środa, 5 sierpnia 2015

Wytropić przyszłość. Rozdział II - Śmierć mogłaby być wybawieniem

     Wspomnienia powróciły w jednej chwili, mimo że były niechciane. Najchętniej zapomniałby o wszystkim, ale wtedy zatraciłby się. Nie da się być sobą bez przeszłości, która cię ukształtowała. Każdy byłby wtedy identyczny niczym zaprogramowany robot. Może właśnie w tym tkwi przepis na świat rodem z filmów science-fiction? Należałoby wyprać ludzkość z emocji, tożsamości, rozumu. Ten ostatni odróżnia istoty żyjące od roślin i przedmiotów. Człowiek uważa się za pana i władcę świata, za najmądrzejsze stworzenie. Jednak wszystkie jego czyny mówią co innego. Niszczy środowisko, pogrąża całą planetę, każdy, nawet najmniejszy obszar w otoczeniu, podporządkowuje swoim potrzebom i wygodom. Kto widział, żeby jakiekolwiek zwierzę tak robiło? Kto widział, żeby jakiekolwiek zwierzęta toczyły między sobą wojnę bez żadnego powodu? Żeby zabijały się na taką skalę? Wśród tych, według człowieka, mniej ważnych gatunków, nie ma rasizmu, prześladowań, stalkingu, morderstw - bo tak. I to człowiek jest homo sapiens - człowiek rozumny. Może i rozumny, ale nie zawsze rozumujący.
     Nie wiadomo dlaczego niektóre zwierzęta lubi się bardziej, a niektóre mniej. Pies - najlepszy przyjaciel. Kot - zawsze chodzi swoimi ścieżkami, ale jego niezależność fascynuje. Pracowita mrówka i pszczoła, uparty osioł, chytry lis, mądra sowa, pamiętliwy słoń. Wszystkie te przydomki da się jakoś wytłumaczyć, ale skąd wziął się zły wilk? Z bajki o Czerwonym Kapturku? Wyskoczył pewnego dnia z książeczki dla dzieci i zawładnął ludzkimi umysłami? Człowiek człowiekowi wilkiem, dość znane powiedzenie. Co oznacza? Wzajemną wrogość, niczym nieuzasadnioną. Po prostu dręczenie, atakowanie, znęcanie się człowieka nad drugim człowiekiem. Tylko że wilki takie nie są. Dla swojej watahy, rodziny, są gotowe zrobić wszystko. Wolą wspólnie głodować, niż pozwolić, by jeden z nich umarł z głodu. Pomagają sobie nawzajem. Nie podkładają towarzyszom kłód pod nogi, nie robią im na złość, nie upokarzają, nie dołują, nie zostawiają w trudnych chwilach. Więc skąd to przysłowie? Czy przypadkiem bardziej logiczna nie byłaby wersja człowiek człowiekowi człowiekiem? A wilk w owczej skórze? Znowu to samo. Wilk nie udaje przed swoją ofiarą przyjaciela, aby w najmniej spodziewanym momencie chwycić ją za gardło. Kolejna cecha, którą może poszczycić się jedynie człowiek, a zrzuca ją na inny gatunek.
     Świat, w którym znalazł się Demon, był dla niego nadal obcy i niezrozumiały, mimo że spędził w nim już trzy lata. Zasady nim rządzące były według basiora skrajnie bezsensowne, ale musiał się do nich stosować. Steve wpajał mu to od małego, ale tresura natychmiast przyspieszyła po odjeździe Johna...
     Kojec już na stałe został jego domem, a raczej więzieniem. Właściciel nigdy go nie wyprowadzał. Nawet podczas czyszczenia boksu, zamykał drapieżnika w drugim, mniejszym. Aby przeprowadzić samca te kilka metrów, zawsze używał chwytaka. Wiedział, że nie ma zbyt dobrej opinii u wilka, więc nie chciał ryzykować. Właściwie to miał powody sądzić, że zwierzę go zaatakuje. Gdy tylko zbliżał się do kojca, witało go warczenie. W końcu trener poradził z tym sobie, na swój sposób. Pewnego dnia po prostu wszedł do środka, a gdy tylko Demon przygotowywał się do skoku, człowiek rzucił się na niego pierwszy i natychmiast przygwoździł do ziemi. Samczyk miał wtedy siedem miesięcy, więc mężczyzna jeszcze sobie z nim radził. Przydusił do ziemi łeb drapieżnika i jego tułów. Im bardziej się rzucał, tym silniej go trzymał i po prostu czekał. Przywódcy w stadzie zawsze uspokajali i karali tak innych członków. Steve wiedział, że zwierzę instynktownie zrozumie ten gest. Istotnie, wilk po chwili uspokoił się. Gdy człowiek go puścił, ten nie patrzył mu w oczy, jak to było poprzednio. Nie chciał już walczyć, a ta czynność była otwartym wyzwaniem. Cała sytuacja powtarzała się przez dwa tygodnie. Potem zwierzę się poddało, ale nie oznaczało to, że tak po prostu przywykło do tego życia.
     Siedzenie w kojcu dwa metry na dwa metry doprowadzało go do szału. W pewnym momencie zaczął po prostu gryźć deski budujące stodołę i stanowiące dwie ściany jego więzienia. Codziennie po trochu powiększał otwór. Udało mu się oderwać kawałek na tyle duży, aby móc zobaczyć, co znajduje się na tyłach podwórka. Ujrzał psy, kilkanaście psów pouczepianych na przeraźliwie grubych łańcuchach. Każde zwierzę pokryte było bliznami. Sadziły się do siebie, ale zadbano o odpowiednią, oddzielającą ich odległość. W tamtej chwili Demon przypomniał sobie szczekanie i warczenie, które towarzyszyło mu od zawsze, słychać je było nawet w piwnicy. Był to dźwięk tak dla niego codzienny i oczywisty, że przestał zwracać na niego uwagę, po prostu odciął się na otaczający go świat. Dopiero gdy zobaczył, co znajdowało się za tą ścianą, zaczął inaczej patrzeć na sytuacje z przeszłości, jakie miały miejsce z jego udziałem.
     Nie mógł przyglądać się temu w nieskończoność. Nie wiadomo skąd obok wilka pojawił się Steve. Tak samo niespodziewanie na szyi Demona pojawiła się pętla, chociaż... Mężczyzna korzystał z niej tak często, że nie wywoływało to już u drapieżnika tak gwałtownej reakcji jak za pierwszym razem. Właściciel gwałtownie szarpnął go w tył, tak że na chwilę samczykowi zabrakło powietrza. Jak zawsze został on zaprowadzony do drugiego boksu, ale tym razem spędził w nim cały dzień. W tym czasie właściciel zabił dziurę i pokrył dwie drewniane ściany siatką. Po powrocie do starego kojca, młody basior nie mógł już dostać się do desek, ostatnia droga ucieczki zniknęła.
     - Skoro masz takie mocne zęby, to zobaczymy, na co cię stać - powiedział Steve, dzień po całym zajściu .
     Jak zwykle założył drapieżnikowi chwytak na szyję i wyprowadził go z kojca. Ku zdziwieniu samca, ich celem nie okazał się zastępczy boks, ale miejsce, które miał szansę zobaczyć tylko raz w życiu. Część treningowa. Z boksu, w którym do tej pory zawsze przebywał, nie widać było tej części stodoły. Oddzielała ją prowizoryczna i ewidentnie wybudowana na szybko ściana. Gdy pierwszy raz został wprowadzony do szopy, rzucił okiem na ten teren. Minął już miesiąc, a nadal nie wiedział, co się tu działo. Mógł jedynie spekulować, sugerując się dźwiękami, które stąd dochodziły. Teraz spokojnie wszystko obejrzał, ale jego wyobraźnia nie mogła znaleźć zastosowania dla znajdujących się tu przedmiotów.
     Mężczyzna wszedł na teren ogrodzony metrowymi bandami zbudowanymi z desek, jak wszystko wokół, ciągnąc za sobą zwierzę. Pętla została zręcznie usunięta z szyi Demona. Wilk spojrzał zdziwionym wzrokiem na właściciela. Do tej pory nigdy nie był wolny w jego obecności. Teraz nie dość, że nie ograniczał go chwytak, to jeszcze nie miał założonego żadnego kagańca, ani skórzanego, ani metalowego. Samczyk czuł jakiś podstęp, wszystko szło za łatwo, ale nie wiedział, czego ma się spodziewać.
     Nie musiał długo czekać. Po chwili sytuacja się wyjaśniła. Steve wziął do ręki grubą gałąź, która cały czas leżała w kącie. Zaczął nią wymachiwać, podchodząc do drapieżnika. Śmiał się przy tym, cieszył, widząc, jak młody basior zaczyna się denerwować i irytować. Konar cały czas śmigał mu koło pyska, raz z lewej, raz z prawej, raz z przodu... Przez jakiś czas udawało mu się powstrzymywać od jakiejkolwiek reakcji, panował nad sobą, jednak jeden cios przelał czarę goryczy. Mężczyzna w pewnym momencie uderzył wilka w bok, na tyle mocno, aby to poczuł. Wargi drapieżnika uniosły się, ukazując długie kły, na nosie pojawiły się charakterystyczne zmarszczki ułożone w strzałki, niskie warczenie rozbrzmiało w powietrzu. Wzrok zwierzęcia i człowieka spotkał się. Cała uległość w jednej chwili uleciała z Demona.
     Steve ponownie się uśmiechnął. Chwycił mocniej gałąź i znowu zrobił ruch, jakby chciał uderzyć samca. Zwierzę w ułamek sekundy chwyciło konar i zacisnęło na nim z całej siły zęby. Mężczyzna tylko na to czekał. Pociągnął za jakąś linę, ta opuściła odważnik, który z kolei podciągnął kawałek drzewa i wilka dwa metry w górę. Wilk szeroko otworzył oczy ze zdziwienia, ale nie poluźnił uchwytu. Ani jego tylne łapy, ani nawet ogon, nie dotykały podłogi.
     - To twój drugi test - odezwał się mężczyzna. - Zobaczymy, jak tym razem ci pójdzie. Może i jesteś wytrzymały, ale okaże się, czy tak samo silny. - Wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na jego wyświetlacz. - Czas, start.
     Początkowo młody basior cały czas warczał, wodził też wzrokiem za trenerem, jeśli było to możliwe. Ciągle jednak zaciskał zęby na gałęzi. Minuty mijały, a Demon nadal nie poluźniał uchwytu. Przemawiała przez niego złość, chciał się na kimś albo na czymś wyżyć, a ten konar wydał mu się idealny, później jednak była to już tylko jego zawziętość. Nie jest przecież słaby, nie pozwoli, żeby właściciel tak myślał.
     Adrenalina, która powstała podczas pseudo-ataku, zaczęła opuszczać jego organizm. Mięśnie szczęk zaczęły protestować, ale nie bardziej niż same zęby. Demon miał wrażenie, że jeszcze chwila, a wszystkie po kolei mu wypadną. Wilk miał wtedy siedem miesięcy i był sporych rozmiarów, a musiał utrzymać się ponad pół metra nad ziemią. W pewnym momencie mimowolnie zaskowyczał. Skarcił się za to w duchu, ale dopiero po czasie. Człowiek zdążył to usłyszeć.
     - No co? Nie dajesz już rady? Minęło dopiero pół godziny. Oj, słabo ci idzie, słabo...
     W pewnym momencie koło głowy samczyka coś przeleciało z trzaskiem. Raz, drugi, kolejny... Spojrzał kątem oka na mężczyznę. Trzymał on w dłoni bicz. Może i była to dość prymitywna broń, ale przydawała się podczas treningów. Tym razem także znalazła swoje zastosowanie. Właściciel chciał wyciągnąć z Demona najlepszy wynik, na jaki było go stać, musiał jakoś go zmotywować, zdenerwować. Zaczął więc strzelać mu koło uszu, żeby ponownie skupił się na trzymaniu gałęzi.
     Poskutkowało. Drapieżnik z powrotem silniej zacisnął szczęki, chociaż wcześniej myślał, że już tego nie wytrzyma. Wyobrażał sobie, że trzyma nie konar, ale Steva. Ta myśl ponownie popchnęła go do dalszego wysiłku.
     - Trzy... Dwa... Jeden... Koniec, Demon. Wytrzymałeś godzinę. Brawo, brawo. - Zaczął klaskać. - Jednak John dobrze robił, wierząc w ciebie.
     Człowiek podszedł do liny, na której zawieszona była gałąź. Odwiązał ją od specjalnie do tego przeznaczonego uchwytu i zaczął powoli opuszczać zwierzę. Najpierw ziemi dotknęły tylne łapy wilka, potem przednie i drapieżnik stał już pewnie. Natychmiast otworzył pysk, wypuszczając kawałek drzewa, który trzymał przez ostatnie sześćdziesiąt minut. Nie zamknął jednak szczęk z powrotem, każdy, nawet najmniejszy nacisk na zęby, sprawiał mu ból. Na jego szyi natychmiast pojawiła się pętla chwytaka, a po chwili znajdował się  już w swoim kojcu. Może nie było to jego ulubione miejsce, ale przynajmniej był tu bezpieczny.
     Przez następne trzy dni nic nie zjadł.
     Demon na chwilę zdołał wyrwać się z objęć wspomnień. Dalej ta sama stodoła, ten sam kojec, ten sam właściciel... Z wysiłkiem podniósł łeb i rozejrzał się wkoło. W zasięgu jego wzroku nie znajdowało się nic ciekawego, wszystko rozgrywało się za tą ścianą. Wytężył słuch. Skrzypienie, dźwięk łańcuchów, trzaski bicza. Czyżby właśnie kolejny pies miał trening?
     Jedno hasło, a sceny z przeszłości znów zawładnęły umysłem basiora.
     Od małego nie widział żadnego innego zwierzęcia, prócz Hery. Psy trzymane z tyłu podwórka odkrył dopiero w kojcu. Znał tylko pojedyncze osobniki. Podczas karmienia jego zadaniem było ich zdenerwować, teraz to wiedział. Były tak wściekłe, że traciły zmysły.
     Gdy pewnego dnia postawiono go przed srebrnym pitbullem, nie miał pojęcia, jak ma się zachować. Tamten szczekał i rwał się na smyczy, a Demon po prostu stał. Nie potrafił odczytać intencji drugiego zwierzęcia, jego mowy ciała. Nie wiedział, czego może oczekiwać. Cała sytuacja stresowała go, był przygotowany do obrony. Spuścił łeb, zaczął cicho warczeć i zjeżył sierść na karku. Może i tamten miał doświadczenie, sądząc po bliznach, ale wilk przewyższał go już nieco wielkością.
     Steve przyciągnął bliżej psa. Kucnął przy nim i złapał za obrożę. Zaczął coś do niego szeptać. Zwierzę przestało się szarpać, ale wzrok nadal miało utkwiony w młodym drapieżniku. Przewiercało go spojrzeniem bez wyrazu, po prostu był jego kolejnym celem. Mężczyzna rozpiął obrożę i rzucił jedno hasło, które zmieniło wszystko:
     - Bierz go!
     Pitbull nie kazał sobie powtarzać polecenia. Wystartował w jednej chwili, ruszył prosto na Demona. Nie interesowało go nic innego. Dostał zadanie i musiał je wykonać. Samczyk rozejrzał się. Nie było ucieczki. Nawet gdyby przeskoczył przez otaczające ich niskie ścianki, stodoła była pozamykana, musiał walczyć.
     Pies uderzył na niego jak taran. Nie interesowały go żadne podchody, od razu atakował. Złapał za skórę na boku wilka i zamknął szczękę z całej siły. Ponieważ drapieżnik próbował uniknąć ataku, ta część ciała pierwsza mu się napatoczyła i nie miał zamiaru jej wypuścić. Natychmiast zaczął ciągnąć na każdą stronę. Młody basior znalazł się w potrzasku. Nie mógł się odsunąć, musiałby wyrwać się z uścisku przeciwnika, ale ten trzymał za mocno. Obrócił się lekko w stronę srebrnego zwierzęcia i nie pozostał mu dłużny. Zacisnął szczękę na jego karku i zaczął szarpać tak jak pitbull. Niech sam poczuje, jak to jest. Krew napłynęła do jego pyska. Po chwili dotarł do niego jej zapach, słodki, przytłaczający. W tamtej chwili miał ochotę uciec od tej czerwonej, gęstej cieczy, która ściekała mu po języku. Widok matki z pyskiem poprzecinanym krwawymi strumieniami ukazał mu się przed oczami. Ludzie najpierw zabili jego rodzinę, a teraz on ma zabijać dla nich.
     Steve przyglądał się wszystkiemu z niewielkiej odległości. Stał pod ścianką, w rogu, żeby móc za chwilę przerwać starcie. Musiał jakoś nauczyć Demona walczyć, a przecież nie może mu wszystkiego wytłumaczyć w teorii jak ludzkiemu zawodnikowi. Chciał nauczyć go, że musi atakować, czy chce czy nie chce. Po kilku rolach wabika powinien to zapamiętać. Było to jednak przypuszczenie. Mężczyzna nigdy nie trenował wilka, może z nimi trzeba postępować inaczej? Psy hodowane do walk są agresywne z natury, trzeba je tylko lekko popchnąć. Ich rodziców dobiera się pod względem wyników w walkach. Szuka się psów najsilniejszych, najbardziej wytrzymałych i najważniejsze, pozbawionych instynktu samozachowawczego. Nie mogą się bać, muszą po prostu atakować, nie patrząc na to, czy mają jakiekolwiek szanse.
     Początkowo myślał, że wilk od razu zacznie uciekać, ale już jego najeżona sierść i ciche warczenie obaliły tę teorię. Mimo wszystko nigdy nie przypuszczałby, że Demon zaatakuje za pierwszym razem. Pies, z którym walczył, miał zostać wystawiony na arenie następnego dnia, więc mężczyzna natychmiast zerwał się z miejsca. Musiał ich rozdzielić, ale nie przygotował się zbytnio na taką ewentualność. Szybko pobiegł po chwytak leżący z drugiej strony ogrodzonego terenu. Gdy wracał z nim w stronę zwierząt, te już się puściły i stały na tylnych łapach, przytrzymując przeciwnika przednimi i gryząc się po pyskach, klatce piersiowej. Człowiek zręcznie założył pętlę na szyję wilka i szarpnął go do tyłu.
     - Iron, puść! - krzyknął na pitbulla. Wszedł pomiędzy podopiecznych, trzymając młodego drapieżnika w bezpiecznej odległości. - Zostań! - ponownie krzyknął.
     Mężczyzna wskazał ręką ziemię przed psem. Nadal warczał i szczekał na przeciwnika, ale nie ruszył się z miejsca. Steve chwycił smycz przewieszoną przez ramię i założył na jego szyję. Mimo poharatanego karku, nijak na to zareagował, nadal miał wzrok utkwiony w samczyku. Nie czuł bólu, odporność na niego to cecha charakterystyczna u ras bojowych takich jak pitbulle, bullteriery i inne. Mogą dłużej wytrzymać na arenie, walczą mimo znacznych obrażeń, więc zachowanie psa nie zdziwiło Steve'a.
     Jedną ręką trzymał Demona, a drugą Irona. Nie mógł zostawić ani jednego, ani drugiego luzem. Któryś mógłby podlecieć i ponownie rzucić się na przeciwnika. Najpierw skierował się do kojca w rogu stodoły. Cały czas musiał szarpać się z pobudzonymi do granic możliwości zwierzętami. W tamtej chwili przyznał w duchu, że z Johnem odprowadzanie psów na miejsce było łatwiejsze, ale teraz musiał poradzić sobie sam.
     Wepchnął wilka do kojca i natychmiast go zamknął. Złapał mocniej smycz i zaczął z powrotem szarpać się z pitbullem. Po chwili oboje zniknęli w drzwiach prowadzących na tyły podwórka. Drapieżnik jeszcze przez jakiś czas krążył po boksie niczym lew. Skakał na siatkę, szarpał za nią zębami. Robił to tak mocno, że pokaleczył sobie dziąsła. Dopiero ten słodki smak w pysku go otrzeźwił, chociaż teoretycznie powinno być odwrotnie. Opanował się i zatrzymał. Skoro nie mógł liczyć na żadne zainteresowanie ze strony właściciela, musiał sam o siebie zadbać. Niewielkimi rozcięciami na głowie i przodzie klatki piersiowej nie musiał się przejmować. Jedynie bok był mocno poszarpany i krwawił. Demona znowu otoczył ten przytłaczający zapach, a teraz nie mógł od niego uciec. Położył się i zaczął wylizywać ranę. Znajdowała się zaraz za łopatką, po lewej stronie. Po oczyszczeniu wyglądało to trochę lepiej. Ucierpiała jedynie skóra, bo pies nie mógł się dobrze wgryźć przez znajdujące się pod spodem żebra. Mimo to wszystkie obrażenia sprawiały ból, mniejszy lub większy.
     Steve pojawił się przed drzwiami kojca jakiś czas później. Widocznie najpierw zajął się Ironem. Oparł się o siatkę i zaczął obserwować wilka. Gdy zwierzę to zauważyło, natychmiast rzuciło się do niego z warczeniem i najeżoną sierścią na karku. Nie chciał pomocy od kogoś, kto wpakował go w to wszystko. Nie chciał pomocy od kogoś, kto nie robił tego szczerze.
     Mężczyzna chciał tak szybko odsunąć się, że wylądował na plecach. Podniósł się i spojrzał na rozwścieczonego samca. Od incydentu w piwnicy, po śmierci Hery, miał podejrzenie, że oswojenie Demona będzie właściwie niemożliwe. Jeden trening zniszczył podporządkowywanie sobie zwierzęcia przez ostatnie tygodnie. Może i będzie miał on respekt przed człowiekiem, ale nigdy nie będzie można mu do końca zaufać. Teoria, którą wysunął pierwszego dnia, że wilk przestanie być dziki, kiedy wychowa go człowiek, była całkowicie błędna. Nie da się pozbawić drapieżnika instynktu. Z jednej strony Steve ryzykował za każdym razem, gdy zbliżał się do niego, ale z drugiej strony ta wrodzona agresywność mogła okazać się nieoceniona na arenie. Nie mógł przecież zrezygnować z takiej szansy, nie zaczynając nawet właściwego treningu.
     Właściciel był na tyle wyrozumiały, że dał Demonowi spokój, dopóki rana na boku się nie zagoiła. Po zębach pitbulla został ślad, sierść w tym miejscu była po prostu rzadsza, ale nikt nie zwracał na to uwagi, była to tylko pierwsza blizna z kolekcji, jaką zbierze przez całe życie.
     Pewnego dnia człowiek pojawił się przed wejściem do kojca z obrożą w dłoni. Była szeroka, skórzana, czarna, z grawerunkiem ,,Demon''. W drugiej dłoni trzymał oczywiście chwytak. Z powrotem zaczął zmuszać zwierzę do uległości, więc mógł wejść do środka w miarę bezpiecznie. Kij z pętlą był tu tylko do ewentualnej obrony.
     - Noga! - rozkazał. Drapieżnik, wtedy już prawie ośmiomiesięczny, posłusznie wykonał polecenie. - Obroża i tak jest ci potrzebna, a patrząc na twoje zachowanie w stosunku do Irona, powinieneś sobie poradzić w prawdziwych walkach. Masz predyspozycje. Opłacało się w ciebie inwestować od małego. - Mówiąc to wszystko, zakładał skórzany pas na szyję samca. Był twardy i zakrywał prawie cały kark, jedynie pod pyskiem nieco się zwężał.
     Za chwilę mężczyzna zniknął, ale nie na długo. Po chwili pojawił się z powrotem, niosąc, a może raczej ciągnąc za sobą przeraźliwie gruby łańcuch. Wilk natychmiast skojarzył, gdzie już takie widział. Psy znajdujące się za stodołą były pouczepiane na identycznych. Ogniwa miały może po dziesięć centymetrów długości i widać było, że są bardzo masywne, a tworzyły sznur długości jednego metra. Niby niedużo, ale Steve rzucił go pod siatką boksu z wielką ulgą. Otworzył drzwiczki i zaczął wciągać łańcuch. Na środku kojca znajdował się niewielki uchwyt zabetonowany w ziemi. Drapieżnik jakoś nie zwrócił do tej pory na niego większej uwagi, ponieważ i tak nie wiedział, do czego może służyć. Jeden koniec łańcucha został przyczepiony do wspomnianego kółka, a drugi do obroży Demona. Zwierzę natychmiast zostało pociągnięte w dół. Ciężar jaki na niego zadziałał, nie pozwolił mu nawet podnieść głowy. Zaczął podpierać się na przednich łapach, żeby jakoś wstać. Udało mu się to dopiero za którymś razem, a nawet wtedy musiał walczyć o utrzymanie się na nogach.
     Był to normalny zabieg przy treningu do walk. Miało wzmocnić mięśnie szyi, ponieważ była ona głównym celem ataków przeciwnika.
     Steve cały czas przyglądał się wilkowi, interesowała go jego reakcja i to, ile wytrzyma. Nie musiał nawet zamykać drzwiczek, łańcuch i tak nie pozwoliłby na ucieczkę. Mężczyzna uświadomił sobie, że właściwie nie musiał go przyczepiać do uchwytu, skoro zwierzę jest cały czas zamknięte w kojcu. I tak musiałoby dźwigać sznur z grubych ogniw za sobą. Człowiek zastanawiał się, czy to nie za wcześnie, czy znowu nie poddaje Demona za ciężkim zadaniom w jego wieku. Chciał jednak jak najszybciej osiągnąć jak najlepsze wyniki. Miał plan, aby w wieku półtora roku wystawić drapieżnika w pierwszej walce z innym nowicjuszem. Jeśli dobrze by mu poszło, występowałby na arenie już regularnie, zwiększając poziom przeciwników. W przyszłości i tak będzie miał dużą przewagę rozmiaru nad większością psów, więc może być ciężko znaleźć właściciela gotowego wystawić swojego podopiecznego. Zwykle hoduje się do tego celu pitbulle, buldogi, bulteriery, mastify i bulmastify. Zdarzają się też inne rasy, ale to już pojedyncze przypadki. Jakoś do tych konkretnych przylgnęła etykieta najlepszych do tego zadania.
     Trener przesiedział przy młodym basiorze pół godziny. W tym czasie drapieżnik nie raz upadał pod ciężarem łańcucha, ale za każdym razem wytężał wszystkie siły, aby znowu się podnieść. Patrzył przy tym w oczy Steve'a z zawziętością i uporem. W końcu człowiek uznał, że starczy jak na pierwszy raz. Podszedł do samczyka i odczepił ogniwa od obroży. Nie wyniósł ich jednak z kojca, następnego dnia musiałby przynosić je z powrotem, a chciał sobie tego zaoszczędzić. Sporo ćwiczył i był dość wysportowany, ale musiał przyznać, że podniesienie nawet tego krótkiego łańcucha sprawiało mu trudność.
     Demon czekał tylko, aż Steve zniknie z pola widzenia, po czym padł na ziemię i zaczął ciężko dyszeć. Podczołgał się pod miskę z wodą i wypił wszystko. Właściciel nie pokazał się w stodole przez cały dzień, a wilk po prostu leżał w najdalszym rogu klatki jak nieżywy. Był wyczerpany, jego ciało nie było jeszcze gotowe na taki wysiłek, ale dał radę. Tylko czy to dobrze? Mężczyzna dowiedział się już, że stać go na wiele, następnym razem może wydłużyć czas. Drapieżnik zerkał na stos ogniw ułożonych na środku kojca. Wyglądały jak zwinięty wąż gotowy w każdej chwili zaatakować. Młody basior wiedział, że to nastąpi i musiał być na to przygotowany, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Teraz już wiedział, czemu obroża była taka gruba. Miała mu choć trochę ułatwić zadanie, aby cienki pasek nie zaczął wżynać się po chwili w jego kark.
     Człowiek zjawił się przy drzwiczkach z samego rana. Demon natychmiast wstał i zaczął warczeć. Tym razem nie da się tak łatwo uczepić, nie bez walki. Trenera to nie zdziwiło. Był doskonale przygotowany, w jednej ręce trzymał chwytak, a w drugiej metalowy kaganiec. Próby zastraszenia nie zdały się wilkowi na nic. Mężczyzna zręcznie unieszkodliwił niebezpieczne szczęki zwierzęcia i ponownie zaczepił o jego obrożę łańcuch. Tym razem samiec był na to przygotowany i trzymał łapy sztywno, żeby nie upaść. Nie miał pojęcia, dlaczego po prostu się nie położył, żeby nie odczuwać ciężaru. Może był na to za głupi, a może po prostu wściekał się, widząc w szarych oczach właściciela powątpiewanie. Nie wierzył on, że i tym razem samiec da sobie radę. Minuty po prostu mijały, a te dwa stworzenia cały czas patrzyły na siebie. Nie było w tym jednak tej magii, wzajemnego zrozumienia i szacunku co w spojrzeniu wilka i Johna dwa miesiące wcześniej, w piwnicy. Tutaj była to bezkrwawa walka, bitwa o to, kto będzie rządził. Drapieżnik może i nie mógł zaatakować, ale człowiek doskonale zdawał sobie sprawę, jaka siła w nim drzemie. Gdyby nie środki ostrożności, nie mógłby siedzieć sobie metr od zwierzęcia tak spokojnie. Oboje mieli swoje atuty, swoją broń. Wtedy wygrywał Steve, był na sprzyjającym mu terenie, a dodatkowo to on ustalał zasady. Demon jednak obiecał sobie, że będzie cierpliwy. Nikt nie jest idealny, nawet jego trener kiedyś popełni błąd, zapomni się, zagapi. Wtedy to drapieżnik będzie ustalał zasady, a myśliwy stanie się ofiarą.
     Tak jak początkowo myślał samiec, mężczyzna chciał go sprawdzić i trening trwał dłużej niż pół godziny. W końcu wilkowi zachciało się pić. Woda w misce została w międzyczasie uzupełniona, więc podszedł do niej. Nigdy nie pił w kagańcu, ale musiał spróbować. Nachylił się, zanurzył metalowe kratki, aby dostać językiem do cieczy. Wziął kilka łyków, ale poczuł, że łańcuch ciągnie go w dół. Nie miał siły podnieść głowy. Nagle jego nos znalazł się pod linią wody. Wciągnął do płuc nieco płynu, próbując odruchowo nabrać powietrza. Otworzył szeroko oczy. Utopienie się w misce byłoby najgłupszą śmiercią jaką mógł sobie wyobrazić, ale wtedy był bezsilny. Z perspektywy czasu stwierdził, że ta śmierć mogłaby być wybawieniem od tego, co czekało go w przyszłości.
     Demon zaczął panikować. Scena w rzece odżyła na nowo w jego umyśle. Nie mógł jednak oddać się wspomnieniom i zapomnieć o teraźniejszej sytuacji. Skoro nie dawał rady podnieść głowy, to zaczął szarpać się na boki i w tył, cały czas wstrzymując powietrze. W końcu naczynie przewróciło się, a cała woda wylała. Młody basior natychmiast głęboko odetchnął i zaczął kaszlać. Dopiero ten dźwięk wyrwał Steve'a z rozmyślań i podszedł on do drapieżnika. Odpiął łańcuch i zdjął kaganiec. Nie ryzykował jednak pozostania z wilkiem w kojcu. Sytuacja nie była nie wiadomo jak tragiczna, więc człowiek natychmiast opuścił boks, zabierając ze sobą miskę, którą przyniósł napełnioną dopiero po kilku godzinach.
     Następne dni wyglądały tak samo - trening na mięśnie szyi, stopniowo wydłużany. Pod koniec następnego tygodnia te ,,sesje'' wydłużyły się do sześćdziesięciu minut. Ale Steve miał jeszcze inne ćwiczenia w zanadrzu.
     Ustrojstwo stojące w przeciwległym rogu stodoły zawsze zwracało uwagę Demona. Widział je ze swojego zastępczego kojca, ale nigdy w użyciu. Domyślał się tylko, że skrzypienie, które nie raz do niego docierało, tworzyła właśnie ta maszyna. Miała metalowe ramię, a kawałek przed nimi znajdowała się klatka zawieszona nad ziemią. Drapieżnik o tym nie wiedział, ale można było to porównać do karuzeli albo końskiego kieratu, nieco zmniejszonego i zmodyfikowanego.
     Od rurki biegła linka, którą zaczepiono o obrożę drapieżnika. Człowiek zrobił kilka kroków w tył... A samiec zaczął rozglądać się zdezorientowany. Co ma robić? O co tutaj chodzi? Dopiero po chwili dotarł do niego zapach świeżego mięsa. Spojrzał przed siebie. Metr dalej na poziomie jego wzroku w metalowym, zakratowanym pojemniku leżała duża kość. Tamtego dnia nie dostał jedzenia, więc, niewiele myśląc, zaczął iść w stronę potencjalnego posiłku. Robił krok za krokiem, a przysmak ciągle się oddalał. Samiec zaczął przyspieszać, najpierw o jedno tempo, potem coraz szybciej i szybciej... Metalowe elementy skrzypiały, łapy dudniły o podłoże, serce kołatało w piersi, a klatka cały czas pozostawała w jednakowej odległości. W pewnym momencie młody basior miał już dość. Zatrzymał się i zaczął głośno dyszeć. Spojrzał w dół. W tym miejscu podłoże nie było wybetonowane, a ziemia była tak wydeptana, że powstało zagłębienie. Zrobił krok w przód, mięso posunęło się razem z nim. Zrobił krok w tył, kość przemieściła się o identyczną odległość. Powoli przeniósł wzrok na Steve'a. Stał oparty o ścianę i trzymał w dłoni stoper. Czekał jeszcze chwilę, po czym nacisnął jeden z przycisków i włożył urządzenie do kieszeni. Złapał leżący nieopodal bicz i strzelił nim w powietrzu. Wilk ani drgnął. Kolejne uderzenie, tym razem pod łapami zwierzęcia. Także żadnej reakcji, a przynajmniej tej pożądanej, ponieważ drapieżnik zaczął po prostu warczeć i szczerzyć kły. Nie da sobą tak kierować, nie będzie biegać w kółko jak głupi. Jeszcze jeden cios z bata, tym razem celny. Skóra na prawej łopatce zapiekła. Mężczyzna chciał nakłonić wilka do ruszenia się z miejsca, ale nie działało. Zwierzę zaczęło się szarpać, ale nie w tył lub przód, tylko w bok, w stronę trenera.
     Mężczyzna zaryzykował i podszedł do klatki z mięsem. Wyjął kość i pokazał ją Demonowi. Drapieżnik jak stał, tak stał. Robił to na złość, specjalnie. Może i było to głupie i lekko dziecinne, ale dawało satysfakcję. W końcu właściciel poddał się i zaprowadził samca do kojca, ale wynik starcia podopieczny-człowiek nie był do końca rozstrzygnięty. Może i trening został przerwany, ale młody basior nie dostał już tamtego dnia posiłku, za karę.
     Nazajutrz zamieniono obrożę na szelki, co już wydawało się dziwne, ale widok opony przebił wszystko. Wilk został po prostu bez słowa zaprowadzony na, ten co zwykle, teren ogrodzony półściankami z desek. Również bez słowa został przyczepiony łańcuchami do samochodowego koła. Wilk początkowo stał, nie martwił się tym, że za nieposłuszeństwo znowu pozostanie głodny. Nie miał innej możliwości buntu, więc odmawiał wszelkiego treningu. Wybrał jednak nieodpowiedni sposób, Steve miał dość cackania się ze zwierzęciem.
     - Nie będziesz sobie ze mnie żartować, głupi pchlarzu. Ja jestem twoim właścicielem i masz się mnie słuchać! Dobrze wiesz, co masz teraz zrobić, więc ruszaj! - Mężczyzna był na skraju wytrzymałości. Pierwszy raz spotkał się z taką reakcją, niecierpliwił się, że okiełznanie wilka tyle trwa, że nie chce się on poddać. - Złamię cię, słyszysz?! Złamię cię i będziesz chodził przy mojej nodze jak pies!
     Bicz poszedł w ruch, ale teraz nie było ostrzegawczych strzałów. Człowiek uderzał z całej siły, wkładał w każdy cios swoją wściekłość, dawał upust wszelkim nerwom, jakie w nim siedziały.
     Grzbiet, łapy... Tam gdzie bat zdołał uderzał kilka razy koło siebie skóra paliła żywym ogniem. Nie było większych ran, ponieważ sierść dawała jakąś ochronę. Demon zaczął piszczeć i skamleć, już pod pierwszym ciosem prawie upadł. Gdy po raz pierwszy bicz uderzył w ziemię, samiec myślał, że trener po prostu spudłował, ale po chwili rozległ się jego głos:
     - Idziesz czy nie? - wycedził przez zęby. - A może mam cię jeszcze lepiej przekonać...
     Kolejny strzał, tym razem tylko dla efektu, ale w uszach wilka zadzwonił z ogromną siłą. Był odważny, nie chciał zostać marionetką w rękach człowieka, ale w tamtej chwili nie chciał też umrzeć. Naparł z całej siły do przodu, napinając łańcuchy. Opona ruszyła się minimalnie. W tym miejscu wilk znowu stąpał po betonie, ta mozaika ziemi i posadzki była nieprzewidywalna...
     Gdy drapieżnik z powrotem trafił do kojca, mógł ponownie poczuć się bezpieczny. Łańcuch nadal czaił się na środku klatki, ale Steve nawet nie myślał o używaniu go. Po prostu zamknął drzwiczki i odszedł, a samiec powoli ułożył się w kącie. Nie dość, że piekły go wszystkie mięśnie, to miejsca zbite biczem nadal nie dawały o sobie zapomnieć. Młody basior czuł się jak jeden wielki kłębek bólu, każdy dotyk, oparcie się o ścianę, siatkę, wywoływało cichy jęk. Sen w tamtej chwili zdawał się jedynym możliwym ratunkiem, ucieczką. Wtedy choć przez chwilę byłby nieświadomy tego, co się z nim dzieje. Nie mógł jednak uciec, za dużo myślał, nie dawał wyłączyć się własnemu umysłowi. Analizował swoją beznadziejną sytuację. Nie mógł już walczyć, dowiedział się, na co stać jego właściciela. Teraz wiedział na czym stoi, ale prawda była gorsza, niż myślał. Nie uda mu się wygrać. Człowiek jest silniejszy, przynajmniej na razie. Ma też większe pole do popisu, jeśli chodzi o broń. Wilk wątpił, aby mężczyzna go zabił, ma w związku z nim duże nadzieję, ale kto wie. Kiedyś może stracić cierpliwość.
     Treningi zaczęły się na dobre. Drapieżnik nie miał kiedy odpocząć. Początkowo dostawał jedno ćwiczenie dziennie, później zaczęły się całe serie. Karuzelę zamieniono na bieżnię. Przywiązywano go do niej, nie mógł się zatrzymać, bo upadłby. Musiał biec tak długo, jak chciał Steve. Dodatkowo pojawiły się regularne zastrzyki. Po jakimś czasie od pierwszego drapieżnik zauważył, że jest bardziej pobudzony, ma więcej siły. Były to sterydy, żeby nastąpił jak najszybszy wzrost masy mięśniowej.
     Każdego wieczoru, kiedy Demon zaszywał się w najdalszym zakątku swojego boksu, licząc na chwilę spokoju i noc pozbawioną koszmarów, jego wola walki malała. Tracił nadzieję, że uda mu się wygrać z właścicielem. Nadal pamiętał, co stało się z jego matką, z Herą, ale przestało go to popychać do buntu, do sprzeciwiania się działaniom mężczyzny. Stało się wręcz przeciwnie. Samiec zaczął widzieć w tym ostrzeżenie, że on też tak skończy, jeśli dalej będzie się stawiać. Po prostu się poddał. Przestał warczeć, sadzić się, stawiać opór. Robił wszystko to, czego od niego oczekiwano. Steve dopiął swego, oswoił wilka, złamał go, zamienił w psa. Był z siebie dumny. Upokarzał go na każdym kroku, zaczął nawet uczyć podstawowych komend jak siad, waruj, zostań. Wreszcie chwytak przestał być potrzebny, mógł wyprowadzać młodego basiora po prostu na smyczy. Po walkach przyprowadzał pod kojec znajomych, innych trenerów. Chwalił się, co udało mu się zrobić, czego dokonał. Nie wiedział, że wystarczy mały impuls, aby wszystko wróciło do starego porządku.
     Oprócz treningów co jakiś czas drapieżnika wystawiano do sparringowego starcia z jednym z psów. Trener miał rację, po kilku takich spotkaniach, które zawsze kończyły się bitwą, młody basior zaczął rozumieć, że prędzej czy później będzie musiał zaatakować. Nie próbował już unikać ugryzień, od razu ruszał na przeciwnika. Nie obchodziły go żadne podchody, obserwowanie ruchów drugiego zwierzęcia i inne takie. Rzucenie się jako pierwszy dawało mu efekt zaskoczenia, nie zyskiwał wtedy tyle obrażeń. Po prostu bardziej mu się opłacało. Szybciej zaczynał, to szybciej kończył. Mężczyzna zawsze przerywał trening po powstaniu pierwszych głębszych ran u którejś ze stron.
     Na arenie nie było już tak łatwo. Pamiętał swój pierwszy występ. Jak mógłby zapomnieć dzień, w którym stał się mordercą...
     Do stodoły przyszło niewyobrażalnie dużo ludzi. Na samym środku został zbudowany ring z czterometrowych desek. Wkoło nich ustawiali się widzowie pragnący widowiska. Wielu z nich porównywało walki psów do ludzkiego boksu czy KSW. Tam przecież też się biją, leje się krew... Ale zawodnicy robią to z własnej woli, dostają za to mnóstwo pieniędzy, mają najlepszą opiekę medyczną, a nad przebiegiem starcia czuwa sędzia, istnieją zasady służące zapewnieniu bezpieczeństwa. Tutaj nie można było liczyć na żaden z tych luksusów.
     Demon miał walczyć jako ostatni, został gwiazdą wieczoru. Steve prowadził go na smyczy, widzowie zrobili mu przejście. Za chwilę stali już wewnątrz areny. Wilk rozejrzał się. Zewsząd spoglądały na niego obce twarze, zaciekawione, podekscytowane. W powietrzu unosił się zapach alkoholu. Zwierzę przeniosło wzrok na bandy odgradzające go od tłumu. Kiedyś po prostu jasne drewno, teraz prawie całe pokryte było krwawymi plamami. We wszelkich wolnych miejscach wypisano imiona, samiec nie wiedział, czy należały do zwycięzców czy poległych.
     Ten słodki, przytłaczający zapach zawładnął po chwili jego umysłem. Dochodził z każdej strony. Z ziemi pod jego łapami, która miała pewnie za zadanie wchłonąć jak najwięcej czerwonej cieczy, posadzkę trzeba by było wycierać. Z tych otaczających go desek, bo niektóre plamy były jeszcze świeże, krew ściekała leniwie w dół, zostawiając kolejne ślady. Z drugiego końca szopy, gdzie znajdowali się ranni zwycięzcy i przeważnie martwi przegrani. Drapieżnikowi zrobiło się niedobrze. Sceny z przeszłości ponownie zaczęły przelatywać mu przed oczami jak w kalejdoskopie. Oprócz wizji ze śmierci matki, pojawiły się nowe wspomnienia. Pierwsza treningowa bitwa z Ironem, wbicie kłów w jego kark, wylizywanie zadanej przez niego rany, widok bicza, który pewnego razu zdołał jednak przerwać jego skórę i zmienił kolor na czerwony. Samiec z powrotem ocknął się. Z każdym wdechem do jego nozdrzy docierał otumaniający zapach. Miał ochotę stamtąd uciec i to już!
     Nie mógł. Jego pierwszym przeciwnikiem miał być pitbull, czyli rasa którą dość dobrze już poznał. Właściwie wszystkie psy Steve'a do niej należały, więc dobrze wiedział, na co je stać. Samiec stojący naprzeciw niego miał brązową sierść i obcięte uszy. Znaczna większość trenerów obcina swoim podopiecznym uszy, aby nie zostały porozrywane w trakcie walki. Demonowi jednak nie zrobiono tego zabiegu. Może straciłby wtedy swój dziki wygląd? A może i tak był wyższy od większości walczących z nim przeciwników, więc liczono na to, że ta część jego ciała zbytnio nie ucierpi?
     Inną cechą, którą ma każdy pitbull, jest szczękościsk. Gdy są zdenerwowane, a w ich żyłach zaczyna płynąć adrenalina, czyli podczas każdej walki, chwytają przeciwnika i już nie puszczają. Wiele ras bojowych ma tak samo. Po prostu zatapiają zęby w ciele innego psa z olbrzymią siłą i nie raz nie mogą go puścić, nawet gdyby chciały.
     Zaczęto oprowadzać zwierzęta po arenie. Okrążano ją, jednocześnie szczując na siebie zawodników. Poluźniano nieco smycz, żeby mogli podbiec bliżej siebie, ale przyciągano ich z powrotem w ostatniej chwili. Pies szczekał zajadle, a wilk po prostu najeżył sierść na karku i uniósł wargi. W międzyczasie jakiś mężczyzna krążący pomiędzy widzami zbierał zakłady.
     - Pięćdziesiąt dolarów na wilka!
     - Ja dam sto!
     - Ja też sto, ale na pitbulla!
     Wszyscy wokół przekrzykiwali się. Przebijali kwoty obstawione przez znajomych i wrogów w nadziei na większy zysk. W końcu głosy ucichły. Trenerzy kucnęli obok swoich zwierząt. Złapali ich za obroże. Na jeden sygnał oboje je rozpięli i wyskoczyli za ring. Żadnego z ,,zawodników'' nie trzeba było zachęcać do ataku.
     Demon musiał unikać ugryzień pitbulla w kark i szyję. Nie dość, że byłyby niebezpieczne, to nie miałby zbytniej możliwości obrony. Nie dostałby psa w żaden sposób, mógłby już właściwie kopać sobie grób. Rzucił się na przeciwnika. Na środku oboje wspięli się na tylnych łapach i oparli o siebie. Gryźli się po pyskach, przodzie klatki piersiowej, łapach. Drapieżnik próbował kilka razy przewrócić rywala, ale ten miał inny środek ciężkości, był mniejszy i bardziej masywny, chociaż dużo lżejszy. Był też krótszy i pewnie to przeszkadzało najbardziej. Młody basior miał półtora roku i osiągnął już właściwie ostateczną wielkość. Przewyższał psa o dwadzieścia centymetrów. W normalnych warunkach byłby też dwa razy grubszy, ale nie dostawał tyle pożywienia, ile powinien.
     Nie orientował się, ile trwała walka. Całego przebiegu też nie umiał już odtworzyć w pamięci. Wiedział tylko, jak się skończyła. Udało mu się w końcu powalić zmęczonego psa i wgryźć się w jego szyję. Krew trysnęła mu do pyska, a on natychmiast odskoczył. I tak było już za późno, trenerzy nie mieli po co ich rozdzielać, choćby tego chcieli. Czasem przerywa się starcie na prośbę jednego z właścicieli, jeśli chce on oszczędzić swojego podopiecznego. Ten pitbull nie miał tyle szczęścia. Natychmiast przyniesiono strzelbę i strzelono mu między oczy. Demon patrzył na to z szeroko otwartymi oczami. Huk broni zadzwonił mu w uszach dwa razy silniej od tego, co słyszał w dzieciństwie. Wtedy John strzelał z daleka, teraz właściciel psa stał najwyżej dwa metry dalej.
     Nieobecnemu wilkowi z powrotem założono obrożę i wyprowadzono poza arenę. Ludzie gratulowali Steve'owi, klepali go po ramieniu. On coś odpowiadał i dziękował. W końcu udało im się dotrzeć do kojca.
     - Świetnie się spisałeś, stary. Cały wysiłek się opłacił. - Wyciągnął rękę i zaczął głaskać zwierzę po głowie i karku. Trafił jednak na świeżą ranę i samiec kłapnął zębami w jego stronę. - Ej! Uspokój się lepiej! - Szybko złapał go za pysk i zamknął. Minęło już dużo czasu od ostatniego buntu młodego basiora, więc mężczyzna wołaj dusić wszystkie przejawy agresji w zarodku. - Ty odpocznij, a ja idę zobaczyć, ile dzięki tobie zarobiłem.  Aha... To w nagrodę. - Po zewnętrznej stronie siatki leżało kilka kości z dużą ilością mięsa. Człowiek wrzucił je do miski samca i odszedł.
     Drapieżnik nie miał ochoty na jedzenie. Był zmęczony i obolały, ale głód jednak zwyciężył. Poza tym nie wiedział kiedy następnym razem dostanie taki posiłek.
     Od tamtej pory występował regularnie, co kilka tygodni. W tym czasie goiły się rany z poprzedniej walki, wracały siły fizyczne i psychiczne. Po każdej wizycie na arenie nie mógł zasnąć. Wspomnienia obejmowały władzę nad jego umysłem. Czasem jednak przekazywały berło władzy marzeniom i to były cudowne noce. Mógł oddać pole do popisu wyobraźni. Zastanawiał się, jakby to było, gdyby nadal żył z rodziną, jak wyglądałoby jego rodzeństwo, czy miałby młodszych braci i siostry... A może nawet starszych? Jego symulacje były jednak sztuczne i niekompletne. Nie pamiętał życia na wolności, właściwie to nawet nie zdążył użyć tej wolności. Nie miał pojęcia jak wyglądało terytorium jego rodziny, w ogóle nie znał swojej rodziny, a co mówić terenu, na którym mieszkali. W jego umyśle było tyle białych plam... Nie miał nawet pojęcia, na co polują wilki! Sam już wątpił, czym jest. Oswojonym wilkiem czy psem z dziką naturą?
     Ostatnią walkę pamiętał równie dobrze jak pierwszą. Może dlatego, że odbyła się tak niedawno, a może dlatego, że była najcięższą ze wszystkich, chociaż zapowiadała się tak banalnie...
     Każde wejście na arenę wyglądało tak samo, ale z każdym następnym Demon był bardziej odcięty od świata. Nie zwracał żadnej uwagi na otoczenie, wszystko przez krew. Jej zapach zawsze go otaczał, wyłapywał go coraz częściej i coraz częściej sam był powodem pojawienia się tej woni. Próbował nie zwracać na nią uwagi, ignorować. Zaczął w ogóle nie używać zmysłu węchu, przestał być mu potrzebny. Nie wychodził na zewnątrz, całe trzyletnie życie spędził w tym kojcu i stodole. Odkąd go tu wprowadzono, nigdy nie wyszedł na dwór. Nie czuł trawy pod łapami, deszczu moczącego sierść, płatków śniegu rozpuszczających się na końcówce nosa. Nigdy nie biegał wolno, bez smyczy, poza karuzelą i bieżnią. Ciągle czuł te same zapachy unoszące się w powietrzu wypełniającym budynek. Jego węch po prostu się zmęczył, przyzwyczaił... Zniknął? Nie czuł już mięsa w misce, trenera stojącego przed kojcem, ale najważniejsze było to, że zniknęła wszechobecna woń krwi.
     Tamtego dnia pierwszy raz miał walczyć... z suką. Była co prawda spora, ale Demon z miejsca ją zlekceważył. Pierwszy raz widział takiego psa. Zwierzę było całe w fałdach skóry i miało żółtą sierść. Wilk o tym nie wiedział, ale była to przedstawicielka shar-pei, czyli rasy od początku wyhodowanej z przeznaczeniem do walk, chociaż ostatnio straciła na swoim znaczeniu w tej dziedzinie.
     Zaatakował jak zwykle, pierwszy. Wgryzł się w szyję przeciwniczki... I złapał jedynie za skórę. Futro było krótkie, szczecinowate i twarde, kuło w dziąsła i język. Basior zdezorientowany odskoczył od rywalki, ale ta nie miała ochoty na przerwę. Wspięła się na Demona i chwyciła za skórę na łopatce i zaczęła szarpać. Wilk wiedział, że, wyrywając się, tylko ułatwiłby zadanie samicy, bo sam powiększałby swoją ranę. Drapieżnik złapał za grzbiet shar-pei, znowu tylko skóra, ale nie mógł dosięgnąć niczego innego. Nie pozostał dłużny, zaczął mocno machać łbem. Musiał nakłonić samicę do puszczenia go. Chociaż w sumie tym jednym ugryzieniem nie wygrałaby walki, kiedyś na pewno by odskoczyła, ale wolał, żeby zrobiła to prędzej niż później.
     Po kilku atakach uświadomił sobie, że nie uda mu się zadać przeciwniczce żadnych poważnych obrażeń. Fałdy i zmarszczki skutecznie chroniły głębiej położone tkanki. Miały one jednak pewien minus, łatwo było zacisnąć na nich zęby. Skoro więc nie mógł pokonać rywalki jednym atakiem, to zmęczy ją wieloma mniejszymi. Łapał ją, szarpał, cofał się i tak w kółko. Grzbiet, szyja, łopatki, łeb. W końcu przeciwniczka nie dała siły walczyć. Starcie zawsze może skończyć się na trzy sposoby - śmiercią jednego ze zwierząt, przerwaniem pojedynku przez właściciela albo wtedy, gdy jeden z psów jest niezdolny do walki. Tym razem wystąpił trzeci scenariusz.
     Demon może i wygrał, ale opuszczał arenę z mnóstwem ran szarpanych. Gdy atakował shar-pei, nie raz sam został ugryziony. Cała przednia część jego ciała pokryta była krwią, w większości swoją. Samica szczególnie upodobała sobie jego łapy. Była bardzo szybka, nie raz dopiero po bólu orientował się, że właśnie go chwyciła, ale ona znajdowała się już po drugiej stronie areny.
     W kojcu znowu dostał kilka kości, ale Steve tym razem nie próbował go głaskać. Wilk przeleżał w jednej pozycji cały dzień. Nic nie jadł ani nie pił. Jego umysłem zawładnęły wspomnienia, bo marzenia wydały mu się zbyt nierealne i złudne. Wolał uświadomić sobie, że nic nie da się zrobić, że nie ma ucieczki od tego życia, niż sztucznie się pocieszać. Znowu powróciła myśl, że śmierć mogłaby być wybawieniem...
     - Coś ty z nim zrobił? - rozległo się przy drzwiczkach od boksu. Demon w jednej chwili wrócił do teraźniejszości.

____________________
     Rozdział miał być już w niedzielę, ale nie wyrobiłam się. Poprzedni tydzień miałam całkiem zakręcony.
     Rozdział znowu wyszedł mi długi... A nawet jeszcze dłuższy bo ma prawie 7000 słów. Z jednej strony cieszę się, że umiem napisać coś tak długiego, ale boję się, że jest po prostu monotonny...
     I jeszcze coś, o czym nie wiem jak mogłam zapomnieć przy pierwszym rozdziale... Skoro zapomniałam wtedy, to ten rozdział dedykuję Godzilli czyli mojemu Miśkowi, który nie cierpi, jak nazywa się go Misiek xD Gdyby nie ona i jej pomysł, nie byłoby tej historii. Jako pierwsza zaczęła pisać opowieść o takiej fabule, a potem ją przerwała. Od tamtej pory w mojej głowie kiełkował ten plan na wykorzystanie tego, co planowała zamieścić w swojej historii. Niedawno nastąpił wielki wybuch pomysłów i wszystko ułożyło się w całość. I tak zaczęłam to pisać :) Nie jestem pewna, czy ona w ogóle to przeczyta, bo coś do mnie pisała, że nie będzie miała internetu... Ale dedykacja się należy ;)
     I jeszcze coś... Jeśli komentujecie z anonima to prosiłabym, żeby wymyślić sobie jakąś nazwę i podpisywać się nią pod komentarzem, bo chciałabym wiedzieć, kto komentuje. Pod poprzednim rozdziałem dostałam wczoraj komentarz bez podpisu i... Jakoś nie bardzo wiem do czego miał on się odnosić xD takie podpisy bardzo ułatwiłyby mi życie (a kilka osób już tak robi ;) ). Można też użyć opcji nazwa/adres url, która jest równie przystępna co anonim :)

Wdzięczna Miśkowi za pozwolenie wykorzystania pomysłu
Akti