sobota, 21 listopada 2015

Wytropić przyszłość. Rozdział IV - Ku szczęściu, ku wolności, ku przyszłości

     Te dwa słowa rozbrzmiały w głowie wilka ze zdwojoną siłą. Doskonale wiedział, kim jest Kevin. Jego imię w ostatnim czasie padało bardzo często. Basior zdał sobie także sprawę, że słyszał je już w dzieciństwie. Tamtego dnia, kiedy zabito mu matkę, a jego życie zostało związane z ludźmi.
     Demon próbował wychwycić jeszcze jakieś szczegóły rozmowy, ale mężczyźni najprawdopodobniej weszli do domu. Nie mogąc robić nic więcej, samiec nadal słuchał. Miał nadzieję, że upewni się o obecności Białego Kła. Skoro przyjechał jego właściciel, to na pewno zabrał go ze sobą. Dlaczego jeszcze go tu nie wprowadzili? Przecież walka na pewno nie odbędzie się tego wieczoru, drapieżnik nauczył się już to rozpoznawać. Nie było żadnej krzątaniny, przygotowywania miejsc dla zawodników, stawiania areny. Jego przeciwnik musiał przecież gdzieś spędzić noc. Chyba że umieszczą go za stodołą, z pitbullami, ale było to wątpliwe. Skoro nie robili tak z psami Mike'a, to dlaczego w tym przypadku miało być inaczej?
     Czas mijał. Ludzie nadal nie wyszli z domu, nie zainteresowali się żadnym z wilków. Akurat postawa Steve'a w stosunku do Demona nie była dziwna, zgodnie z umową już się nim nie zajmował, ale chyba powinien go ciekawić rywal własnego podopiecznego. W końcu część ewentualnej wygranej będzie należała do niego.
      Ciszę przerwał znajomy dźwięk silnika. Właściciel nie przyszedł prosto do basiora, jak to robił zwykle. Skierował się w stronę domu. Drapieżnik bał się, że on też zniknie w środku, ale drzwi wejściowe otworzyły się, jeszcze zanim brunet wszedł na werandę.
     - No! Nareszcie się pojawiłeś. Ile można na ciebie czekać? To jest...
     - Kevin. Tak, wiem - przerwał przyjacielowi. - Ale miał przyjechać dopiero jutro. Nie uważasz, że powinienem wiedzieć takie rzeczy?
     - Hej, spokojnie. Jak miał ci powiedzieć, skoro nic nie wiedział? Sam zdecydowałem, że przyjadę wcześniej. To daleka droga i zwierzęciu przyda się trochę spokoju.
     John w końcu dokładniej przyjrzał się obcemu dla siebie mężczyźnie. Nie był ani wysoki, ani wysportowany. Miał dłuższe, czarne włosy związane z tyłu w krótkiego kucyka. Spod kołnierzyka kurtki wystawał gruby, srebrny łańcuszek. Gość wydawał się wesoły, uśmiechał się, budził zaufanie, ale tak można było stwierdzić jedynie na podstawie pierwszego wrażenia. Po nim nie da się ocenić człowieka. Mimo wszystko był z całej trójki ewidentnie najstarszy, miał około trzydzieści lat.
     - John, nie przedstawiłem się... - Wszedł na werandę i wyciągnął przed siebie rękę. Wzrok nadal miał utkwiony w znajomym Steve'a. Przeczuwał, że mogą być z nim kłopoty.
     - Wiem. Trochę już o tobie słyszałem. - Oddał uścisk dłoni, po czym odwrócił się nieco w kierunku wejścia do domu, gdzie cały czas stał jego gospodarz. - Kilka bardzo ciekawych rzeczy... No dobrze - dodał Kevin po chwili ciszy. - Chyba czas pokazać wam moją gwiazdę.
     - Więc nic mnie nie ominęło?
     - Mówiłem, że czekaliśmy tylko na ciebie. - Łysy mężczyzna zwrócił się do przyjaciela.
     - Jak miło - prychnął pod nosem.
     Ludzie podeszli do samochodu, w którym nadal przebywał wilk. Gdy drzwi bagażnika zostały otwarte, imię drapieżnika natychmiast znalazło uzasadnienie, tak jak mówił Mike.
     Basior miał czarny grzbiet i biały brzuch. Wyglądał dokładnie jak zwierzę grające Białego Kła w starym filmie. Samiec na okres podróży został zamknięty w zwykłej klatce dla psów. Szyby w tylnej części samochodu zostały przyciemnione, żeby nikt ciekawski go nie zauważył.
     - Nie boisz się, że ci ucieknie? Przecież to zamknięcie - Steve potrząsnął zasuwką - to tylko kilka cienkich drucików. Mogłeś założyć chociaż kłódkę.
     Najstarszy trener jednym szybkim ruchem otworzył klatkę. Pozostała dwójka głośno krzyknęła i już chciała rzucać się na wilka w rozpaczliwej próbie złapania go, gdy zrozumieli, że drapieżnik nie poruszył się z miejsca. Leżał rozluźniony i nie zwracał uwagi na zaistniałe zamieszanie.
     - Nie wiem jak wy, ale ja przyłożyłem się do tresury. - Kevin oparł się plecami o samochód, zadowolony z siebie. - Nie wyjdzie, póki mu na to nie pozwolę, choćby nie wiem co. Będzie chodził przy mojej nodze krok w krok, a jeśli każę mu zostać na miejscu, nie ruszy się przez cały dzień, jeśli będę tego chciał.
     Właściciele Demona spojrzeli po sobie. Czuli się teraz jak zwykli amatorzy.
     A sam Demon nadal słuchał i nie mógł już ustać w miejscu. Krążył w koło, kładł się w rogu, wstawał, podchodził do drzwiczek i znowu chował się w głębi kojca. Pierwsze informacje o Białym Kle nie były optymistyczne. Skoro pozwolił człowiekowi aż tak nad sobą zapanować, to raczej nie ma podobnych myśli na temat ucieczki, wolności... Albo bardzo dobrze się z tym maskuje, może tylko gra? A może wystarczy z nim porozmawiać i zrozumie, że to, w czym teraz tkwią, to nie jest życie.
     - Pójdę przygotować boks. - John już kierował się do stodoły, gdy najstarszy trener złapał go za ramię i zatrzymał.
     - Gdzie on się znajduje?
     - Boks? W środku. - wskazał budynek.
     - Tam trzymacie też swojego wilka, prawda?
     - Tak... - Brunet przytaknął, chociaż nadal nie wiedział, w czym rzecz.
     - W takim razie Biały Kieł zostaje tutaj. - Zamknął klatkę, która do tej pory cały czas była otwarta. Basior rzeczywiście nie myślał o wyjściu na zewnątrz.
     - Wyobrażacie sobie te zapowiedzi? ,,Dwa wilki, które od lat nie widziały żadnego przedstawiciela swojego gatunku. Takie starcie już nigdy się nie powtórzy!''. Ludzie będą się pchać drzwiami i oknami. Wasza szopa okaże się za mała. Można sprzedawać miejsca przy arenie za dopłatą! Przecież nie możemy tego rozegrać jak zwykłej walki. To jest żyła złota! - Kevin zaakcentował ostatnie słowa.
     - Podoba mi się ten pomysł... - Steve'owi na wzmiankę o dodatkowej kasie zaświeciły się oczy. Zdawało się, że już liczy w myślach te sypiące się zewsząd zakłady. - Bardzo podoba mi się ten pomysł. - Szeroko się uśmiechnął i pokiwał głową.
     - A jeśli basiory zachowają się inaczej, niż myślimy? - zauważył John. - Kto wie, czy nie będą unikać walki. Uciekać.
     - Jeśli chodzi o mojego samca, to do takiego obrotu spraw nie dojdzie. Chyba że nie jesteście pewni swojego wilka...
     - Nie będzie takich problemów. - Łysy mężczyzna obrzucił przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem. - Więc może chodźmy do domu, żeby wszystko uzgodnić.
     - A Kevin nie wolałby przypadkiem obejrzeć najpierw...
     - Z tego co wiem, wasz podopieczny siedzi w kojcu - przerwał Johnowi trzydziestolatek. - Nie ucieknie. Chodźmy do środka, robi się zimno.
     Właściciel Białego Kła zamknął bagażnik od samochodu, po czym cała trójka weszła do mieszkania.
     Demon krzyczał w duchu ,,nie!'', ale dobrze wiedział, że nikt go nie usłyszy ani nie zrozumie... Chyba że przyszły rywal, ale on może po prostu nie chcieć go zrozumieć. Obawiał się takiego obrotu spraw. Drugi basior prawdopodobnie zachowuje się jak pitbulle Steve'a. Brązowo-czarny samiec miał jednak nadzieję, że przez ten czas, jaki został do ich walki, zdoła do niego przemówić. Wszystko przepadło. Ludzie wymyślili nowy element widowiska, który ma przyciągnąć większą publiczność, a co za tym idzie - przynieść większe zyski. Drapieżniki zobaczą się dopiero na arenie, przy dziesiątkach osób przekrzykujących się nawzajem. Będą ich poganiać, gwizdać, jeśli ich faworyt zacznie przegrywać albo starcie będzie zbyt zachowawcze. To zawsze rozpraszało.
     - Zaraz przyjdzie tu Kevin - zaczął John, gdy godzinę później pojawił się w stodole. Przyniósł porcję mięsa dla zwierzęcia, z tego też powodu został na zewnątrz boksu. Wolał nie stać na drodze do jedzenia. - Tym razem wszystko potoczy się inaczej. Spotkasz się z kimś innym niż zazwyczaj. Z kimś takim jak ty. - Zamilkł na chwilę, po czym uderzył ręką w siatkę i zaczął krążyć po budynku. - To się źle skończy! Jestem tego pewny. Tamten basior... Ciebie nie udało się tak wytrenować i nigdy nie uda. Nie jesteś potworem. Nie rzucasz się na wszystko, co podstawi ci się pod nos, tak jak było z tamtym wabikiem. Pierwszy raz widziałem coś takiego... - Z powrotem znalazł się przed drzwiczkami kojca, zniżając do poziomu wilka, który zdążył już pochłonąć pożywienie. - Jesteś inny, a Kieł... To maszyna do zabijania, którą miałeś być i ty, ale Steve'owi się nie udało. Przynajmniej nie do końca. Gdzieś tam, w tobie, nadal tli się wola walki. Jeśli mnie rozumiesz - zniżył głos do szeptu - to uważaj jutro na siebie.
     Spojrzeli sobie w oczy, ale w ich przypadku nie była to oznaka agresji, ale zrozumienia. Tak było od tamtego dnia, kiedy John zaczął się zmieniać i pierwszy raz postawił się przyjacielowi. Kiedy wyciągnął szczeniaki z rzeki. I wtedy, kiedy w piwnicy zwierzę i człowiek okazali sobie szacunek. Ta relacja zdawała się niemożliwa, a jednak istniała.
     - Powiem ci, że czegoś takiego w życiu nie widziałem! - Trzydziestolatek parsknął śmiechem. Stał w drzwiach do stodoły razem z trzecim trenerem. Pojawili się w chwili, kiedy John wypowiadał ostatnie zdanie, więc zdołali je usłyszeć. - Aha, to taki wasz system? - Zwracał się do starego znajomego. - Przed każdą walką omawiacie z zawodnikami strategię? Mądrze, mądrze... Grunt to dobry plan! Coś czuję, że wasz sportowiec nigdy nie ma własnych propozycji. Ciekawe dlaczego... Wy jesteście tacy dobrzy czy on taki głupi?
     Brunet uderzył z całej siły w siatkę, ale tym razem nie z bezradności, tylko z wściekłości. Błyskawicznie odwrócił się w stronę przybyłych.
     - Głupi to może być twój Biały Kieł, który dał z siebie zrobić psa.
     Demon natychmiast nadstawił uszu. Przypomniał sobie własne przemyślenia. Czy nadal jest wilkiem, czy już jedynie psem. Według opiekuna najwidoczniej zachowywał się tak, jak powinien...
     Ludzie stali chwilę bez słowa. W końcu mężczyzna, o którym tyle ostatnio słyszał, podszedł do niego bliżej. Spojrzał się w oczy zwierzęcia, nie ze zwykłego ludzkiego zwyczaju, robił to specjalnie. Drapieżnik także nawiązał kontakt wzrokowy bez chwili zastanowienia. Nie było w tym magii kontaktów jego i Johna. Kevin był taki jak Steve, Demonowi wystarczyła chwila, żeby to stwierdzić. Obaj pozowali na alfę.
     - Wiem już wszystko. - Najstarszy trener wyminął towarzyszy i wyszedł z budynku. Nie pojawił się już wewnątrz tamtego dnia. Nikt się nie pojawił.
     Nie było codziennego treningu. Nie było przesiadywania młodszego właściciela w kojcu. Wilk przez cały dzień był sam, co doprowadzało go do szału. Nie słyszał żadnego dźwięku pochodzącego od Białego Kła, mógł on równie dobrze nie istnieć albo okazać się duchem. Nie zdziwiłoby to basiora.
     Poranek zamienił się w dzień, dzień w wieczór, a wieczór w noc. Samiec próbował zasnąć, ale co chwilę budził się z koszmaru. Na zmianę widział wyobrażenia czekającej go walki. Raz to on zabijał, a raz to on ginął i tak na zmianę. Zawsze jednak zamykał oczy ponownie, bo to dawało nadzieję na ucieczkę. Do innego świata. Innej rzeczywistości. Innego życia. Tak było od zawsze. Nocą mógł zostawić swój boks, wydostać się za mury wiecznego więzienia. Mógł stać w pełnym słońcu, nie w niewielkiej plamie światła, które wpadało o pewnej porze dnia na środek kojca przez niewielkie okno. Czuć wiatr rozwiewający futro, a nie oddychać ciężkim powietrzem stodoły, które drażniło mimo jego braku węchu. Chodzić po trawie, a nie po betonie. Oglądać krajobraz, drzewa, zmieniającą się przyrodę, a nie wiecznie jednakowe drewniane ściany.
     Zdawało mu się, że minęła dopiero chwila, kiedy do rzeczywistości wezwała go wszechobecna krzątanina. Znał to doskonale. Aż za dobrze. Tego dnia miały odbyć się walki. Jego walka. Było to więcej niż pewne.
     Wstał i rozejrzał się. Nie widział wiele, bo budynek był podzielony ścianą na część treningową i część magazynową. Znajdowały się tu opony, kagańce, zapasowe łańcuchy, sucha karma dla psów, leki, w tym sterydowe zastrzyki, które każdy podopieczny otrzymywał regularnie. W drugiej części znajdował się też jego kojec.
     Słyszał głosy trzech osób, Kevin także pomagał w przygotowaniach. Kojarzył niektóre dźwięki i wiedział, co oznaczają. Budowano arenę, stawiano klatki dla innych zawodników, robiono miejsce dla widzów. Wilk nie wiedział tego, ale wydzielano również specjalne trybuny przy samych deskach ogradzających ring, tak jak planowano.
     Walka była także tłem dla innych interesów, równie dochodowych. Narkotyki i dopalacze przechodziły z rąk do rąk. Był to nieodłączny element półświatka.
     Demon w końcu stracił zainteresowanie otoczeniem. Nie mógł się z niego nic dowiedzieć. Spojrzał w miskę. Leżała w niej porcja mięsa, widocznie John położył ją, gdy zwierzę spało. Dawniej, za czasów opieki Steve'a, basior nie dostawał posiłków przez dwa, czasem nawet trzy dni przed walką. Miało go to rozdrażnić i zmotywować do atakowania przeciwnika. Dopiero młodszy trener zmienił ten system. Karmił drapieżnika regularnie. Rozumiał, że jeśli będzie głodny, to osłabnie. Przez dwa i pół miesiąca, odkąd John wrócił, samiec przytył. Nie stał już na granicy zagłodzenia. Ważył pięćdziesiąt kilogramów. Nie przedstawiało się to imponująco, ale w ten sposób zbliżył się nieco do poziomu swojego przeciwnika. Kieł i tak był cięższy o dziesięć kilogramów, ale teraz różnica nie była tak wielka.
     W pewnym momencie zorientował się, że minęło wiele godzin. Wszystko było gotowe, pierwsi trenerzy wraz ze swoimi psami już przybyli. Basior w pewnym momencie po prostu się wyłączył. Czasem był to jedyny sposób, żeby nie zwariować. Siedział w małym kojcu przez większość dnia. Wychodził z niego jedynie na trening i arenę. Przez resztę czasu nie mógł robić nic, nawet jakby chciał. W boksie znajdowały się jedynie dwie miski, na wodę i mięso. W skrajnych przypadkach, kiedy miał aż za dużo niewykorzystanej energii, podrzucał i przesuwał metalowe naczynia. Chodził również w kółko i kopał doły. Nie mógł się w ten sposób wydostać, chociaż próbował, na początku, gdy dopiero tu trafił. Mimo wszystko na środku ogrodzonego terenu zostawiono część ziemi, beton znajdował się jedynie pod siatką. Często stworzone przez niego dziury osiągały rozmiary jego samego, tak że mógł się w nich w całości schować. Zdarzało mu się gryźć i lizać siatkę, z bezradności. Zwykle kończyło się to krwawiącymi dziąsłami, językiem. Pazury także ścierał na ogrodzeniu. Nuda i brak zajęcia były nie raz bardziej męczące fizycznie i psychicznie od treningów i walk...
     Niedługo później widzowie również zaczęli się zbierać. W stodole zrobiło się tłoczno i głośno. Przyszło znacznie więcej ludzi niż zazwyczaj. Starcie wilków jednak znalazło rozgłos, widać było zupełnie nowe twarze. Ludzie to wyjątkowo ciekawski gatunek.
     Kolejne starcia zaczynały się i kończyły. Zwycięscy byli nagradzani, a przegrani... Tamtego dnia nie mieli wiele szczęścia.
     Zbliżała się północ, ale nikt nie miał zamiaru wracać do domu. Czekała ich jeszcze jedna walka. Najważniejszy punkt wieczoru. Starcie gwiazd!
     Basior wiedział, że to jego kolej. Do boksu przyszedł John. Założył mu skórzaną, grawerowaną obrożę i podpiął smycz. Pogłaskał go ukratkiem, żeby nikt nie widział. W tym świecie psy były tylko inwestycją, nie było miejsca na sentymenty. Z areny dobiegł ich głos Steve'a, organizował całą imprezę, więc zapowiadał walki. Tym razem wszystko zostało upodobnione do gali bokserskiej. Tłum się rozstąpił, żeby trener mógł doprowadzić zawodnika, w międzyczasie starszy właściciel dokonywał prezentacji.
     - Pierwszym zawodnikiem jest Demon, mój wychowanek i, oczywiście, faworyt. Wybaczcie, że będę stronniczy. - Wśród zebranych poniósł się cichy śmiech. - Ma trzy lata i waży pięćdziesiąt kilogramów. Nigdy nie przegrał, inaczej by tutaj nie stał. Przeszedł wiele testów i ciężkich treningów. Jest nieprzewidywalny, dostosowuje się do przeciwnika.
     Brunet dotarł ze zwierzęciem na arenę. Wilk może i nie czuł przytłaczającego zapachu krwi, ale to nie oznaczało, że jej nie widział. Nie dało się przeoczyć świeżych plam na drewnianych bandach. Łapy przyklejały mu się do ziemi. W tamtej chwili jednak starał się o tym zapomnieć. Całkowicie skupił się na tym, że Kevin już prowadzi jego przeciwnika.
     - A jego rywalem będzie Biały Kieł - ponownie zaczął Steve. - Na pewno myślicie to samo co ja, gdy usłyszałem to imię. Niestety nie każdy ma wyobraźnię... W każdym razie samiec ma pięć lat, więc jest już emerytem, powiedzmy to szczerze. Przemawia za nim jedynie doświadczenie, ale nawet ono mu nie pomoże.
     - Dziękujemy, Steve - przerwał znajomemu Kevin, który dotarł na arenę. - Prawda jest taka, że mój wilk stoczył o wiele więcej walk z trudniejszymi przeciwnikami. Dodatkowo jest wyższy i cięższy, o czym mój przedmówca nie raczył wspomnieć.
     - Nie chciałem ci zabierać okazji do zrobienia show. - Łysy mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko. - Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że te dwa basiory po raz pierwszy od dzieciństwa widzą innego przedstawiciela swojego gatunku.
     - Widzicie ich spojrzenia? - Najstarszy trener tradycyjnie okrążał ring, trzymając swojego podopiecznego na krótkiej smyczy. John robił to samo. - Może w tej chwili myślą sobie ,,takiego psa jeszcze nie widziałem''. Oboje nie walczą jak psy. Zwykle rzucają się na rywala w chwili odpięcia smyczy. Ale! Nie dziwcie się, jeśli tym razem będzie inaczej. W tym starciu wszystko będzie wyglądać inaczej. Dlatego tutaj przyszliście, prawda? - krzyknął. Odpowiedział mu chór głosów, pobudzonych alkoholem i narkotykami.
     - To będzie walka bestii. Ten, kto wygra, stanie się mistrzem kraju! Nikt nie będzie mu już zagrażał, wszystko przetrwa. - Steve spojrzał na zwierzęta, które nie odwracały od siebie wzroku, cicho powarkiwały. - Kto jeszcze chce obstawić wygraną któregoś wilka, niech się śpieszy, bo się niecierpliwią.
     Właściciele nachylili się nad podopiecznymi, chwycili ich za obroże i przyciągnęli do siebie. Rozległo się odliczanie, po czym smycze zostały odpięte. Steve i Kevin wyskoczyli za arenę, w środku został tylko brunet, który tym razem wcielał się w rolę sędziego. Na niektórych imprezach tego typu znajdowali się nawet weterynarze, ale tamtejsze psy nie miały takiego przywileju.
     Ludzie myśleli, że samce się niecierpliwią... Rwą do walki. Prawda wyglądała zupełnie inaczej.
     Gdy Biały Kieł został wprowadzony na ring, pomiędzy samcami trwała cisza. Oboje przyglądali się sobie nawzajem, chcieli wręcz przewiercić wzrokiem. Pierwszą myślą Demona było to, że stojący przed nim basior w ogóle nie przypominał Hery. Był czarno-biały z żółtymi oczami. To z tych oczu starał się początkowo coś wyczytać, nauczył się tego już dawno, u ludzi. Nie raz okłamywali jego i siebie nawzajem, ale po oczach zawsze mógł odczytać prawdę. Tutaj pierwszy raz mu się to nie udało. Widział jedynie pustkę, zero emocji. Jakby w głowie jego rywala nic się nie działo. Przeżył olbrzymie rozczarowanie, bo jego dotychczasowi przeciwnicy wyglądali identycznie. Kieł się poddał. Być może już dawno, skoro wypaliła się w nim ostatnia iskra wolności. Oba drapieżniki żyły w niewoli, ale trzylatek zrozumiał, że poza ciałem wolny może być również duch. Nawet w chwili, gdy podporządkował się Steve'owi i dał się złamać, nie przestał marzyć.
     Gdy właściciele zaczęli oprowadzać ich wokół areny, brązowo-czarny wilk zrozumiał, że traci czas i zapewne jedyną okazję, żeby porozmawiać, dowiedzieć się czegoś od swojego rywala.
     - To może skończyć się zupełnie inaczej. Nie musimy walczyć, nikt nas do tego przecież nie zmusi. - Zrobili kolejne okrążenie. - Dlaczego bez żadnego sprzeciwu się na to wszystko zgadzasz?!
     - A ty? Dlaczego ty się nie sprzeciwiasz? Mówisz coś, w co sam nie wierzysz.
     Demon spojrzał na drugiego samca. Widział, że tak naprawdę to on nie wierzy i próbuje odwrócić sytuację.
     - Dopóki nie wrócił mój młodszy właściciel, nie miałem szans pomyśleć o buncie. Teraz mam! Ucieknijmy stąd! Będziemy wolni!
     Nawet nie zauważył, kiedy trenerzy chwycili za obroże. Nie zwrócił też uwagi, co mówili. W tamtej chwili całą jego uwagę zaprzątał Biały Kieł. Gdy Kevin się nad nim nachylił, wilk zniżył łeb. Patrzył prosto w oczy rywala. Jeden gest i smycze zostały odpięte.
     - Wolna to będzie najwyżej twoja dusza, gdy z tobą skończę!
     Wyrwał do przodu. Demon był całkowicie zaskoczony usłyszanymi słowami, przez co zareagował wolniej niż zwykle. Zanim zrobił unik, przeciwnik złapał go za bok szyi, szarpnął, ale zaraz puścił. Nawet jeszcze nie zranił brązowo-czarnego samca. Wśród widzów poniosły się krzyki i gwizdy. Chcieli show, długiej walki, odrobiny gry pomiędzy zwierzętami, więc będą ją mieli!
     - Opanuj się! - Trzylatek się nie poddawał. - Oni dokładnie tego chcą! Żebyś się zatracił, wpadł w szał. To nie jesteś ty! - Krzyczał, ale ludzie słyszeli w tym jedynie skowyt.
     Drapieżnik stał w miejscu, a jego rywal krążył wokół i co chwilę przyskakiwał, zadając błyskawiczne ugryzienia.
     - Ja mam nadzieję, że twoje zwierzę się jeszcze weźmie do roboty. Taką walkę mogłem zorganizować z pierwszym lepszym psem z ulicy. - Kevin patrzył znudzony na arenę. - Nie opłacało mi się przejeżdżać tyle kilometrów.
     - Poczekaj, musi się rozkręcić... - Steve miał nadzieję, że to, co mówi, jest prawdą.
     - W tej chwili to on się rozkręca jak ludzie na stypie. Trzeba to przyspieszyć. - Włożył palce do ust i zagwizdał.
     W międzyczasie Biały Kieł nadal atakował przeciwnika, ale nie były to poważne ataki. Miały za zadanie jedynie nakłonić drugiego basiora, aby wreszcie zareagował, zaczął walczyć!
     Tylko że Demon nie chciał walczyć, ale pokazać, że i rywal nie musi. Znosił wszystkie szczypnięcia, szarpanie za sierść. Czarno-biały samiec w każdy następny cios wkładał więcej siły. Mimo to młodszy drapieżnik stał niewzruszony, nawet gdy rywal rozerwał mu lewe ucho. Kto by pomyślał, że taka mała rana może tak krwawić.
     Sygnał właściciela całkowicie zmienił strategię starszego basiora. Podbiegł do przeciwnika nieco od tyłu i chwycił jego grzbiet za łopatkami. Zatopił kły w ciele, jednocześnie będąc bezpieczny, bo stał bok w bok ze swoją ofiarą, zwrócony z tę samą stronę. Brązowo-czarny samiec wciągnął powietrze z sykiem. Biały Kieł szarpnął jeszcze raz, po czym odskoczył. Stanął przed Demonem. Patrzył mu w oczy. Pustka, jaka w nich panowała, w tamtym momencie stała się jeszcze bardziej przerażająca. Połączyła się bowiem z wyszczerzonymi w szyderczym uśmiechu zakrwawionymi kłami. Całość przedstawiała się psychopatycznie, jakby ten cały świat go kręcił. W tamtej chwili trzylatek w końcu umiał określić, czy jest wilkiem czy psem. Sam w końcu stwierdził, że wolny może być również duch, a to kwestia wolności zawsze go dręczyła. Ale to była sprawa drugorzędna. Jak można być wilkiem, szlachetnym, dzikim wilkiem, a jednocześnie zachowywać się jak bezrozumna bestia? Te dwie rzeczy wykluczały się nawzajem. Nawet jeśli Biały Kieł był wilkiem z pochodzenia, to w duszy stał się jedynie maszyną do zabijania.
,,To maszyna do zabijania, którą miałeś być i ty''. - Słowa Johna rozbrzmiały w głowie Demona. - ,,Ale Steve'owi się nie udało''. Nie udało mu się, bo drapieżnik nigdy do końca się nie poddał, ale przecież zabijał... I to wielokrotnie. Nie można było tego wytłumaczyć. Mógł przecież ranić, obezwładniać, a jednak zabijał... John nie wiedział do czego jest zdolny jego podopieczny, nigdy nie widział go w walce, w pełnej walce, bo treningi były zawsze przerywane. Teraz miał zobaczyć to pierwszy raz, stając zaraz obok. Miał zobaczyć, jak basior rozrywa gardło lub brzuch przeciwnika, a sierść na jego pysku barwi się na czerwono. Jak krew rozpływa się po ziemi. Miał czuć, jak jej zapach rozchodzi się po budynku. Zacząłby patrzeć na niego jak na zabójcę, a wystarczy już, że sam basior tak o sobie myślał.
     Ponowne ugryzienie w grzbiet, zaraz obok poprzedniego, natychmiast ściągnęło Demona na ziemię. Nie chciał tu być, nie chciał być zmuszony do kolejnej walki na śmierć i życie...
     Ale chciał przeżyć. Bo wiedział, że martwy nic nie zmieni.
     Z całych sił skoczył do przodu, obracając się w powietrzu w stronę rywala. Wylądował na rozstawionych łapach. Tłum na ten widok zaczął krzyczeć. Ci co na niego postawili, wiwatowali, a ci co postawili na Białego Kła, przeklinali, nie szczędząc epitetów. Brązowo-czarny wilk kompletnie nie zwracał na to uwagi. Musiał się skupić.
     Zaczął obiegać przeciwnika w koło, teraz to czarno-biały basior stał na środku areny, zaskoczony obrotem sytuacji. Prawda była taka, że zlekceważył przeciwnika już w pierwszych chwilach rozmowy. Zachowanie trzylatka było dla niego co najmniej dziwne. Próbował go przekonać do jakichś swoich racji... Pytanie, po co? Kto mu zagwarantuje, że jakiekolwiek inne życie istnieje? Że gdzieś indziej byłoby im lepiej? Ten świat znał i pogodził się z tym. Była to już rutyna. Trening, walka, trening, walka... I tak bez końca. Zawsze wiedział, co może go czekać i nie chciał z tej stabilizacji rezygnować. Dlaczego Demon myślał, że na to przystanie? Przecież nic ich nie łączy.
     Młodsze zwierzę za to dalej krążyło wokół przeciwnika, tak szybko, na ile pozwalały mu małe wymiary ringu. Biały Kieł nie nadążał obracać za nim głowę. Jego dezorientacja bardzo szybko została osiągnięta, następnym krokiem było wykorzystanie tej samej strategii, co starszy drapieżnik na początku walki. Liczne, błyskawiczne ataki, ale nie były to delikatne szczypnięcia. Gryzł najmocniej jak mógł, chociaż ciosy były nieprecyzyjne. Czasem złapał skórę, czasem wyrwał tylko sierść, ale udało mu się zadać również kilka bardziej dotkliwych ran. Po walce z shar-pei nauczył się, że wiele mniejszych obrażeń może osłabić równie mocno jak jedna czy dwie bardzo głębokie.
     Oszołomienie starszego wilka trwało jedynie kilka sekund, kiedy obracał się, warcząc, ale nie mógł dosięgnąć rywala, który w pełni korzystał z sytuacji. W końcu jednak czarno-biały basior zdołał wydostać się z kręgu utworzonego przez Demona, ale został zmuszony do ucieczki w kąt areny.
     Kevin zaczął coraz silniej zaciskać dłonie w pięści. Nadal nie wierzył, że jego wilk może przegrać, ale nagły obrót sytuacji zmienił znaczenie tej walki. W tej chwili była to próba ponownego zapanowania nad sytuacją, nad którą w ogóle nie powinno stracić się kontroli. To, jak podopieczny Steve'a w jednej chwili przechylił szalę na swoją korzyść, a na dodatek przy pomocy techniki własnego przeciwnika, było niesamowite. Zwierzę, które tak szybko się uczy, to żyła złota, fortuna na czterech nogach.
     - Ile za niego chcesz?
     - Grunt pali się pod nogami? - Łysy mężczyzna zaśmiał się. - Gdybyś kupił drugiego wilka podczas walki, zapewniłbyś sobie wygraną... Sprytne... Ale nie ze mną te numery.
     - Pięćdziesiąt tysięcy? - rzucił trzydziestolatek, puszczając mimo uszu słowa rozmówcy.
     - Za pięćdziesiąt tysięcy to może w przyszłości sprzedam ci jego szczeniaka, po znajomości, ze zniżką.
     - Sto tysięcy? Sto pięćdziesiąt? Trzysta!
     - Po moim trupie! Gdybym go sprzedał w tej chwili, kiedy jest w najlepszej formie, inni trenerzy by mnie wyśmiali! Takich podopiecznych się nie sprzedaje. Pięć razy więcej zarobię, jak skończy karierę, kiedy zacznę go rozmnażać.
     - Nie będę owijać w bawełnę. Potrzebuję nowego zawodnika, Biały Kieł już się starzeje, a zanim wytrenuję dobrego psa, minie co najmniej półtora do dwóch lat. Poza tym żaden pies nie przebije wilka.
     - Kevin, trener jednej gwiazdy. Zawsze taki byłeś. Nie zajmowałeś się hodowlą. Miałeś jednego świetnego psa, ale nawet on kiedyś ginął. Teraz musisz radzić sobie z własnymi błędami.
     - Nie udawaj takiego idealisty! Jakby nigdy nie zależało ci na kasie... Wszystko jest do kupienia. To twoje słowa, a wątpię, żebyś diametralnie się zmienił przez te kilka lat. Zawsze możemy popracować nad warunkami umowy.
     - Zrozum... Nie tylko ja jestem właścicielem Demona. Nie mogę sam podjąć decyzji. - Próbował jakoś odsunąć ten temat. Jego znajomy miał za dobre warunki, żeby tak po prostu powiedzieć nie.
     - Od kiedy liczysz się z czyimś zdaniem?
     - Przedstawmy sprawę inaczej, krótko i na temat. To prawda, wszystko da się kupić, ale za odpowiednią cenę. - Drugi mężczyzna już otwierał usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. - Trzysta tysięcy to atrakcyjna kwota, ale przypominam ci, że nie jestem jedynym właścicielem Demona... Musiałbym się podzielić z Johnem, a wtedy zostaje tylko sto pięćdziesiąt tysięcy na głowę...
     - Ile? - wycedził przez zęby Kevin.
     - Nie będę zachłanny. Podwyższmy działkę dla jednej osoby o sto tysięcy. Czyli w sumie...
     - Pół miliona... Skąd ja mam ci wziąć taką kasę, hę? - Popchnął rozmówcę, tak że ten wpadł w tłum ludzi stojących za nim.
     - Grzeczniej, bo ja tutaj mam więcej swoich ludzi niż ty. - Szybko znalazł się z powrotem przy Kevinie. Złapał go za brzegi rozpiętej kurtki i lekko szarpnął, dla efektu. Nie obchodziło go to, że mężczyzna jest od niego starszy. - Zresztą, już ci mówiłem. Nie mogę go sprzedać za kwotę, która kompletnie mnie nie urządza. Przecież taka jest istota samej sprzedaży, zarobek - ciągnął dalej, oparty o drewniane ścianki areny, jakby chwilę wcześniej nic się nie stało. - Jeśli cię nie stać, przykro mi... A może jednak nie. Dzięki temu wilkowi stałem się znany w kręgach trenerów. Teraz się okaże, czy nie zajmę w nich twojego miejsca. - Strzelił jeden ze swoich uśmiechów i skupił się na walce. Rozmowę uznał za zakończoną.
     Zwierzęta nie miały pojęcia, o dyskusji ich właścicieli. Przeżycie walki było wystarczająco czasochłonnym zajęciem. Demon powoli podchodził do przeciwnika. Ten wcisnął się w sam róg areny. Szukał szansy na ucieczkę, ale brązowo-czarny samiec skakał raz w lewo, raz w prawo, uniemożliwiając mu to. Początkowy faworyt teraz musiał stanąć do bezpośredniej walki, chociaż mógł zakończyć ją dużo wcześniej. Teraz płacić za swoją pewność siebie.
     Trzylatek skoczył do przodu. Drapieżniki stanęły na tylnych łapach, po czym zwarły w śmiertelnym uścisku. Szamotały się i obijały o ściany ringu, zostawiając na nich swój krwawy podpis, zawodowy autograf. Gdyby nie bandy, starsze zwierzę przewróciłoby się na plecy, ale deski go zabezpieczały. W końcu jednak wilkom udało się wydostać na środek. Puścili się i odsunęli na bezpieczną odległość, łapiąc oddech. Nie przestawały jednak warczeć, marszczyć nosa, kłapać zębami. Demon obmyślał także następny plan. Analizował wszystko, czego dowiedział się o przeciwniku. Nie tylko z własnego doświadczenia.  Ze słów Mike'a dowiedział się, że Biały Kieł lubi atakować z góry, czyli zapewne nie spodziewa się takiego ruchu ze strony rywala, tym bardziej, że jest od niego wyższy. Wystarczyło tylko dać mu pretekst do szarży...
     Udał, że coś go rozproszyło, jakiś dźwięk lub gra świateł. Odwrócił się lekko całym ciałem, ale kątem oka nadal obserwował starszego samca. Ten w ogóle się nie zastanawiał. Wystrzelił w stronę Demona, mając nadzieję na zakończenie tego starcia. Brązowo-czarny basior uprzedził go jednak i zrobił jeszcze szybszy unik. Zabiegł przeciwnika od tyłu, wskoczył na jego grzbiet i wgryzł się w kark. Próby uwolnienia się zdezorientowanego wilka tylko pomagały podopiecznemu Steve'a i Johna. Owszem, zsunął się on na ziemię, ale nadal trzymał szczękę zaciśniętą, co wystarczało. Biały Kieł sam powiększał swoją ranę. Nie wiadomo, ile by to jeszcze trwało, gdyby nie głos Kevina:
     - Rozdzielcie ich! Oddaję walkę walkowerem!
     - Jesteś pewny? - szybko zapytał John.
     - Tak! Biały Kieł jest mi potrzebny żywy.
     Zebrani widzowie zaczęli buczeć, gwizdać i protestować, ale na nic się to zdało. Mężczyzna pełniący rolę sędziego skinął na przyjaciela. Ten wskoczył na arenę. Obaj sięgnęli po chwytaki. Steve musiał najpierw otworzyć pysk Demona za pomocą plastikowej części wspomnianego przedmiotu, a dopiero później zacisnął na jego szyi pętlę i szarpnął w tył. Drapieżniki były już rozdzielone, ale nadal ich umysł pochłaniała walka. Uspokoiły się dopiero po kilku minutach, kiedy zaczęło im brakować powietrza przez zaciskającą się ciągle linkę.
     - Co z zakładami? Kto wygrał?! - krzyczał zdenerwowany tłum.
     - Jak to co? Kevin zrezygnował! Ci, co na niego postawili, stracili pieniądze!
     Dyskusja trwała jeszcze chwilę, a John w międzyczasie zabrał zwycięzcę i zaprowadził do kojca, do tego ciasnego, ale bezpiecznego miejsca. Obejrzał go, ale okazało się, że żadna rana nie jest wyjątkowo groźna. Powinny się bez problemu zagoić, tylko lewe ucho zostanie lekko rozerwane. Mężczyzna cieszył się, uśmiechał. Ulżyło mu, kiedy starcie zostało przerwane. W tamtym momencie Demon wygrywał, ale nie wiadomo, jak sytuacja mogłaby się dalej potoczyć. Na samym początku, kiedy samiec stał w miejscu i tylko spinał się po każdym ataku, chciał skoczyć między niego a Białego Kła. Taka walka była niesprawiedliwa, a podopieczny Kevina był najwyraźniej w ten sposób wytrenowany. Miał zrobić show.
     Nie mógł dłużej zostać w kojcu. Pogłaskał zwierzę ostatni raz, sprawdził, czy w misce jest świeża woda, po czym skierował się z powrotem w kierunku areny. Za każdym razem było tak samo. Po ogłoszeniu wyniku część widzów, która przegrała sporą kwotę, próbowała siłą odzyskać część pieniędzy. Im później rozgrywało się starcie tym bardziej ludzie byli pobudzeni wszelkimi używkami, co jeszcze pogarszało sprawę. Ta walka była ostatnia.
     Tym razem starszy samiec został zamknięty w zastępczym kojcu, musiał gdzieś odpocząć do rana, wtedy Kevin miał wyjechać. Basiory mogły widzieć się doskonale, ale trzylatek natychmiast uciekł w kąt i położył się tyłem do chwilowego współlokatora. Nie chciał, żeby cokolwiek, a tym bardziej on, rozpraszał jego myśli. Oba drapieżniki różniły się od siebie diametralnie. Chociaż na arenie Demon stwierdził, że nadal jest wolny, że udało mu się zachować dziką cząstkę duszy, to teraz zaczęły nachodzić go wątpliwości. Dlaczego tak łatwo stwierdził, że to on jest tym dobrym, a Kieł - złym... Może właśnie tak wygląda prawdziwy wilk? Może to Biały Kieł jest wilkiem, a on zamienił się w potulnego psa? Pokręcił głową ze złością. Przypomniał sobie oczy swojej matki, to ciepłe karmelowe spojrzenie pełne ciepła i miłości. Pamiętał, jak delikatnie brała ich w zęby i przenosiła w jedno miejsce. Jak myła ich językiem i ogrzewała w nocy brązowo-czarnym futrem - takim jak jego, teraz to wiedział. To niemożliwe, żeby wszystkie wilki były podobnymi bestiami. Prawda musi być zupełnie inna.
     Cały ten świat, który go otaczał, był brutalny i groźny. Przynajmniej teraz nie walczył z nim sam. John starał się mu pomagać, jak mógł, opiekował się nim, ale to nadal nie było to. Samiec nie miał pojęcia, kiedy pojawiło się to uczucie. Być może towarzyszyło mu od dawna, ale skutecznie chował je na dnie serca. A może dopiero teraz wiedział, co ono znaczy. Chciał uciec. Biec przed siebie. Chwytać wiatr. Widzieć wschód i zachód słońca. Widzieć nocne niebo usłane milionami gwiazd. Wyć do księżyca. Nawet jeśli miałyby to być ostatnie chwile jego życia, jeśli zaraz za drzwiami tego budynku czekałaby go śmierć, to byłoby warto, bo umarłby wolny.
     To w tamtym momencie narodził się plan, a przynajmniej cicha nadzieja. Obiecał sobie, że będzie bardziej przykładał się do treningów, bo siła i wytrzymałość będą mu niezbędne w naturze. Musiał też wymyślić, jak ma uciec ze stodoły. Pewne było tylko to, że zabezpieczenia samego kojca sprawdzał setki razy. Należało więc szukać sprzyjających warunków wtedy, kiedy był wyprowadzany na trening albo na walkę. W obu przypadkach John prowadził go na samozaciskowej smyczy, więc szybka ucieczka była niemożliwa. Zresztą mężczyzna skupiał swoją uwagę jedynie na nim, więc zostałby złapany po chwili. Musiał przecież jeszcze znaleźć uchylone drzwi albo wystarczająco dużą dziurę, na co potrzebował czasu. Inaczej sytuacja wyglądałaby podczas walki. Jeśli pierścień ludzi otaczających arenę przerzedziłby się w jednym miejscu, mógłby wyskoczyć. Zanim pijani ludzie ogarnęliby się w sytuacji, on zdążyłby rozejrzeć się po budynku. Potem zapanowałby ogólny chaos, co dałoby mu kolejne sekundy.
     Więc już wiedział, co robić, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Mógł tylko czekać...
     Nie był jednak przygotowany, że nastąpi to tak szybko.
     Cztery tygodnie od walki z Białym Kłem upływały na marzeniach i planach. Trening za treningiem, kilka prób organizacji sparringu, bezskutecznych. Skoro chciał jak najszybciej zakończyć z tym życiem, Demon obiecał sobie, że nikogo więcej nie zrani. Właściciele, szczególnie Steve, patrzyli na to ze zdziwieniem. Basior jednak nigdy nie chciał walczyć z wabikami, więc ostatecznie poddali się. Pozostali przy tradycyjnych ćwiczeniach, a na arenie samiec i tak będzie musiał atakować, choćby w samoobronie.
     Pogoda znacznie się pogorszyła. Czuć było nadchodzącą powoli zimę. Drapieżnik całymi dniami słyszał deszcz odbijający się od metalowego dachu. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy go na własne oczy, nie tylko przez szparę w drzwiach, kiedy do stodoły wchodził człowiek. Był ciekaw każdego elementu zewnętrznego świata.
     Noce były chłodne, również ta, kiedy odbywała się kolejna walka, w której miał wziąć udział. Pierwsza od spotkania z innym wilkiem. Nie spodziewał się, że będzie jego ostatnią.
     Jak zwykle miał wystąpić na koniec, ale tym razem było wyjątkowo późno. Poprzednie starcia się przedłużyły. Ludzie byli już weseli i odważni. Zakłady zaczęły sypać się jeszcze zanim przyprowadzono zwierzęta.
     Droga na ring przebiegała jak zwykle. Widzowie otaczali, oglądali, szeptali między sobą. Demon zdążył się do tego przyzwyczaić.
     Na arenie stał już owczarek. Starcia większych ras widocznie zostały wyjątkowo dobrze przyjęte. Ten sam schemat przedstawienia zawodników, oprowadzania ich. Nagle jednak ktoś stwierdził, że w budynku jest zimno i nawet alkohol nie pozwala wystarczająco się ogrzać. Rozpalono w małym piecyku stojącym pod ścianą. Ludzie stopniowo zaczęli podchodzić bliżej źródła ciepła. Basior patrzył na to z szeroko otwartymi oczami. Przy jednej ze ścianek odgradzających drapieżniki od tłumu nie stał nikt.
     Myśli pogalopowały swoją drogą niezależnie od tego, czy ich chciał. Czekał na to. Czekał na taką okazję, a ona pojawiła się podczas pierwszej walki. Nie nastawił się jednak psychicznie na to, że już dzisiaj będzie musiał wprowadzić swoje plany w życie. Nie był do końca gotowy, ale czy to było ważne?
     Smycze zniknęły. Za szybko. Wilk był rozproszony i ruszył zbyt wolno i niepewnie. Kły przeciwnika dosięgnęły jego łopatki, ale to było tylko draśnięcie. Cały czas zerkał na wolną przestrzeń, drogę ucieczki z tego świata. W końcu zrozumiał, że nie może dłużej się zastanawiać, zresztą nie było nad czym. Druga taka sytuacja może się nigdy nie powtórzyć. Nie zamierzał przez całe życie żałować tej jednej chwili strachu przed przyszłością. Przecież właśnie do nowej przyszłości dążył.
     Musiał jakoś obejść ring, żeby znaleźć się bliżej miejsca, z którego mógł wydostać się poza arenę. Jedno było pewne, nie może dać się zranić. Każde obrażenie osłabiłoby go i utrudniło ucieczkę. Uskakiwał więc na boki, do tyłu, cały czas kierując się w jedną stronę. Stali bywalcy organizowanych przez Steve'a walk dobrze znali Demona i patrzyli na tę scenę ze zdziwieniem, nie mówiąc o właścicielach drapieżnika.
     - Na pewno był gotowy? - Łysy mężczyzna nachylił się do przyjaciela.
     - Fizycznie tak, ale walka z Białym Kłem coś w nim zmieniła...
     - Nie gadaj mi tu tych swoich głupot!
     A tymczasem basior skutecznie zmieniał swoje położenie. W końcu stanął na środku. Odwrócił się tyłem do rywala, co mogło kosztować go życie, ale nie myślał wtedy o możliwych konsekwencjach. Po prostu przysiadł na tylnych łapach i wybił się w powietrze. Był to skok ku nowemu życiu.
     Ku szczęściu.
     Ku wolności.
     Ku przyszłości.
_______________
Trudno było się zebrać początkowo do pisania tego rozdziału... Nie mogłam się wbić w szkolny tryb, ale teraz już jest ok.
Mam wrażenie, że niektóre momenty są ciężkie. I nie chodzi tu o długość rozdziału (a jest nawet krótszy niż poprzednie... trochę), tylko o niektóre opisy. Mam nadzieję, że nie wygląda to tak źle, jak mi się wydaje. (Świetna reklama! Nie ma co...).
Do spojrzenia i częściowo postawy, ale głównie spojrzenia Białego Kła, zainspirował mnie Darcia z Wolf's Rain. To anime jest niesamowite... A TO (można kliknąć) spojrzenie zostaje w pamięci na zawsze. Wstawiłabym zdjęcie, ale musiałabym publikować rozdział z komputera, a nie wiem kiedy byłoby to możliwe, dlatego daję tylko link do grafiki.

Mająca ostatnio coraz więcej szalonych pomysłów (na opowiadania także)
Akti

P.S. Dopiero teraz się zorientowałam, że od ostatniego rozdziału minęły dwa miesiące... :/