapieżnika człowiek.
    - Tak, Mike, to o niego chodziło. To przeciwko niemu wystawimy twojego dobermana - potwierdził łysy właściciel. Młodszy stał nieco z tyłu i obserwował sytuację. Ich gość go nie znał, więc zostawił tę rozmowę przyjacielowi. Po prostu słuchał. W razie czego był gotowy wkroczyć do akcji.
     - Chyba to nie będzie zbyt trudne zadanie. Myślałem, że będzie większy. Ile waży?
     - Czterdzieści pięć kilogramów** - przyznał Steve.
     - To tyle ile mój Cron. Dziwne, bo wygląda mizerniej.
     - Ostatnio miał ciężką walkę i przez jakiś czas nie chciał jeść - szybko wtrącił John. Wiedział, że ten wątek zostanie poruszony prędzej czy później, więc zawczasu przygotował pasujące wszystkim wytłumaczenie. Przyjaciel tylko spojrzał się na niego, ale nie zaprzeczył.
     - Będziecie musieli go nieźle podkarmić, jeśli ma przeżyć starcie z basiorem Kevina.
     - Widziałeś go? - zaciekawił się Steve. Mimo że obcy trener był około dziesięć lat starszy od niego, zwroty grzecznościowe typu ,,pan'' były im zbędne.
     - Przegrałem z nim. - Nagle zwierzę leżące w kojcu przestało być w centrum zainteresowania. Wzrok jego właścicieli natychmiast został skierowany na Mike'a, w oczekiwaniu dalszych wyjaśnień. - Pokonał moje dwa najlepsze psy. Naprawdę czeka was ciężkie zadanie.
     Na słowo ,,was'' wypowiedziane przez Mike'a, Demon prychnął w duchu. Tak, oczywiście, to jego trenerów czeka ciężkie zadanie. W końcu ryzykują renomą i stratą kupy kasy, ale to nie oni będą potem lizać rany, dosłownie. Doskonale wiedział, że przebieg tej walki będzie wyglądał zupełnie inaczej niż wszystkie, które stoczył do tej pory. John miał rację, przyzwyczaił się już do pitbulli i nie miał pojęcia jak zachować się przy przeciwniku jego wielkości i wagi, a najprawdopodobniej nawet od niego cięższym. Nie wiedział, czy się nie rozproszy, widząc innego wilka. Na pewno zacznie go ze sobą porównywać, zastanawiać się, jaka jest jego przeszłość, czy przeszedł przez coś podobnego. Obawiał się też, że nie zmusi się do zaatakowania basiora. Jakby nie patrząc będzie to pierwszy przedstawiciel jego gatunku, jakiego widział od lat, a na dodatek pierwszy obcy przedstawiciel. Zastanawiał się jaka jest postawa tego samca, czy już się poddał, czy nadal walczy.
     - W jaki sposób Kevin go wytrenował? - zapytał Steve, kontynuując rozmowę. - Jak zachowuje się na arenie?
     - Pozwól, że najpierw zobaczę waszą bestyjkę i dopiero wtedy się wypowiem, jak wygląda na tle swojego przyszłego przeciwnika.
     - Czyli kiedy? - Brunet wolał, żeby było to jasno określone.
     Najstarszy z zebranej trójki zastanowił się chwilę i spojrzał na swojego dobermana, który chwilowo zajmował zastępczy kojec drapieżnika.
     - Myślę, że za jakieś trzy godziny. Niech Cron trochę ochłonie po podróży. Dam mu wody i wrócimy tu za jakiś czas.
     Wszyscy przytaknęli i rozeszli się bez słowa. Zwierzęta zostały same. W sumie Demon pierwszy raz, odkąd wylądował w tej stodole, miał możliwość pobyć dłużej z kimś, kto mógł go zrozumieć. Widział go ze swojego miejsca, pies także, ale mimo to żaden z nich nie miał ochoty zaczynać rozmowy. Basior zaczął w końcu przyglądać się swojemu sparring-partnerowi. Miał długie, smukłe łapy, jak właściwie całe ciało, nie to co rasy bojowe, ale jego ogon również był obcięty. Czarna sierść przechodziła w jasny brąz tylko na brzuchu i kończynach, była krótka, gładka i błyszcząca. Wyglądał na chudego, ale wilk zdążył już się dowiedzieć, że waży tyle ile on. Stojące, wąskie uszy dobermana obracały się w każdą stronę, badając dźwięki w nowym otoczeniu. Był bardzo czujny, a z drugiej strony nawet nie rzucił okiem na drapieżnika. Najwidoczniej nie traktował go poważnie, albo przypatrywał mu się wyjątkowo dyskretnie.
     W końcu postawiono ich przed sobą. Na smyczach. Oprowadzano w koło, szczuto na siebie, jak przed prawdziwą walką. Brakowało tylko tłumu ludzi przekrzykujących się między sobą i robiących zakłady. Demona trzymał John, przecież według umowy ze Steve'em miał wykonywać wszystkie czynności związane z wilkiem.
     Chwyt za obrożę. To oznaczało, że niedługo zostanie ona sprawnie zdjęta, a zwierzęta rzucą się na siebie bez chwili zastanowienia. I tak się stało. Brunet jednym ruchem spuścił podopiecznego i szybko uciekł w róg areny. Basior jak zwykle zaatakowało pierwszy. Ta strategia zawsze się sprawdzała, bo jego dotychczasowe walki były do siebie podobne, tylko przeciwnicy zmieniali kolor i rasę, ale z małego wachlarza możliwości. Samiec więc i tym razem postawił na sprawdzony schemat. Przypaść do psa, chwycić za szyję i nie puszczać, jak długo będzie się dało. Jakie było jego zdziwienie, gdy doberman wspiął się w górę. Drapieżnik zrobił więc to samo, automatycznie. Objęli się łapami i zaczęli gryźć po przodzie klatki piersiowej i pyskach. W ostatniej chwili, zanim rozerwali sobie nawzajem gardła, wokół ich szyi zacisnęły się linki i odciągnęły od siebie. Demon początkowo szarpnął się, a później przypomniał, że ten przedmiot wcale nie jest czymś nowym. Powiódł wzrokiem wzdłuż białej tyczki, a na jej końcu znalazł nie kogo innego, jak Steve'a. John stanął obok zaraz potem. Łysy mężczyzna podał mu chwytak do rąk.
     - Nie ma za co - powiedział, po czym podszedł do Mike'a i pomógł mu z Cronem.
     Walka treningowa trwała najwyżej pięć minut. Tyle wystarczyło, bo dłuższe starcie wiązałoby się z poważniejszymi ranami. Dopiero przy następnym sparringu miało się okazać, czy przyniosła oczekiwane efekty.
     Samce zostały zaprowadzone do swoich kojców. Młodszy właściciel wszedł do drapieżnika, żeby dla pewności obejrzeć go z bliska. Następnego dnia czekało go bowiem drugie spotkanie z dobermanem. Pierwsze było tylko małym wstępem.
     Ponieważ obrażenia okazały się niegroźne, mężczyzna zaraz wyszedł. Wymienił tylko wodę w miskach obu zwierząt i opuścił budynek. Chwilę później rozległ się dźwięk odpalanego silnika. Ściemniało się już, więc było pewne, że wróci dopiero rano.
     Zapadła cisza, przerywana co jakiś czas jedynie szczekaniem psów na tyłach podwórka, ale wilk już dawno nauczył się to ignorować. Jedyną rzeczą, na której można było skupić swoją uwagę, to pies znajdujący się w zastępczym boksie. Ciemność zapadała coraz szybciej, ale żadne ze zwierząt nie miało problemu z widzeniem w nocy. Ich oczy umiały wykorzystać nawet najmniejszą ilość światła, przykładowo światło księżyca wpadające przez małe okna stodoły i tworzące na podłodze kilka jasnych plam.
     Demon długo się wahał. W pewnych momentach już nabierał powietrza i otwierał pysk, żeby wypowiedzieć kilka słów, które w myślach powtórzył już dziesiątki razy, ale za każdym razem rezygnował. W końcu zaczął krążyć po kojcu, co chwilę zerkał na dobermana. Leżał on na brzuchu z głową ułożoną na łapach, nie zmienił pozycji od wyjazdu Johna, kiedy ten dał mu świeżej wody. Miał zamknięte oczy, ale na pewno nie spał. Nie był na tyle rozluźniony, jego oddech również temu przeczył.
     - Dlaczego jesteś taki spokojny? - wypalił bez zastanowienia wilk, aż się sobie dziwił. Nie rozmawiał przecież z nikim od tak dawna... Z nikim, kto by go zrozumiał.
     Cron powoli podniósł głowę i uraczył basiora swoim spojrzeniem. Drapieżnik już myślał, że nie uzyska odpowiedzi, ale chwilę później samiec się odezwał.
     - A dlaczego ty nie jesteś? Przecież w tej sytuacji nie ma nic wyjątkowego. - Jego głos był leniwy, bez wyrazu ani cienia emocji. Mimo wszystko Demon słuchał go bardzo uważnie, jakby to było wielkie wydarzenie. Z podopiecznymi Steve'a nigdy nie zamienił nawet słowa. Za wszelką cenę chciał więc utrzymać rozmowę.
     - Ta sytuacja nie jest normalna, przynajmniej dla ciebie. Zawieźli cię w obce miejsce, zamknęli w wyjątkowo małym boksie i kazali walczyć z... - Zaciął się. Nadal nie był pewny, czy ma prawo nazywać się wilkiem. Może i wyglądał jak wilk, ale one są dzikie, wolne... - Ze mną - poprawił się.
     - Walka jak każda inna. Zresztą to tylko trening, rozdzielili nas.
     - Pamiętasz coś z innego życia? Miałeś kiedyś inne życie? - zmienił temat basior.
     - Czyli jesteś z tych co marzą... - Zaśmiał się. - Ile masz lat? Dwa? Trzy? - Ucichł na chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi. - Daję ci najwyżej trzy. Wtedy i ja się buntowałem, ale nie martw się, przejdzie ci to. Przywykniesz.
     Ale ja nie chcę przywyknąć! - chciał krzyknąć, ale się powstrzymał. Słuchał dalszych słów dobermana.
     - Zrozumiesz, że wcale nie jest ci tak źle, że mogłoby być gorzej. Masz jedzenie, dach nad głową, właściciele po każdej wygranej walce są z ciebie dumni. Nie trać czasu na gdybanie, jak wyglądałoby twoje życie w innych okolicznościach. To nie ma sensu. Powinieneś dziękować za to, co masz, bo nie każdemu trafia się taki człowiek jak John.
     Drapieżnik nie odpowiedział. Położył się w najdalszym rogu kojca, ukrywając w cieniu. Zwinął się w kłębek i zaczął analizować słowa Crona. Miał rację. Powinien się cieszyć, że ma Johna, ale on wrócił dopiero niedawno. Wcześniej nie było tak kolorowo. Nie raz chciał uciec, ale bał się, że sobie nie poradzi na wolności, że zginie w krótkim czasie, a najbardziej bał się tego, że Steve od razu go złapie, a wtedy dostanie najsroższą karę w całym swoim życiu. Starszy właściciel podporządkował go sobie, zdusił w Demonie dziką naturę wilka. Wygrał walkę o przywództwo, a samiec instynktownie wiedział, że powinien się go teraz słuchać. Gdy przed jego kojcem pojawił się brunet, nagle coś się zmieniło. Łysy mężczyzna usunął się w cień, zniknął ten, który trzymał zwierzę krótko. Powróciły marzenia, kompletnie szalone marzenia o znalezieniu watahy, o powrocie na łono natury.
     Rano obudził go znajomy dźwięk silnika. Młodszy trener, jak zwykle w skórzanej kurtce, skierował się prosto do Demona. Kucnął przy drzwiczkach i przełożył palce przez siatkę. Basior podszedł i obwąchał mężczyznę, a na koniec polizał jego dłonie.
     - Gotowy na powtórkę z rozrywki? - zapytał, ale nie powiedział nic więcej. Po chwili wyszedł zresztą z budynku.
     Samiec zastanawiał się, o co mu chodziło, ale nie miał pojęcia. Wszystko wyjaśniło się niedługo później.
     Najpierw z kojca zabrano psa, po chwili to samo spotkało wilka. John zaprowadził go na miejsce treningów, gdzie już czekał Cron. Zdziwiło to drapieżnika, przecież dopiero co walczyli ze sobą, nie minęła nawet doba. Nie było to jednak nieporozumienie. Właściciele zaczęli prowadzić podopiecznych na smyczach, szczuć je na siebie jak poprzednim razem. Po chwili obroże zostały zdjęte, a ludzie uciekli do narożników, musieli być przecież blisko, żeby po chwili rozdzielić zwierzęta.
     Demon tym razem wiedział, że doberman natychmiast spróbuje natychmiast się wspiąć. Pobiegł więc gdyby nigdy nic prosto na przeciwnika, a gdy ten poderwał się do góry, basior ugiął łapy, zniżył głowę i dostał się pod rywala. Wgryzł się w jego brzuch...
     Właściciele błyskawicznie znaleźli się przy zawodnikach. Nie myśleli, że trening skończy się tak szybko. Demon już nie atakował. Doskonale wiedział, że zrobił to, co powinien, czego oczekiwali od niego właściciele. Nie zranił mocno Crona, nie było to konieczne. Doberman natychmiast zaskowyczał i odskoczył w tył. Wilk natychmiast się zatrzymał i czekał, aż John założy mu obrożę i zaprowadzi do kojca. W tym czasie Mike i Steve zajęli się opatrywaniem psa.
     - Może jednak ma szansę w starciu z wilkiem Kevina? - zastanawiał się na głos obcy mężczyzna, kiedy tego samego dnia wszyscy trzej znowu stali przed boksem basiora i analizowali dwa ostatnie sparringi. - Szybko się uczy i jest sprytny. Nie myśli, po prostu działa.
     - Więc jak wypada na tle samca Kevina? Miałeś ich porównać, jak zobaczysz Demona w akcji.
     - Są podobni. Oboje od razu atakują, nie okrążają przeciwnika, nie badają jego ruchów. Zdaje mi się jednak, że twój jest nieco szybszy... Może to dlatego, że jest lżejszy i mniejszy.
     - Dużo mniejszy? - dopytywał brunet.
     - Biały Kieł jest wyższy o jakieś dziesięć centymetrów, co może mu...
     - Czekaj, czekaj - przerwał znajomemu łysy mężczyzna. - Biały Kieł? Serio? - Wybuchł śmiechem. - Nie stać go było na lepsze imię?
     - Co może mu pomóc, bo lubi gryźć od góry, w grzbiet i kark - dokończył Mike, ignorując uwagę rozmówcy. Nawiązał do niej dopiero po chwili. - Tak, wilk Kevina nazywa się Biały Kieł. Jak go zobaczysz, to zrozumiesz.
     - Możesz w tej chwili powiedzieć coś jeszcze? - zapytał John.
     - Zdaje mi się, że nie. To wszystko, co wiem, nie mam więcej spostrzeżeń.
     - Dziękujemy. - Steve uścisnął rękę gościa, czyniąc honory gospodarza.
     - Do zobaczenia za dwa tygodnie.
     Obcy człowiek wziął Crona na ręce, żeby rana na brzuchu się nie otworzyła podczas drogi do samochodu. Starszy właściciel odprowadził go.
     Nie była to ostatnia wizyta mężczyzny. Tak jak obiecywał, wrócił za dwa tygodnie, a później za kolejne dwa. Raz przywiózł rottweiler,a a później owczarka kaukaskiego. Schemat jego wizyt był zawsze taki sam. Pierwszego dnia odbywała się walka ,,zapoznawcza'', a podczas następnej Demon musiał wykorzystać zdobytą wiedzę, żeby pokonać przeciwnika.
     Z żadnym z tych psów basior nie zamienił słowa. Te dwa samce były inne od dobermana, a może to doberman był inny od wszystkich? Zachowywały się one jak cała reszta, ogarnięte szałem zabijania i żądzą krwi. Cały czas ujadały, widząc go ze swojego kojca. Nie było nawet mowy, żeby przez chwilę zachowywały się normalnie.
     Podczas dwóch sparringów drapieżnik nauczył się, że wysokie psy da się powalić, bo mają podobny środek ciężkości co on, nie to co pitbulle. Mógł je też gryźć po łapach, ponieważ wreszcie bez problemu do nich dostawał. Do tej pory walczył z psami zwykle sporo niższymi od siebie. 
     Czas mijał. Demon wiedział, że starcie z innym wilkiem zbliża się wielkimi krokami. Miał coraz większe wątpliwości, czy w ogóle ruszy się z miejsca po zobaczeniu innego przedstawiciela swojego gatunku. Ale w sumie Biały Kieł pewnie także od dawna nie miał styczności z innym wilkiem, może zachowa się podobnie, może uda im się spokojnie porozmawiać, może zdecydują się na wspólną ucieczkę? We dwójkę na wolności na pewno byłoby im łatwiej. A jeśli pamięta on więcej z dzikiego życia? Cokolwiek, a zapełniłoby jedną z wielu białych plam w marzeniach brązowo-czarnego basiora.
     Dwa i pół miesiąca od walki z shar-pei do uszu samca dobiegł dźwięk obcego silnika. Samochód zatrzymał się na podwórku. Po chwili otworzyły się drzwi od domu i ktoś, zapewne Steve, zszedł po skrzypiących schodach prowadzących na werandę. Demonowi udało się rozróżnić kilka słów, przytłumionych przez ściany stodoły i odległość.
     - Witaj, Kevin.

* Przysłowie rosyjskie.
** Masa ciała samca wilka wynosi zwykle 45-60 kg, wyjątkowo do 75 kg.

____________________
Aż mi się nie chce tłumaczyć, czemu tak długo... Doskonale wiedziałam, co chcę napisać, a miałam takiego lenia... Szkoda gadać. Ten rozdział ma chyba 3 tygodnie opóźnienia, ale w końcu jest.
Znowu 7000 słów bez... 50 xD Ale tym razem jest sporo dialogów, więc powinno się to czytać lepiej.
Kto czytał Drimer ten pewnie kojarzy tekst zawarty w tytule... No spodobał mi się xD Nic na to nie poradzę, a tutaj pasuje xD
Znowu fragment ,,nie zmieniłeś jeszcze drapieżnika w potwora'' jest inspirowany serialem Teen Wolf xD Tylko tam było coś w stylu ,,nie jesteś potworem, jesteś wilkołakiem''... A ja trochę to przerobiłam ;)
Bloom. Teraz i tutaj jest Biały Kieł ;)

Wreszcie biorąca się do roboty
Akti