piątek, 10 czerwca 2016

Wytropić przyszłość. Rozdział VI - Nikt mi nie wmówi, kim tak naprawdę jestem

Powoli odwrócił się, instynktownie bojąc tego, co zobaczy. Nie miał żadnych podejrzeń, oprócz tych nierealnych, że znalazł go Steve albo tamten farmer i w wejściu stoją już trzy psy. Szybko zrozumiał, że to niemożliwe, zdążył się już znacznie oddalić od ludzi. Nie widział żadnych śladów jego obecności, nawet ściętego drzewa. To musiało być coś innego.
Starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów, mogły być odebrane jako atak. Nie wykluczał tego scenariusza, ale wołał wiedzieć wcześniej, na kogo się rzuca.
Początkowo ujrzał tylko brązową sierść, później zaczął rozpoznawać kształty głowy, rozróżnił długi pysk, małe, okrągłe uszy. Później jego wzrok zsunął się na grube łapy z pięcioma olbrzymimi pazurami. Przybysz zaczął węszyć, a gdy jego podejrzenia się potwierdziły, zaryczał na Demona, otwierając paszczę i opuszczając dolną wargę. Wstrząsnął głową i minimalnie podniósł się na tylnych łapach, aby natychmiast opaść na ziemię, ponieważ sklepienie gawry ograniczało jego ruchy.
Basior wtargnął do legowiska niedźwiedzia grizzly. Zwierzę było rozdrażnione, ale jednocześnie rozleniwione. Od pierwszych śniegów dzieliły ich najwyżej dwa tygodnie, organizm wszystkożercy przygotowywał się już do zimowego snu, metabolizm spowalniał. Do tego celu potrzebował bezpiecznego miejsca, w którym prześpi najzimniejsze miesiące. Jak jednak mógł czuć się bezpiecznie, jeśli ktokolwiek odważył się wejść do jego schronienia?
Wilk całym ciałem przywarł do ściany legowiska. Pierwszy raz widział takie stworzenie. Nie rozumiał, dlaczego przyszło tutaj za nim. Jeszcze chwilę wcześniej samiec był otępiały i wszelkie czynności wykonywał automatycznie. Teraz wstąpiła w niego nowa energia. Być może na arenie uzależnił się od adrenaliny i potrzebuje ciągłego niebezpieczeństwa, żeby normalnie funkcjonować?
Atak, nawet w obronie własnej, nie wchodził w grę. Przeciwnik był o wiele większy od basiora. Zajmował całe wejście, co uniemożliwiało również szybko ucieczkę.
Myśl, no myśl! Musisz na coś wpaść, jak zawsze.” W ciągu lat samotności nauczył się mówić sam do siebie. Chęć komunikacji była zbyt silna, naturalna, więc musiał znaleźć jakiegoś rozmówcę, który zawsze wysłucha. Wiedział, że to źle o nim świadczy i śmiał się z siebie, ale za chwilę robił to samo.
Przesuwał przerażony wzrok z miejsca na miejsce. Gdy nie znalazł nic, co mogłoby mu pomóc, zaczął panikować.
Niedźwiedź powolnym krokiem zaczął wchodzić do środka. Raz nawet zamachnął się łapą, ale Demon szybko uskoczył. Taki bezpośredni ruch nie mógł go zaskoczyć. Gdy całe ciało grizzly znalazło się w gawrze, wilk zauważył, że zostało jeszcze sporo miejsca pod ścianami. Do wyjścia również miał łatwy dostęp. Odetchnął w duchu, ale to nie był jeszcze czas na świętowanie. Najpierw ułożony błyskawicznie plan musiał się udać.
Kiedy wszystkożerca kolejny raz próbował dosięgnąć go pazurami, Demon wykorzystał fakt, że przeciwnik musi na chwilę obrócić się w bok, w tym przypadku w lewo, bo atakował prawą łapą. Wyminął go właśnie z prawej. Niedźwiedź odwrócił się z powrotem w jego stronę szybciej niż wilk podejrzewał, ale to wystarczyło, aby wybiec spod ziemi i ruszyć przed siebie. Usłyszał jeszcze ryk niedźwiedzia i obejrzał się. Tamten stał całkowicie wyprostowany na dwóch łapach. Basior oczyma wyobraźni widział siebie przy nim. Musiałby zadrzeć głowę, żeby spojrzeć grizzly w oczy.
Jak śmiałeś przekroczyć granicę?!” – Nie wiadomo dlaczego krzyki psów z farmy ponownie przypomniały się samcowi.
Granica... Wtedy nie wyczułem ich zapachu, tak samo mogło być przed chwilą. Jakie «mogło»? Tak było! Sam wpakowałem się w kłopoty! Jak tak dalej pójdzie, w końcu zginę na własne życzenie” – myślał, idąc powoli, ponieważ wystarczająco oddalił się od gawry, przynajmniej tak sądził.
Zastanowił się głębiej. Przecież w każdej chwili może zrobić coś złego, popełnić błąd, wejść komuś w drogę. Rozejrzał się ukradkiem wokół siebie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów czyjejś obecności. Początkowo szukał tropów, ale nadal przebywał w lesie i ziemię pokrywało igliwie. Nie widział połamanych gałęzi niskich roślin ani pozostawionych na nich kępek sierści. Prawdę mówiąc jednak, nie wiedział, czego szuka albo co w ogóle mógłby znaleźć. Podejrzewał za to, że wszystkie tutejsze stworzenia nie mają problemu, żeby go wypatrzyć. Może obserwowały go przez cały czas...
Przyspieszył kroku. Z każdą chwilą biegł szybciej, nawet nie wiedział dlaczego. Chciał uniknąć spotkania z dzikimi zwierzętami i pragnął ich poznać. Nie chciał im się narazić, a jednocześnie chętnie stanąłby przed którymś i zaśmiał mu się w twarz, ignorując zagrożenie. Chciał być wolny, ale nie chciał być sam. Ani przez chwilę jednak nie pomyślał, żeby zawrócić.
Mógł się zatrzymać i czekać, ale co by to dało? Nie po to się tu znalazł, żeby stać w miejscu. Jeśli ktoś go obserwuje, to mądrzej jest od niego uciec.
Nie raz wpadł w gęste krzewy i zaplątał się w nich. Musiał chwilowo zwolnić, żeby na spokojnie się wydostać, bez szarpania za sierść. W trakcie jednej z takich sytuacji z jakiejś podziemnej nory wyszła mysz. Wilk na chwilę zamarł, słysząc szelest i ciche popiskiwanie, ale zrozumiał, że ma paranoję, gdy zauważył źródło dźwięku. Nie może się bać gryzonia, który zmieściłby się w całości w jego pysku. Las zamieszkują nie tylko jego wrogowie, ale również ofiary. Przez chwilę patrzył na zwierzątko, prosto w jego czarne i wybałuszone oczy. Widział boki, poruszające się w zawrotnym tempie, widział, jak węszy. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, na mysz spadła sowa, zamykając na jej ciele wielkie szpony, po czym odleciała, równie szybko i równie bezgłośnie. Jej skrzydła nie wywołały najmniejszego szumu. Przemieszczała się jak duch.
Po spokoju basiora nie zostało nawet śladu. Jednym ruchem wyskoczył z krzaków, zostawiając na nich trochę futra. Nie umiał zapanować nad sobą, co dodatkowo go denerwowało. Nie uciekł jednak. Podniósł wzrok na gałęzie drzew. Po chwili odnalazł sowę i spojrzał na nią hardo. Właśnie połknęła w całości upolowanego gryzonia, po czym odwróciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni, w stronę basiora. Siedziała na gałęzi tyłem do niego, ale patrzyła mu prosto w oczy. To było przerażające, ale wilk po raz pierwszy zamiast zerwać się do ucieczki, przyjrzał się ptakowi z zaciekawieniem. Działało to również w drugą stronę, skrzydlaty drapieżnik nie odwracał wzroku od Demona. U samca po chwili pojawiło się uczucie, które już znał. Przypomniał mu się John i ten wzajemny szacunek. Teraz było tak samo. Sowa i wilk żyją obok siebie i nie zagrażają sobie, nie muszą rywalizować. Mogą za to nawzajem się podziwiać – sowa wilka za siłę, a wilk sowę za grację lotu.
Ptak po chwili odwrócił głowę i odleciał. Demon głośno nabrał powietrza i powoli je wypuścił. Zamknął oczy i przez chwilę skupił się tylko na sobie.
Sam wybrałeś wolność, więc nie możesz nikogo obwiniać. Chyba że siebie za tchórzostwo. To normalne, do ludzi też musiałeś się przyzwyczaić. Teraz również ci się uda. Wszystkiego się nauczysz.”
Wszystko pięknie, tylko jak mam to zrobić? Od kogo nauczyć się zupełnie nowych zasad? Nawet do poprzedniego świata nie umiałem się wpasować, a żyłem w nim trzy lata.”
Doświadczenie zdobędziesz na próbach i błędach...”
Ale dlaczego własnych?!”
Jakiś dźwięk przerwał jego dyskusję z samym sobą. Nie otwierał oczu, musiał wyostrzyć zmysły, które mu pozostały, żeby mógł na nich polegać. Usłyszał cichy pisk, ale trwał najwyżej sekundę, później znowu wróciła względna cisza lasu. Początkowo myślał, że to tylko kolejna mysz, ale porównał odgłos sprzed chwili i ten z niedalekiej przeszłości. Bez problemu odkrył różnicę. Zrozumiał, że tym razem było to raczej skomlenie i dochodziło z większej odległości. Nadstawił uszu i czekał, czy zjawisko się powtórzy. Nie minęło wiele czasu. Określił nawet kierunek, z którego docierał głos nieznanego mu jeszcze zwierzęcia, człowieka mógł bezsprzecznie wykluczyć.
Odezwała się w nim dawna ciekawość świata, którą na kilka godzin zastąpił strach. Nie pasowało mu tamto zachowanie i jak najszybciej chciał się go wyzbyć. Nadal wątpił, żeby naturalne środowisko znacznie różniło się od areny. Musiał więc wykorzystać wszystko, czego się tam nauczył. Pierwszą zasadą było nieokazywanie strachu ani właściwie żadnych emocji. Zbytnia pewność siebie była równie niebezpieczna, chociaż razem ze strachem stanowiły zachowania skrajne. Oba jednak zmniejszały czujność i mieszały w głowie.
Podążanie za dźwiękiem było banalnie proste, ponieważ powtarzał się coraz częściej i nie przemieszczał. Może i basior nie miał żadnego doświadczenia w tropieniu, ale akurat to potrafił rozpoznać.
W końcu od celu odgradzało go jedynie powalone drzewo. Jego pień był na tyle gruby, że przesłaniał wilkowi całe pole widzenia. Demon z rozpędu wskoczył na kłodę, żeby przyjrzeć się z góry temu... czemuś.
Z wrażenia o mało nie spadł na ziemię. Pod nim znajdowały się trzy rudawe szczenięta wystawiające na zmianę głowy z nory. Co chwilę któryś odezwał się cienkim głosem. Nastawione uszy, wąski pysk i brązowa sierść. Tak właśnie wyglądała Hera w jego pierwszych wspomnieniach. Nawet kolor sierści miała podobny. Czyżby znalazł legowisko wilków? Ale w takim razie gdzie są rodzice tych maluchów. One cały czas ich wołają. Dlaczego zostały same? Czyżby... Czyżby przydarzyło im się to samo, co jemu? Nie miał siły nawet myśleć, jak długo się łudzą, jak długo czekają.
Żaden innym scenariusz nie wchodził dla niego w grę. Widział w tych młodych siebie. Paradoksalnie on przynajmniej miał ludzi, bez nich zginąłby z głodu. Ta trójka nie ma nawet tego. Nigdy nie myślał o Steve'ie jako o wybawcy. O Johnie owszem, ale nie o Steve'ie. Po raz pierwszy skojarzył te fakty.
Zeskoczył z pnia i wylądował przed samym nosem szczeniaków. Usłyszał tylko pisk paniki i już ich nie było, schowali się w najgłębszej części nory. Wcześniej nie zdawały sobie sprawy z czyjejś obecności, nie wiedziały, że ktoś ich obserwuje.
Nie! Nie chowajcie się! Nie chcę wam nic zrobić, wręcz przeciwnie, pomóc. Długo jesteście sami? – Tak dawno nie rozmawiał z kimś, bo wewnętrzne monologi i dialogi się tu nie liczą, że jego głos brzmiał strasznie. Gdy się usłyszał, nie zdziwił się, że maluchy mu nie wierzą. – Zachowywałyście się dość głośno. Przyszedłem z ciekawości. Zobaczyłem, że jesteście sami i kogoś wołacie, więc chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku – tłumaczył. Tym razem wyszło mu lepiej, ale pozytywnych rezultatów nadal nie było.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale nie mógł się powstrzymać. Z takim legowiskiem, podziemną jamą, kojarzyły mu się jedyne chwile spędzone z rodziną, matką, tylko wtedy był w pełni bezpieczny. Wmawiał sobie, że wejdzie tam teraz, żeby zajrzeć do młodych. Tak naprawdę robił to dla siebie.
Wejście okazało się dla niego za wąskie. Bez zastanowienia zaczął je rozkopywać, poszerzać.
Odsuń się od moich dzieci!
Demon przerwał swoją czynność i odwrócił się w stronę, z której dochodziło ostrzeżenie. Z ciemności wyłoniła się samica podobna do wilka. Basior postawił uszy z zainteresowaniem, ale już po chwili zdał sobie sprawę z pomyłki. Zwierzę stojące przed nim było dużo mniejsze i drobniejsze, pysk miało węższy od wilczego i ostrzej zakończony, tak samo jak uszy, które zwężały się ku górze znacznie bardziej niż jego własne.
Nie jesteś wilkiem – odpowiedział basior i cofnął się kilka kroków w głąb lasu, nie tracąc przybysza z oczu.
To, że jestem kojotem, nie znaczy, że możesz próbować zabić moje młode! – odwarknęła, odczytując słowa i zachowanie samca jako groźbę.
Tuż za nią zaświeciła się kolejna para oczu, odbijając światło księżyca. Demon mógłby bez problemu pokonać przybyszów, ale zamiast tego oddalił się jeszcze bardziej. Nie przestraszył się kojotów, chociaż nie wiedział, ile jeszcze może się ich kryć za drzewami. Chciał po prostu odejść w spokoju, nie pakując się w kolejne kłopoty. Zdał sobie sprawę, że łatwiej walczyć o nowe życie niż żyć zgodnie z jego zasadami.
A co jeśli ja nie umiem się dostosować? Może jestem za bardzo ograniczony, żeby dopasować się do tego świata? Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że tak po prostu sobie ucieknę i wszystko samo się ułoży, a ja okażę się mistrzem przetrwania? I to jeszcze bez węchu, co dwa razy o mało mnie nie zabiło. Tak wiele pytań, na które nigdy nikt mi nie odpowie.”
Tym razem kierował się w stronę gór. Bez żadnego powodu, po prostu szedł w przypadkowym kierunku, pamiętając jednak, że nigdy nie zawróci. Podświadomie obiecał to sobie na samym początku tej wędrówki. Nie żeby zbliżał się do jej końca, wręcz przeciwnie. Nie miał konkretnego celu, więc pomimo tego, że ciągle się przemieszczał, równie dobrze mógł stać w miejscu.
Dopiero kiedy przez nieuwagę wpadł w gęste zarośla, zorientował się, że szedł ze spuszczoną głową oraz wzrokiem utkwionym w ziemię i własne łapy. Niechętnie podniósł łeb, ociągając się. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony i śpiący. Od jego ucieczki minęły dwadzieścia cztery godziny, a nie mógł odpocząć ani przez minutę. Oczywiście chwila, kiedy przewrócił się podczas ucieczki przed psami i czekał na śmierć, nie liczy się. Musiał znaleźć jakieś schronienie, wystarczyłby mu mały plac osłonięty gęstą roślinnością. Mogły to być nawet same gołe gałęzie, ale dałoby mu to choć minimalne poczucie bezpieczeństwa.
Spędził jeszcze chwilę na szukaniu takiego miejsca. Poszczęściło mu się jednak bardziej niż oczekiwał. Jako że wszedł na wyżej położony teren, krajobraz wzbogaciły pojedyncze skały, strome choć niskie zbocza. Pod jednym z nich znajdowała się pusta przestrzeń. Była to mała jaskinia, jeżeli można to tak nazwać. W środku zmieściłby się dorosły wilk i nikt więcej, chyba że mysz. Demonowi jednak to odpowiadało.
Tym razem wolał sprawdzić, czy w środku nocy przed legowiskiem nie stanie jego prawowity właściciel. Rozglądał się w poszukiwaniu śladów przy wejściu, ale nic nie znalazł. Nie wiedział, że mógł je zmyć deszcz. Tym razem miał jednak szczęście i natura nic przed nim nie ukryła.
Powieki same mu opadały, ale bał się zasnąć. Ułożył się tak, żeby móc jednym spojrzeniem objąć las rozciągający się przed grotą. Co chwilę otwierał szeroko oczy i rozglądał się po okolicy.
Myśląc o przeszłości i porównując ją z obecnym położeniem, odpłynął. Nawet nie zauważył kiedy. Nie był to jednak spokojny sen pozwalający w pełni wypocząć.

Obudził się z przeświadczeniem, że śnił mu się koszmar, ale za nic w świecie nie mógł sobie go przypomnieć. Jeszcze dziwniejsze było to, że przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Później pojawiła się myśl, że jest w domu, chociaż żaden szczegół otoczenia nie utwierdzał go w tym przekonaniu.
Wstałeś już? – usłyszał, chociaż nie widział nikogo obok siebie. Dopiero wtedy dotarło do niego, że znajduje się pod ziemią, w norze.
Tak, mamo. – Mamo? Dlaczego powiedział „mamo”? Wyszło mu to tak naturalnie. Nawet nie zdążył się zastanowić nad tym, co mówi.
No to chodź tu do nas, czekamy tylko na ciebie.
Spokojnie wstał i wyszedł z legowiska. Chciał wręcz pobiec, natychmiast znaleźć się przy matce, wtulić się w jej sierść jak w dzieciństwie. Nie mógł jednak wpłynąć na swoje ciało, nie potrafił tego zrozumieć.
W ostatnich promieniach słońca zobaczył brązową waderę z czarnymi kępkami sierści. Gdyby jeszcze spojrzał jej prosto w oczy, mógł je znowu zobaczyć... Niestety nie mógł skupić wzroku na pysku samicy, błądził gdzieś wokół.
Dopiero po chwili zauważył, że obok niego znajduje się także Hera. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego tak bardzo dziwi go jej obecność. Przez chwilę badawczo przyglądał się siostrze, ale po chwili uśmiechnął się do niej gdyby nigdy nic.
Udało Ci się uciec od Steve'a i Johna? – ponownie zaczęła dorosła wilczyca.
Tak, ale... Skąd to wiesz?
Jak to skąd? Przecież Hera też tam była.
A gdzie tata i reszta? – zapytał zdezorientowany, chcąc zmienić temat, a przy okazji zebrać jak najwięcej informacji.
Mówiłam ci, że idą polować.
Dlaczego nie mogliśmy pójść wszyscy razem? Przecież to nie ma sensu.
Skoro jesteś taki odważny, chodź.
Młodsza wadera odezwała się do Demona, po raz pierwszy zresztą, a chwilę później wszystko się zmieniło. Cała trójka nie znajdowała się już przed norą. Było ciemno, jakby słońce zaszło w sekundę. W sumie to zarówno matka jak i siostra zniknęły mu z oczu, a jego ciało oplatał drut kolczasty. Nie mógł się ruszyć ani nawet odwrócić. Nie miał wyboru, musiał patrzeć na scenę, która rozgrywała się przed nim.
Najpierw usłyszał tylko warczenie. Później odpowiedziało mu inne, głośniejsze. Dźwięki następowały po sobie, coraz bardziej zbliżając do unieruchomionego wilka. W końcu właściciele głosów znaleźli się w polu widzenia basiora. Po lewej szły psy. Przeróżne, od pitbuli po owczarki. Po drugiej stronie ustawiła się wataha z czarnym przywódcą na czele. Dopiero bo chwili Demon zrozumiał, że to jego rodzina.
Grupy starły się ze sobą. Błysnęły kły, rozległy się piski. Potrafił sobie doskonale wyobrazić, co się tam dzieje. Mimo że chciał, nie mógł powstrzymać obrazu tworzonego przez wyobraźnię. Zamykanie oczu tylko go potęgowało. Pod powiekami, nawet przy mruganiu, widział strzępki scen. Dlaczego walki psów ciągną się za nim nawet na wolności? Dlaczego musi znać ten świat od podszewki, z takimi szczegółami... Nigdy o to nie prosił.
Nie zamykaj oczu, no patrz! Przecież jesteś mistrzem, tylu przeciwników zabiłeś. Czym dla ciebie jest jakaś kolejna bitwa, w której nawet nie bierzesz udziału. Poleż sobie, pooglądaj, może się czegoś nauczysz?
Wilk zamarł, gdy usłyszał ten głos. Nawet nie musiał się obracać, żeby wiedzieć kto mówi. Zresztą nawet gdyby drut nie blokował jego ruchów i mógłby spojrzeć w oczy przybysza, nie zrobiłby tego. Już nigdy nie chciał patrzeć w te puste oczy Białego Kła, przywodzące na myśl szaleństwo.
Jak tutaj trafiłeś? Szedłeś za mną cały czas? Oni też tu są? – zapytał z przerażeniem.
Jesteśmy nierozłączni, tacy sami, skazani na siebie nawzajem. Może powiesz, że się mylę?
Bo się mylisz! Ile razy mam powtarzać, że nie jestem taki jak ty, mam sumienie i jakiekolwiek uczucia, na dodatek nie są one sadystyczne. Uciekłem właśnie dlatego, żeby ich nie stracić! – Fragmenty ogrodzenia zaczęły wbijać mu się w skórę, kiedy zaczął szarpać się z nerwów. – Nie słucham cię! Ciebie tu nie ma, nigdy mnie nie znajdziesz... To nie dzieje się naprawdę!
Zerwał się na równe nogi. Drut kolczasty zniknął, Biały Kieł również, nawet walczące ze sobą psy i wilki.

Obudził się i wstał nagle. Tym razem nie spał, w czym utwierdził go jak najbardziej realny ból, wywołany uderzeniem głową i plecami w sklepienie jaskini. Oddychał ciężko, serce mu waliło, źrenice rozszerzyły się pod wpływem adrenaliny. Przez chwilę patrzył tępo przed siebie. Świadomość, że to był tylko sen, dotarła do niego z opóźnieniem. Dopiero wtedy wszystko zrozumiał...
Zrozumiał, dlaczego jego matka żyła. Zrozumiał, dlaczego żyła Hera. Zrozumiał nawet, dlaczego nie mógł zobaczyć ojca i rodzeństwa. Tamta rzeczywistość została stworzona ze strzępków jego wspomnień, a pamiętał jedynie siostrę i mglisty obraz mamy. Nie mógł skupić się na szczegółach, bo jego umysł nie umiał ich stworzyć.
Wątek Kła był zupełnie inny... Uosabiał to, czego Demon od zawsze się bał – że gdzieś w głębi niego czai się prawdziwy, brutalny, bezwzględny morderca. Kilka sytuacji pozwoliło mu tak sądzić i od tamtej pory nie mógł pozbyć się jednej natrętnej myśli, a jednocześnie nigdy się do niej nie przyznawał, nawet przed sobą. W końcu Biały Kieł wypowiedział ją na głos i dopiero dzięki temu basior zrozumiał, jak bardzo jest absurdalna.
Nikt mi nie wmówi, kim tak naprawdę jestem! Nawet ja sam. Zamiast skupiać się na tym jak żyć, powinienem po prostu żyć.”
Spuścił głowę i westchnął, po czym wyszedł ze schronienia. Wokół panowała zupełna cisza. Wiatr przejmował chłodem, czuć było, że temperatura niedługo znacznie się obniży. Należałoby jakoś o tym pomyśleć, przecież śnieg wszystko utrudni. Nie tym razem.
Demon usiadł przed jaskinią. Do linii drzew miał kilkanaście metrów, w związku z czym nad nim rozpościerał się fragment czystego nieba. Spojrzał w górę. Przez chwilę ten widok nie wzbudził w basiorze większych emocji, ale zaraz przypomniał sobie, że właśnie dla takich chwil uciekł. Nie widział księżyca właściwie przez całe życie. Nawet w dzieciństwie mężczyźni nie wyprowadzali go w nocy z domu, a po zamknięciu w kojcu nie było już mowy o jakichkolwiek spacerach. Wreszcie wywalczył dla siebie wolność, ale do tej pory nie miał okazji, żeby się nią nacieszyć. Teraz patrzył w gwiazdy z błyszczącymi ze szczęścia oczami. Żałował tylko, że nie ma nikogo, kto mógłby dzielić z nim tę chwilę radości. Hera nie doczekała nawet jednego momentu, kiedy mogłaby o wszystkim zapomnieć i po prostu żyć. Jako szczeniaki nie było im źle, ale wtedy nie widzi się sytuacji tak, jak wygląda naprawdę. Dni są do siebie podobne, nie zauważa się wyjątkowości każdego z osobna.
Mama miała takie szczęście, że nawet umarła, będąc wolną” – pomyślał, po czym przeraził się własnego punktu widzenia.
Nigdy nie czuł większej potrzeby, żeby wyć. Zwykle robił to, gdy jazgot psów okazywał się tak nieznośny, że nie dało się go ignorować. Nad ciałem Hery była to raczej pieśń żałobna, sposób na wyrzucenie emocji. W tym momencie zrobił to ponownie. Wyciągnął pysk w stronę nieba, położył uszy po sobie i zawył. Przeciągle, długo, samotnie... Instynkt mówił Demonowi, że ktoś powinien mu w tej czynności towarzyszyć, było to jednak niemożliwe. Zastanawiał się, czy kiedyś jego sytuacja się zmieni, a może na zawsze zostanie sam? Nawet jeśli, to już nie będzie się bał, nie będzie uciekał, tylko będzie się uczył na każdym kroku i przyjmie konsekwencje własnych błędów.
Jego głos słychać było z kilku kilometrów, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Dotarł do wszystkich okolicznych ptaków, które w jednym momencie zerwały się do lotu, uciekając z przerażeniem. Dotarł do buszujących w suchej trawie gryzoni, przerywając im ostatnie zbieranie zapasów na zimę i zaganiając pod ziemię. Dotarł do rodziny kojotów, budząc szczeniaki i uświadamiając dorosłych, że samotny basior jeszcze nie odszedł z ich terytorium. Dotarł nawet do gawry niedźwiedzia grizzly, ale akurat na tym drapieżniku nie wywołał większego wrażenia. Wycie niosło się po okolicy przez kilka minut, burząc spokój wielu zwierząt, a następnie skończyło się tak szybko jak się zaczęło. Znowu zapanowała względna cisza natury. Demon zasnął.

     _______________
     Zacznę od tego, że (zrozumie ten, co czytał Drimer) może i znowu jest niedźwiedź, ale on mi po prostu pasował. Spotkanie z pumą, bo jest to drugi drapieżnik, który mógłby zagrozić wilkowi, zakończyłoby się zupełnie inaczej i bardziej problematycznie.
     Dalej... jestem prawie pewna, że niektóre myśli Demona z tego rozdziału już powtórzyły się w poprzednich... Musiałabym przeczytać całość, żeby jakoś je wyeliminować, przerobić, ale i tak planuję korektę po epilogu Przyszłości, więc wtedy się tym zajmę.
     Dość ciężko mi się pisało ten rozdział, bo początkowo chciałam, żeby był dłuższy i nie różnił się aż tak długością od poprzednich (3500 słów teraz i 5200 ostatnio to jednak sporo), ale w końcu się poddałam. Nawet zrezygnowałam z jednej sceny w tym rozdziale, bo będzie bardziej pasował do następnego. Do tego doszłam po chwili namysłu :) I tak rozdział nie należy do krótkich, tak mi się zdaje. Nie przeciągałam go sztucznie, a zawiera wszystko to, co chciałam.
     W wakacje znowu zacznę publikować regularnie i według planów skończę Przyszłość.

Czująca wakacje w powietrzu
Akti