środa, 23 marca 2016

Wytropić przyszłość. Rozdział V – Droga Przyszłości, jestem gotów

Wylądował po drugiej stronie bariery. Jeszcze zanim wszystkie cztery łapy dotknęły ziemi, rozglądał się po budynku. Były stąd dwa wyjścia. Jedno, główne, wychodziło na część podwórka widoczną już z wjazdu na posesję. Ciężkie, drewniane drzwi, zawsze zamknięte dla ochrony przed niezapowiedzianymi gośćmi. Żaden wilk, nawet największy i najcięższy, sobie z nimi nie poradzi. Pozostawała druga opcja. Za tylnym wejściem znajdowały się psy Steve'a. Demon jeszcze z dzieciństwa i okresu spacerów pamiętał, że tamten obszar jest odgrodzony wysokim, szczelnym płotem. Nie widać nawet, co znajduje się po drugiej stronie. Nie był to jednak zamknięty teren, miał przejście. Jeżeli udałoby mu się tam dostać, dalsza część ucieczki powinna być już prosta.
Skręcił w kierunku największego skupiska ludzi i pobiegł prosto na nich. Pijani widzowie, mający już niejakie problemy z równowagą, zadziałali instynktownie. Na widok drapieżnika, który w ich opinii chce zaatakować, rzucili się do ucieczki. Niewielu się to udało, reszta zaczęła przewracać się na podłogę, jeśli nie z własnej winy, to przygnieciona przez innego towarzysza imprezy. W tym kłębowisku ciał utknęli także John i Steve.
Basior ominął ludzi, zauważając wśród nich właścicieli. Natychmiast odwrócił wzrok, nie mógł się rozpraszać. Miał jeszcze tylko kilka sekund, później pętla chwytaka skutecznie zatrzyma go w biegu, na chwilę pozbawiając oddechu.
Odszukał tylne wyjście, było otwarte. Serce zabiło mu mocniej. Domyślił się, że jeden z przerażonych widzów tędy uciekał i ze strachu zapomniał zamknąć przejścia, co było zasadą podczas walk. Trenerzy nie mogli pozwolić, żeby spuszczone ze smyczy psy uciekły. Wilkowi przez chwilę zaświtała myśl, co robi owczarek, który został na arenie. Stoi posłusznie, czekając na rozwój wydarzeń, a może również uciekł i zaraz go zobaczy? Nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko to, że Demon wreszcie odzyska wolność.
Wybiegł z budynku, nie mógł się jednak cieszyć tą ważną chwilą. Wszędzie wokół niego rozbrzmiało warczenie i szczekanie co najmniej kilkunastu zwierząt. Basior nauczył się ignorować dźwięki wydawane przez psy, ale tym razem mu się to nie udało, jakby stodoła była kopułą, tarczą, która pozwalała samcowi odciąć się od zewnętrznego świata. Teraz opuścił zabezpieczony obszar i dźwięk dotarł do niego wyraźniej niż kiedykolwiek. Hałas był tak ogłuszający, jakby czworonogi próbowały się do niego odezwać, dotrzeć do na siłę, prosto do głowy. Samiec zmrużył oczy i rozejrzał się. Wszystkie osobniki napinały przeraźliwie grube łańcuchy, żeby tylko dostać się do żywego stworzenia, które właśnie pojawiło się w zasięgu ich wzroku. Żadne nie miały uszu, ciało każdego, bez wyjątku, pokrywały blizny. Na głowie, klatce piersiowej, szyi, przednich łapach. Przez naciągania ciężkich ogniw zaczęły parskać i chrapać, mimo to nie przestawały. Od ciągłego i zajadłego szczekania na ich pyskach pojawiła się piana. Nie, one nie miały nic do powiedzenia, chyba że życzenie śmierci.
Tylko mały szczeniak, najwyżej półroczny, nie reagował tak agresywnie. Zaszczekał kilka razy cieniutko, a później schował się w budzie.
Podopieczni Steve'a byli tak uczepieni, że pomiędzy nimi można było spokojnie przejść. Demon znowu ruszył przed siebie w momencie, kiedy ze środka dobiegły go przekleństwa starszego właściciela.
Mężczyzna, który wcześniej nieumyślnie pomógł wilkowi w ucieczce, przydał się znowu. Rolę prowizorycznej bramki w wysokim płocie pełnił kawałek blachy, który po prostu tarasował przejście. W tamtej chwili leżał przewrócony na ziemi. Basior zaoszczędził kolejne ułamki sekund.
W końcu wydostał się na główne, otwarte podwórko. Stanął na środku i rozglądał się zdezorientowany. Od ponad dwóch lat nie wychodził z budynku, który pełnił funkcję jego domu, miejsca treningu i areny. Do tej pory nigdy nie musiał wypatrywać szczegółów otoczenia w nocy. Mimo że wilcze oczy były przystosowane do widzenia przy minimalnej ilości światła, to dla drapieżnika wszystko było nowe, rozpraszało uwagę, ale co mu po oglądaniu krajobrazów, kiedy zaraz mogą go złapać i z powrotem zamknąć w kojcu na kolejne lata, a może i resztę życia.
Wszędzie wokół niego stały samochody, różniące się wielkością i kolorem. Wśród nich samiec zauważył motocykl. Wiedział, że nie ma na to czasu, ale podszedł do niego. Na kierownicy zawieszony był kask. Kilka razy widział Johna z tym przedmiotem w ręce. Gdyby czuł zapachy, mógłby się upewnić, że ten pojazd należy do jego młodszego trenera. Demon zrozumiał, dlaczego nie rozpoznał dźwięku silnika, kiedy mężczyzna zjawił się kilka miesięcy wcześniej.
Zwierzę znowu zaczęło się rozglądać. Nie wiedziało, w którą stronę ruszyć. Żadna z nich nie wydawała się odpowiednia. Nie znał tego terenu, ani właściwie żadnego innego, poza swoim kojcem. Tak długo pragnął wolności, a gdy teraz stanął na jej progu, nagle zwątpił. Świat przedstawił mu się jako tak ogromny, a on sam tak mały, mizerny i bezwartościowy, że jego plany wydały się śmieszne. Ma stawić czoła całemu światu, sam? Tak właściwie przez większość życia był sam. Dlaczego akurat teraz ma liczyć na czyjąś pomoc? Zresztą czyją?
Główne wejście do stodoły otworzyło się szeroko. Na tle oświetlonego wnętrza budynku wilk widział tylko ciemne sylwetki, ale wśród nich była ta jedna, niosąca za sobą największe zagrożenie.
W końcu wybrał. Zawrócił w stronę podwórka i ruszył w kierunku tylnej bramki. Za nią znajdowała się ścieżka prowadząca do rzeki, na most, i jeszcze dalej. Uznał, że przynajmniej przez jakiś czas będzie w znanym sobie otoczeniu. Nie ważne, że kojarzyło mu się ze śmiercią siostry. Tym razem most mógł stać się nowym początkiem.
Wyjście z podwórka było zamknięte. Powiódł wzrokiem po ogrodzeniu, nie było żadnych dziur. Posesja została całkowicie ogrodzona, trenerzy dbali o bezpieczeństwo swoich interesów i prywatność.
Demon cofnął się o kilka kroków, po czym ruszył z miejsca i skoczył na siatkę. Za nisko. Odbił się od ogrodzenia i wylądował na czterech łapach. Za sobą słyszał już głosy ludzi, ale powstrzymywał się od odwrócenia głowy. Miał wrażenie, że właściciele stoją za nim, już wyciągają ręce, żeby go złapać. Odsunął od siebie ten obraz. Ruszył, tym razem z dalszego miejsca i szybciej. Drugi raz tego dnia musiał pokonać jakaś przeszkodę, ale ta była co najmniej dwa razy wyższa.
Znajdował się już ponad ogrodzeniem, ale czuł, że nie uda mu się dotrzeć na drugą stronę, że zawiesi się na płocie i natychmiast zostanie złapany. W locie oparł się łapami o siatkę, najpierw przednimi, potem tylnymi, nie zważając na wbijające się w poduszki pręty. Odepchnął się od przeszkody i w końcu wylądował na ziemi, po drugiej stronie, gdzie mógł poczuć się wolny.
Mógłby czuć się wolny, gdyby nie ścigało go kilkanaście osób. Niektórzy dlatego, że chcieli pomóc Steve'owi, inni tylko w roli widza. Wszyscy skierowali się do bramki i ruszyli za niewyraźnym w nocy kształtem drapieżnika, najszybciej jak mogli. Prowadził łysy, wytatuowany mężczyzna ze strzelbą w dłoni. Zaraz obok niego znajdował się John, który, nie mogąc zabrać broni przyjacielowi, chciał przynajmniej pilnować, żeby ten nie zabił zwierzęcia.
Demon nigdy nie biegł tak szybko, na żadnym treningu, chyba że w snach. W innych okolicznościach cieszyłby się nawet dającymi o sobie znać mięśniami, wszystko było dla niego nowe. Rozgwieżdżone niebo nad głową, które ciężko ogarnąć wzrokiem. I księżyc, co prawda nie w pełni, ale było do tego blisko.
Do rzeczywistości przywołały go krzyki ze strony pościgu.
Oczom basiora ukazała się rzeka. Skrzywił się na jej widok, ale wbiegł na mostek, trzymając się jak najdalej od barierek. Nie mógł wpaść do wody, ale to było silniejsze od niego. Gdy był w najwyższym punkcie drewnianej konstrukcji, zatrzymał się. To w tym miejscu zaczęło się jego życie oparte na walkach i przygotowaniu do nich. To przez to miejsce zginęła Hera. Teraz to samo miejsce może stać się nowym początkiem. Gdy postawi łapę na drugim brzegu, zajdzie dalej niż kiedykolwiek w życiu, pokona niewidzialną granicę, która oznaczała dla niego niewolę. W tym miejscu pożegna się z przeszłością, a powita przyszłość.
Odwrócił głowę za siebie i spojrzał na zbliżającą się grupę. Widział Johna, który całą swoją uwagę skupiał na Steve'ie. Gdyby nie brunet, jego powrót, opieka, samiec już dawno by się poddał, definitywnie. Był przecież taki moment, że przestał walczyć. Wszystko go przerosło, ale młodszy właściciel dał mu nadzieję, chociaż nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Drapieżnik bardzo długo musiał sam mierzyć się ze światem, którego nie rozumiał, nie zgadzał się z nim, ale w pojedynkę nie mógł wygrać tego starcia. Wtedy, w krytycznym momencie, zyskał sojusznika.
Młodszy trener walczył ze sobą. Z jednej strony wiedział, że Demon nie może im uciec, w zaciśniętej pięści trzymał smycz. Wierzył w zaufanie, które wypracował ze zwierzęciem. Być może uda mu się podejść do podopiecznego na tyle blisko, żeby go złapać. Niestety wtedy wszystko zaprzepaści, stanie się wrogiem i dalsze tak bliskie jak dotąd przebywanie z wilkiem może okazać się niebezpieczne. Przyszło mu jednak do głowy, że dla drapieżnika to jest przecież obce środowisko, nieznana, stresująca sytuacja. Co jeśli on tylko czeka, żeby go zabrać do bezpiecznego, doskonale znanego mu kojca?
John wzdrygnął się, że taka myśl w ogóle mogła przyjść mu do głowy. Demon był na to za dumny. Nigdy nie dał sobie pomóc, nawet jeżeli tego potrzebował. Właściciel chciał, żeby mu się udało. Ta walka od początku była inna. Samiec nigdy nie odsuwał się od przeciwnika, tym razem również nie robił tego ze strachu. On chciał uciec i wszystko dokładnie przemyślał. Unikanie ataków owczarka, przesuwanie się w stronę pustej ściany areny, nawet pozorowany atak na widzów! To był jego plan! Z całego serca nie chciał mu przeszkadzać w jego realizacji. Czyżby właśnie dlatego co chwilę zerkał na przyjaciela i broń w jego ręce?
Gdy wilk się zatrzymał, zrobił to ponownie. Już miał odwrócić wzrok, gdy zrozumiał, że Steve celuje do Demona.
Co ty robisz?! – krzyknął.
Pozbywam się problemu – odparł starszy mężczyzna bez cienia emocji.
Chcesz go zabić?! – John uświadomił sobie, że jego głos nie brzmi naturalnie, więc natychmiast dodał: – Taką żyłę złota?
Jeśli zacznie atakować ludzi i bydło, będziemy mieli poważne problemy. – Ściszył głos. – Ci tutaj... – Skinął na towarzyszących im widzów, którzy komentowali wszystko między sobą i nawet teraz robili zakłady, czy zwierzę zostanie złapane, zabite, a może jednak ucieknie? – Są mili i trzymają gębę na kłódkę tylko wtedy, kiedy wszystko idzie po ich myśli. Jeśli jutro zginie im jakaś krowa, zdziczały pies przetnie drogę małej córeczce albo pojawi się wścieklizna, obwinią Demona. Pójdą na policję i nas wsypią. Tak, mnie i ciebie. Siedzimy w tym obaj.
Ponownie podniósł strzelbę, wymierzył i pociągnął za spust, ale ułamek sekundy wcześniej ktoś szarpnął broń do góry. Huk wystrzału poniósł się po okolicy, ale pociski wyleciały w powietrze.
Łysy trener próbował wyrwać dubeltówkę z uchwytu współlokatora, ale był on wyjątkowo silny. Złapał więc mężczyznę za kołnierzyk kurtki i mocno szarpnął. Wystarczyło spojrzeć na starszego trenera, żeby wiedzieć, że ta zdrada nie zostanie zignorowana.
Nie martw się – zaczął John, hardo patrząc w oczy Steve'a. – Demon bardzo dobrze cię poznał. Już nigdy nie zbliży się do człowieka z własnej woli.
Basior przestraszył się, gdy usłyszał strzał. Wiedział, że ten dźwięk niesie za sobą śmierć. Nie wiedział, co dokładnie wydarzyło się za nim, żaden pocisk go nie dosięgnął. Wiedział tylko jedno, musi dalej uciekać.
Droga Przeszłości, dziękuję za wszystkie lekcje” – pomyślał, nadal patrząc na ożywione przez zaistniałą sytuację zbiegowisko.
Odwrócił głowę i ponownie spojrzał przed siebie, w dal.
Droga przyszłości, jestem gotów”.
Ruszył pędem. Nie zastanawiał się nad celem podróży, to było dla niego zbyt odległe. Po prostu chciał znaleźć się jak najdalej od tamtego kojca, areny, stodoły, od Steve'a! Johnowi dziękował w duchu. Domyślił się, że to on nie pozwolił przyjacielowi strzelić do obranego celu. Świadomości, że właśnie brunet zabił jego matkę, nie dało się usunąć z głowy. Basior jednak doskonale widział, jak troską i pomocą mężczyzna starał się odkupić swój błąd. Doskonale pamiętał rozmowę między trenerami o tatuażu, o tamtym dniu, o poczuciu winy, której łysy mężczyzna chyba nigdy nie doświadczył. 
Z drugiej strony ucieczka od tamtego domu, piwnicy, gdzie spędził pierwsze miesiące życia, oznaczała zostawienie daleko za sobą miejsca, które wiązało się z Herą. Otrząsnął się. Był już dzisiaj w miejscu, które wiązało się z Herą. Rzeka przyczyniła się do jej śmierci, była biernym mordercą, którą do swych celów wykorzystał Steve. On dałby waderze już wtedy się utopić, nie obeszło by go to. Tylko John o nią walczył, o oba szczeniaki. Kto by pomyślał, że zabójca ich matki okaże się człowiekiem o większym sercu niż też, który teoretycznie nie ma krwi na rękach.
Demon kolejny raz w życiu zastanawiał się, czy śmierć nie okazałaby się lepszym wyjściem. Nie musiałby przechodzić przez to wszystko. Tylko śmierć w którym momencie życia byłaby najlepsza?
Wtedy w rzece, próbując uratować siostrę? Może samiczka przeżyłaby, ale nie posiadała wystarczającej siły fizycznej i psychicznej, żeby przetrwać w tym świecie. Nigdy nie skazałby jej na taki los, wiedząc, co ze sobą niesie.
Podczas pierwszej walki? Przynajmniej nie miałby żadnego życia na sumieniu. Nie wiedziałby jednak, jak bardzo John się zmienił w czasie swojej nieobecności.
W starciu z Białym Kłem? Dopiero ono diametralnie i definitywnie zmieniło jego postawę. Nigdy wcześniej nie myślał realnie o ucieczce. Umarłby wtedy zniewolony w każdym możliwym aspekcie.
Kilkanaście minut wcześniej na mostku, spod ręki Steve'a? Niby był już wolny, nie ograniczały go żadne ogrodzenia, siatki, smycze. Nie miał nawet obroży, którą zdjęto mu na czas walki. Wolność jednak nie jest czysto fizycznym pojęciem. Wolnym trzeba się czuć, nie można nim tylko być. Nawet stojąc na olbrzymiej otwartej przestrzeni, gdzie widnokręgu nie przesłoni ci najmniejsza roślina, możesz czuć się ograniczony – strachem, brakiem poczucia bezpieczeństwa, perspektywami na przyszłe życie. Tak samo było z Demonem. Przed sobą widział łąkę i linię drzew w oddali. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby tam dotrzeć, a jednak czuł na karku oddech pogoni, która lada chwila mogła mu to odebrać. Nie miał czasu cieszyć się sytuacją, widokami. Musiał walczyć, żeby tego nie stracić, to był priorytet.
A może powinien odejść już dawno? W piwnicy, razem z Herą? Byliby obok siebie, czuli swoją obecność. Razem nie byłoby to takie straszne. Może wtedy mógłby zobaczyć rodziców, którzy przyszli do wilczycy, aby pomóc jej odejść. Wtedy przyszliby też do niego. Tak, to byłby najlepszy moment, tylko że już dawno minął.
Nagle z nieba zaczął padać deszcz, jakby lamentując nad losem drapieżnika i jego rodziny. Samiec skrzywił się. Nie chodziło tu o nastrój, który wprowadziła zmiana pogody – chmury zasłoniły niebo i zrobiło się przeraźliwie ciemno, nawet jak na środek nocy. Pierwsze krople spadły na sierść Demona, dostając się do niewielkiej rany na łopatce, zadanej mu przez owczarka. Uporczywe pieczenie było czymś nowym. Do tępego pulsowania był przyzwyczajony, ale nigdy nie wychodził ranny na deszcz. Nawet w dzieciństwie doświadczył tego zjawiska zaledwie parę razy. Pomyśleć, że kilka tygodni temu jego marzeniem było także to, aby spadające krople przemoczył go do suchej nitki. Spełniło się to wcześniej niż myślał, ale obiecał sobie, iż na przyszłość będzie bardziej uważał na to, co sobie życzy. Mokre futro,  późnojesienna noc i wiatr powodowało poczucie przejmującego zimna, które zdawało się zabierać mu wszelką energię i siłę.
Zatrzymał się, oddychając ciężko. Nie miał pojęcia, jak długo biegł ani jaki dystans pokonał. Gdy zaczął się rozglądać, zauważył wokół siebie pnie drzew. Nawet nie zorientował się, kiedy dotarł do lasu, który z mostku ledwie majaczył mu na horyzoncie. Spojrzał również za siebie, ale dojrzenie budynków, jego dawnego domu, było już niemożliwe.
Znowu powróciła kwestia kierunku wędrówki. Iść przed siebie? Skręcić? A może zawrócić? Nie miał pojęcia, gdzie znajdzie odpowiednie środowisko do życia. W miejscu, w którym przystanął, widział tylko drzewa, a może tam było mnóstwo wskazówek i ostrzeżeń? Jednego był pewny – swojego wyczerpania.  Długi bieg, strach związany z ucieczką, całodniowe podenerwowanie przed walką dawało o sobie znać. Dodatkowo adrenalina, która wcześniej napędzała mięśnie, teraz zniknęła, potęgując jeszcze poczucie zmęczenia. Musiał gdzieś odpocząć, ale miał na tyle instynktu samozachowawczego, aby wiedzieć, że nie może się tak po prostu położyć pod drzewem. Natura kryje wiele niebezpieczeństw, nawet on zdawał sobie z tego sprawę.
Nie wiedział dlaczego, ale coś go skłoniło do tego, żeby skręcić. Ugiął się dziwnemu przeczuciu i powolnym krokiem ruszył w świeżo obranym kierunku. Miał wrażenie, że na tej trasie natrafi na coś interesującego.
Nie mylił się. Pierwszym, co do niego dotarło, był dźwięk. Wyższy i niższy, głośny i cichy, kilkudziesięciu, a może i więcej osobników obcego mu gatunku. Po przejściu kolejnych metrów spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się konkretne kształty. Mógł już dostrzec czworonożne, krępe i dużo wyższe od niego zwierzęta z rogami na głowie. Stały w zbitej grupie w deszczu i ogrzewały się wzajemnie.
Wilk nie mógł o tym wiedzieć, ale były to krowy, najzwyklejsze w świecie krowy. Miasto, w którego granicach nadal przebywał, o czym również nie mógł wiedzieć, miało olbrzymią powierzchnię, ale centrum z regularną i ciasną zabudową stanowiło tylko jego niewielką część. Na obrzeżach nadal prym wiodło rolnictwo i hodowla. Właśnie w takim miejscu znajdował się dom Steve'a i kupiona dawno farma, gdzie trafił samiec. Dla trenera okolica była wymarzona. W promieniu kilkunastu kilometrów nie miał żadnego sąsiada, a nawet jeśli w końcu udało się kogoś znaleźć, nikt nie odwiedzał mężczyzny. Ten nie rozpaczał nad sytuacją, pozwalają mu ona zachować swoje interesy w tajemnicy.
Demon instynktownie wiedział, że na wolności będzie musiał polować, a niektóre stworzenia staną się jego ofiarą. Nie wiedział jednak jakie. Równie dobrze mogłoby to być stado stojące przed nim. Z tego też powodu z zainteresowaniem przyglądał się bydłu. Może nie był głodny, ale miał ochotę podejść do nich bliżej. Pogonić przez chwilę, może zabić jakiegoś młodego osobnika. W końcu nie wiedział, kiedy pojawi się następna taka okazja.
Płot stanowiły drewniane paliki i kilka pojedynczych drutów. Samiec uznał, że odstęp metalowej części ogrodzenia od ziemi jest wystarczający, żeby mógł się tamtędy przeczołgać. Za szybko jednak podjął decyzję. Nie zauważył, że granica działki jest zabezpieczona drutem kolczastym.
Przywarł do ziemi, spuścił nisko głowę, a potem wszedł pod ogrodzenie. Bardzo szybko zorientował się w swoim błędzie. Przy pierwszym podniesieniu łba ostre kolce zahaczyły o sierść. Naturalną reakcją była próba podniesienia się na równe nogi, przez to drut wbił się w skórę. Drapieżnik zaskowyczał, chociaż był przyzwyczajony do większego bólu, ale tutaj każda próba uwolnienia się pogarszała sprawę. Nie można było ani pójść naprzód, ani się wycofać. Samiec próbował przekręcić się na bok i w taki sposób podciągnąć się z stronę celu. Nie zrezygnował z przedostania się do krów, musiał tylko pokonać tę małą przeszkodę.
Stado roślinożerców natychmiast zwróciło uwagę na intruza. Wszystkie osobniki podniosły alarm. Może nigdy nie widziały wilka na oczy, ale wyczuły w nim drapieżnika, choć nawet on nie czuł się nim w stu procentach. Raczej widział w sobie zagubionego szczeniaka, który próbuje żyć samodzielnie. Miał już trzy lata, podświadomie wiedział, że już dawno powinien był uciec. Nawet jeśli do końca tego nie rozumiał, chciał odejść, ruszyć w świat, znaleźć swoją przyszłość i rodzinę. Doskonale wiedział, że nie ma rodziny, dlatego tłumił w sobie te myśli. Do czasu. Jego zegar biologiczny nie pozwolił mu dłużej czekać. Jest silny, młody, to najlepszy moment. Tak sobie powtarzał, żeby się uspokoić. W rzeczywistości równie dobry moment był w wieku pół roku, wtedy wiedział tyle samo. Przez ten czas nauczył się tylko jednego – zabijać. Pozostałe umiejętności pozostały na poziomie ślepego wilczka, a niektóre nawet stracił, na przykład węch. I właśnie tak się czuł, jak maluch wpuszczony do nowego środowiska, wśród obcych ludzi, gdzie nie wiadomo kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem ani czy ci drudzy w ogóle istnieją. Na dodatek przy dziecku nie ma rodziców, którzy cokolwiek by mu podpowiedzieli.
Skoro nie wiedział, jak się zachować, robił to, co przyszło mu do głowy. Uczenie się na błędach zdawało się oczywistym i najprostszym wyjściem z tej sytuacji. Każdy błąd ma jednak swoje konsekwencje.
Wyczołgał się spod ogrodzenia po kilku minutach walki z drutem kolczastym. Kolejne rany nie zrobiły na nim wrażenia. Ostre elementy wyrwały mu więcej sierści niż zrobiły zadrapań. Tylko padający ciągle deszcz mu o nich przypominał.
Grupka roślinożerców stała najdalej jak mogła, z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w drapieżniku. Czekały. Dawały mu szansę na to, żeby się wycofał. Wilk jednak nawet o tym nie myślał. Przekroczył niewidzialną granicę, za którą stado czuło się bezpiecznie.
Krowy rzuciły się do ucieczki, chociaż nie miały gdzie. Pastwisko było małe, położone przy domu gospodarza. Pewnie zostały tutaj zagonione na okres zbliżającej się zimy. Instynkt jednak nakazywał im trzymanie się jak najdalej od basiora. Sam zapach budził w nich strach.
Problem w tym, że ich zachowanie obudziło również instynkt Demona. Nie myślał nad tym, co robi. Gdy ofiary zaczęły biec, on ruszył za nimi, praktycznie bezwiednie.
Parzystokopytne dotarły na kraniec łąki. Wyhamowały gwałtownie, wiedząc, czym kończy się kontakt z ogrodzeniem. One nie miały grubej sierści, która dodatkowo chroniłaby ich przed drutem.
Zwierzęta krążyły w kółko, samiec trzymał się w środku i co raz zbliżał się do nich, żeby się nie zatrzymały. Mógł ciągle gonić cel, ale po co? Tylko by się niepotrzebnie zmęczył, a tak bydło zrobi wszystko za niego.
Bardzo szybko w tyle pozostał jeden cielak. Demon tylko na to czekał. Opuścił swoje stanowisko i ruszył za potencjalną zdobyczą. Młode było słabe i niedoświadczone, nie miało żadnych szans.
Wilk złapał ofiarę za tylną nogę. Na języku poczuł krew. Początkowo chciał odskoczyć, ale zorientował się, że teraz jest inaczej, krew inaczej smakuje. Nie czuł śmierci, poczucia winy. Teraz zdawało mu się, że śmierć będzie miała cel i przedłuży jego życie. Przeraził się własnych myśli. Jak mogło mu przyjść do głowy, że jedno życie jest bardziej wartościowe od drugiego? Nawet nie jest głodny! Zabiłby bez żadnego sensu, dla zabawy... To nie jest coś, czym można się bawić wedle własnego nastroju i chęci.
Chciał puścić cielaka i odejść stąd jak najszybciej, ale w tamtym momencie drzwi wejściowe domu się otworzyły, a ze środka wyszedł człowiek razem z trzema psami.
Co tu się dzieje?! – Obejrzał się na zagrodę i hałasujące w niej krowy. Przyłapał Demona na gorącym uczynku, kiedy trzymał byczka za nogę, a ten rozpaczliwie próbował się uwolnić. – O nie, kundlu, nie nauczysz się atakować mojego stada! Brać go! – krzyknął na swoje owczarki, a sam szybko wrócił do domu po strzelbę. Wziął basiora za zwykłego zdziczałego psa, z którymi już nie raz miał do czynienia.
Psy przeskoczyły przez ogrodzenie, wchodząc najpierw na stos siana ułożonego po zewnętrznej stronie. Jedno zwierzę stanęło przed Demonem, a dwa pozostałe po bokach. Najmniejszy z trójki przyskoczył do drapieżnika i kłapnął zębami tuż przy jego boku. Demon natychmiast uniósł wargi i już miał rzucić się na napastnika, obracał się w jego stronę, ale szybko wrócił do pierwotnej pozycji. Może nigdy nie walczył z wieloma przeciwnikami na raz, ale trzeba było nie mieć wyobraźni, żeby stanąć tyłem do jednego z potencjalnych wrogów. Wrócił więc do pierwotnej pozycji, przodem do ewidentnego przywódcy tej sfory. Kątem oka spoglądał na dwa pozostałe owczarki, ale czuł, że będą one wykonywać polecenia szefa, więc to jego musi pilnować.
Co tu robisz?!
Wracaj tam, skąd przyszedłeś!
Jak śmiałeś przekroczyć granicę?! – krzyczeli po kolei. Demon zatrzymał się na ostatnim pytaniu.
Jaką granicę? Ogrodzenie? – Psy zaczęły się śmiać.
Jaką granicę, słyszeliście? – powiedział przywódca. – Widzę, że masz nos. Takie czarne na końcu pyska. Tego się używa.
Basior skrzywił się. Żeby to było takie proste... Kiedy był u Steve'a, węch tylko mu przeszkadzał, rozpraszał podczas walki. Wilk nie umiał skupić się na jednym pożądanym zapachu. Ilość różnych i mieszających się ze sobą woni go przytłaczała, a ich intensywność przyprawiała o zawrót głowy. Czuł wszystko. Alkohol. Narkotyki. Pot otaczających go ludzi. Nawet to, że prowadzony pierwszy raz na arenę pies posikał się ze strachu. Nad tym wszystkim dominował słodki, mdlący zapach krwi. Krwi, która jeszcze kilka minut wcześniej doprowadziła go do ekscytacji, mimo że krzywdził bezbronnego cielaka i na dodatek nie z głodu. Musi stąd odejść, natychmiast.
Draco, po co mamy czekać na naszego pana. Rozprawmy się z nim sami – zaproponował pies stojący po lewej stronie Demona, ten sam, który wcześniej próbował go ugryźć. Basior skupił na nim swoją uwagę. Być może źle ocenił zagrożenie ze strony konkretnych osobników.
Ani mi się waż – wysyczał Draco, przywódca. – Mamy tylko przypilnować, żeby nie uciekł. Nie pamiętacie już, jak ostatnio nam się dostało za błąd?
Wiecie, że ja was słyszę? – wtrącił w pół słowa wilk, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dalej kontynuowali swoją rozmowę.
Poza tym, chłopcy... – zaczął ostatni pies. Po głosie drapieżnik rozpoznał, że była to suka. Po walce z shar-pei nigdy ich nie zlekceważy. Musiał jednak pilnować się z każdej strony. Jedynie za sobą nie miał owczarka, ale za to ogrodzenie z drutu kolczastego. – Chcę wam przypomnieć, że kule są skuteczniejsze od kłów – dokończyła samica.
Na dźwięk słowa kule Demon podniósł łeb i rozejrzał się. Otaczające go czworonogi nagle przestały być groźne. Postawił uszy, jakby w tej samej chwili miał paść strzał. Serce zabiło mu szybciej. O ile chwilę wcześniej chciał stąd uciec, bo wstydził się własnego zachowania, o tyle teraz musiał to zrobić aby uratować życie.
Sposób, w jaki na pastwisko dostały się psy, był dla niego nieosiągalny. Siano ustawiono tylko po zewnętrznej stronie ogrodzenia. Od wewnątrz nie dostrzegł niczego, co pozwoliłoby mu pokonać przeszkodę bez poranienia się o ostre części drutu. Nie uda mu się przeczołgać, to zajmuje zbyt wiele czasu. Uciekając z podwórka byłego właściciela przeskoczył nawet wyższe ogrodzenie, ale wtedy był wypoczęty. Stając w pułapce, nadal czuł palące mięśnie. Z drugiej strony mogła to być jego jedyna droga ucieczki.
Wystrzał sparaliżował basiora, mimo że pocisk trafił w ziemię dwa kroki od niego. Owczarki odsunęły się, żeby przypadkowo nie zostać rannym, ale nadal pozostawały w zasięgu kilku metrów. Zaczęło się przejaśniać i człowiek stojący przy bramce ze strzelbą przyłożoną do oka był doskonale widoczny. Wilk nie mógł stać bezczynnie, przecież nawet ślepy trafi w nieruchomy cel.
Po raz drugi w przeciągu kilku godzin ktoś do niego mierzył, ale tym razem John nie rzuci mu się z pomocą. Tak długo marzył o chwili, kiedy będzie wolny, a już pierwszego dnia ma zginąć? Oczyma wyobraźni widział, jak starszy mężczyzna za ogrodzeniem celuje między jego oczy, żeby pozbyć się problemu raz na zawsze. To nawet go nie zaboli, po prostu nagle wszystko wokół niego zniknie i on też zniknie, nie wydając nawet cichego jęku. Śmierć na arenie była dużo dłuższa i cięższa. Nie raz widział, jak byli mistrzowie albo obiecujące młodziki umierały w kałuży własnej krwi, pośród śmiechów i wiwatów rozbawionych widzów. Nawet jeśli właściciel zdecydował się dobić podopiecznego, postępował tak, bo zwierzę nie było już zdolne do walki, albo jego leczenie byłoby nieopłacalne. Niektóre osobniki dostawały szansę, ale zwykle musiały poradzić sobie z licznymi ranami, zakażeniem, a latem również owadami.
Demon spojrzał na ogrodzenie. Jeśli okaże się, że nie skończy wystarczająco wysoko, wpadnie z impetem w drut kolczastym. Jeśli od razu go to nie unieruchomi i zdoła uciec, to najprawdopodobniej i tak zginie. W męczarniach. Bez żadnej pomocy. Nawet jeżeli jakimś cudem nie wda się zakażenie, to padnie z głodu. Nie będzie mógł skutecznie polować.
Po co jednak tyle ryzykował do tej pory? Żeby teraz zrezygnował i skoczył w objęcia śmierci z własnej woli? Tej śmierci, z którą walczy od zawsze? Która z niewiadomych powodów oszczędza go, za to zabrała mu najbliższych? Dlaczego ma jej ułatwiać zadanie, skoro nie może oczekiwać na żaden rewanż. Nigdy nie miał łatwo, ale zawsze walczył. Wyszedł cało z gorszych sytuacji, dlaczego teraz ma być inaczej? Gdy na jego oczach odchodziła Hera, nie był gotowy na śmierć, mimo że miał zostać sam. Zawsze sam. Zawsze przeciw silniejszym przeciwnikom. To się nie zmieniło. Nie zmieniło się również jego nieprzygotowanie na śmierć.
Odwrócił się i ruszył w stronę najbliższej ściany ogrodzenia najszybciej jak mógł. Usłyszał, jak człowiek przeładowuje broń i strzela, niecelnie, a psy rzucają się za nim. Miał ułamek sekundy przewagi i to musiało mu wystarczyć. Będąc w powietrzu, zamknął oczy. Nie chciał widzieć, jak spada.
Zamiast poczuć drut wbijający się w jego ciało, uderzył przednimi łapami o ziemię. Nie był na to przygotowany, więc przewrócił się i przeturlał kilka razy, zatrzymując kilka metrów dalej. Natychmiast wstał i spojrzał za siebie. Owczarki już kierowały się w stronę otwartej dla nich bramki. Nie były na tyle zdesperowane, aby skakać za wilkiem. Mężczyzna ponownie przyłożył broń do twarzy, energiczny krokiem idąc wzdłuż ogrodzenia, aby zbliżyć się do intruza. Gdyby go chociaż postrzelił, ten nie mógłby uciec daleko.
Demon pobiegł, ale nie było to to, co kilka godzin wcześniej. Co chwilę zwalniał, ale gdy pomyślał, że trzy psy mogą go za chwilę dopaść, adrenalina pozwalała mu zapomnieć na chwilę o zmęczeniu. Nie oglądał się za siebie. Na dobrą sprawę nie wiedział, czy pokonał sto metrów czy kilometr. Nic także nie słyszał poza biciem własnego serca i głośnym oddechem. W końcu padł na ziemię, niezdolny do dlaczego biegu, a nawet zwykłego marszu. Był gotowy na atak, czekał na niego, ale minęło kilka minut, a on nadal leżał, wycieńczony do granic możliwości. Nic ani nikt wcześniej nie doprowadził go do takiego stanu.
Pierwszym, co do niego dotarło, był śpiew pojedynczego ptaka, później szum wiatru, ocieranie się gałęzi, cichy szum wody gdzieś w oddali. Nie słyszał okrzyków człowieka, strzałów na oślep, ujadania psów podążających jego tropem. Nawet serce i oddech basiora zdążyły się uspokoić. Wokół niego nie było nikogo, tylko on, sam na sam z naturą. Mimo że mógł rozróżnić wiele dźwięków, były one kojące. Nie miało to nic wspólnego z głuchą ciszą nocy w kojcu ani wrzawą walki. Te odgłosy były nierozerwalną częścią środowiska. Wystarczyła chwila roztargnienia, żeby się od nich odciąć, nie zauważyć, zignorować. Są one niedoceniane, a jednocześnie tak idealne.
Powoli podniósł głowę i powiódł wzrokiem po otoczeniu. Teren w tym miejscu nie był już płaski, drzewa również rosły gęściej niż w okolicy pastwiska krów, gdzie jeszcze nie tak dawno się znajdował. Ziemię pokrywała warstwa suchego igliwia, pojedyncze krzewy straciły już prawie wszystkie liście. Na gałązkach widać było czerwone owoce, jeszcze przez nikogo nie zjedzone. Basior leżał z plecami przeciśniętymi do pnia.
Przez kilka kolejnych minut tylko patrzył tępo przed siebie, później wstał i ruszył. Nie myślał dokąd, w stronę gór czy doliny. Nadal nie miał celu, więc szedł tam, gdzie go łapy poniosły. Przebierał nimi powoli, automatycznie. Początkowo zwracał uwagę na to, co mijał. Napił się wody ze strumyka, który słyszał od początku. Stopniowo jednak zamykał się na wszelkie bodźce. Myślał o wszystkim i o niczym. O przeszłości, o przyszłości, tylko teraźniejszość o dziwo nie zaprzątała jego umysłu.
Nie po raz pierwszy ocknął się w zupełnie nowym, obcym miejscu. Tak właściwie to nie istniało takie miejsce, które nie byłoby dla niego obce. Ma trzy lata, a znaczną większość życia spędził w boksie, nawet nie wychodząc na zewnątrz. Wszystko było dla niego obce. Powinno go to interesować, ale był zbyt zmęczony, fizycznie i psychicznie. Nie potrafił ułożyć w głowie sensownej myśli, a co dopiero z uwagą obserwować najdrobniejsze elementy świata, do tej pory mu umykające.
Chłodniejszy podmuch wiatru dotarł do skóry samca. Uniósł on łeb i spojrzał w górę. Ciemne chmury szybko przetaczały się po niebie, a blade słońce jeszcze prześwitywało pomiędzy pniami drzew, choć nieuchronnie zbliżało się w stronę szczytów gór, które przesłaniały horyzont. Demon szedł prosto na nie, tak że musiał przymrużyć oczy z powodu świecącego prosto w nie światła. W międzyczasie zmienił kierunek podróży, z północy na zachód, chociaż dla niego nie miało to znaczenia. Ważne było, że się nie cofał, nie krążył, czyli oddalał od miejsca, w którym pozostawił całą swoją przeszłość.
Robiło się coraz ciemniej. Wiatr przybierał na sile, zbliżała się noc. Nie bał się mroku, widział wtedy doskonale, a jednak czuł wewnętrzny niepokój i potrzebę znalezienia schronienia. Nie wiedział przed czym, ale już w tamtym momencie, o zmierzchu, widział, że las za dnia wyglądał inaczej, tętnił innym życiem. Jasnym, dobrym, pogodnym, przyjaznym. Noc należała do zupełnie innych stworzeń. Nagle wszelkie szmery, trzaski, szuranie mogło być spowodowane przez coś jeszcze niewidocznego, tajemniczego, groźnego. Pohukiwanie sowy, trzepot skrzydeł odlatującego w bezpieczne miejsce ptaka, błysk oczu kojota. Wszystko to napawało go lękiem.
Nie zastanawiał się , co robi, gdy natychmiast po jej dojrzeniu wszedł do jamy w ziemi, usytuowanej pod zwalonym pniem. Ostatnie promienie słoneczne wpadały do środka, ukazując mu rozmiar nory, korzenie zwisające ze sklepienia. W głowie przemknęło mu krótkie wspomnienie, scena z dzieciństwa przedstawiająca identyczny widok. Zaskakiwał go tylko rozmiar oglądanego legowiska. Jego kojec był o połowę mniejszy. Nie wiedział, w jaki sposób można było coś takiego wykopać, a tym bardziej kto to zrobił.
W jednej chwili pod ziemią zapanował mrok. Nie możliwe było, żeby słońce zaszło tak gwałtownie, a poza tym nie zrobiłoby się od razu tak ciemno. Demon zrozumiał, że ktoś, a raczej coś stanęło w wejściu do jamy.

_______________
Nie będę się ani tłumaczyć, ani ganić za przerwę. Liczą się fakty, a pokazują one, że to pierwszy rozdział od czterech miesięcy. Nie wiem jak będzie z tą systematycznością do końca roku szkolnego, ale i tak w tym roku skończę Przyszłość. 
W czasie tych czterech miesięcy pojawiły się też nowe plany co do Przyszłości. Początkowo miała być to całość, w jednej książce jakby trzy księgi. Ostatnio jednak wpadł mi do głowy pomysł na epilog Przyszłości... A przecież epilog nie występują w środku historii. Tak więc z trzech "ksiąg" zrobi się trylogia. W związku z tym moja idea dziesięciu rozdziałów na każdą część nie jest już tak logiczna. Przyszłość skończę już tak, jak sobie zaplanowałam, czyli zostało mi pięć rozdziałów mniej więcej tej długości. Później i tak będę musiała zrobić korektę, poprawić logiczność kilku rzeczy. Przy okazji podzielę inaczej rozdziały, żeby ilość opisów nie była tak przytłaczająca. Nie chcę jednak od tego momentu nagle skracać rozdziały, tym bardziej, że już sobie je rozplanowałam w obecnej wersji.

Starająca się wszystko uporządkować
Akti