Nikt
nigdy nie wie, jak potoczą się jego losy. Ludzie zwykle dzielą się
na tych, którzy widzą przyszłość w różowych barwach, są do
niej pozytywnie nastawieni, i na tych myślących wręcz przeciwnie.
Zwykle nazywa się ich optymistami i pesymistami. Jedni nie umieją
zrozumieć postawy drugich. Nie wiadomo do końca, którym łatwiej
się żyje, którzy mają rację. Mimo wszystko obie filozofie są
dość powszechne.
A
jak patrzylibyście w przyszłość, gdybyście wiedzieli, że
stracicie wszystko? Że wasze życie obróci się o sto osiemdziesiąt
stopni, na gorsze? Że będą momenty, kiedy będziecie marzyć o
śmierci? Poddalibyście się, czy wręcz przeciwnie – walczyli z
całych sił o lepszy byt? A co, jeśli nie macie już w sobie siły
na tę walkę?
Wolność,
bezpieczeństwo, szczęście, rodzina... Przeciwko niewoli, trwodze,
rozpaczy i bezdusznym trenerom. Niewinność przeciwko tyranii.
Ze
starego życia pamięta tylko kilka obrazów. Czwórka brązowych,
puchatych szczeniaków, zapewne własne rodzeństwo. Ciemne wnętrze
nory i wystające zewsząd korzenie, widocznie ich legowisko
znajdowało się pod jakimś drzewem. Ale widokiem, który na
wieczność wyrył się w jego pamięci, były karmelowe oczy jego
matki. Biła z nich miłość, troska i łagodność. Te oczy były
jedyną pewną rzeczą w jego życiu. Nie musiał zgadywać, do kogo
należały, wiedział, że była to jego mama. Od niej powinien się
stopniowo wszystkiego uczyć, to ona powinna wprowadzić go do stada.
Nie znał ojca ani innych członków rodziny. Słyszał o nich
jedynie kilka słów z ust matki, a raz znaczył sylwetkę taty w
wejściu do nory. Wataha przynosiła im mięso z polowań, ponieważ
wadera* nie opuszczała nory. Cały czas przebywała z młodymi,
karmiąc je i opiekując się nimi. Grupa miała poznać nowych
członków dopiero za jakiś czas, kiedy wilczki podrosną, zaczną
chodzić i nie będą już całkiem bezbronne. Nigdy jednak to nie
nastąpiło. Wilczycy zabrakło czasu, a raczej to ktoś go jej
zabrał.
Tamten
dzień początkowo nie różnił się niczym od wielu poprzednich.
Wszystkie zlewały się w jedno, jedzenie, spanie, toaleta przy
pomocy języka wilczycy i tak w kółko. Pierwszy raz otworzył oczy
zaledwie kilka dni wcześniej, więc w sumie nie ma się czemu
dziwić. Dopiero zaczynał poznawać ten świat. Pamiętał, że
leżał wtulony w ciepłą sierść matki. Otulała go ona swoim
zapachem, zapewniając bezpieczeństwo. Jednak gdzieś w głębi
czuł, że coś jest nie tak, a może wyczuł to w postawie
rodzicielki? Miała napięte mięśnie, nerwowo strzygła uszami i co
chwilę zerkała na wejście do jaskini, raz na jedno, raz na drugie.
Szczenięta nie mogły o tym wiedzieć, ale ich wataha nie
przychodziła od dawna. Spóźniali się o trzy dni. Gdy wilczyca
ostatni raz widziała się z partnerem, ten zabierał stado na
polowanie. Mieli wrócić w nocy, a najpóźniej nad ranem. Wadera
czekała. Pierwszego dnia była w miarę spokojna, wiedziała, że
nie każde polowanie dochodzi do skutku. Może po prostu mieli pecha.
Drugiego dnia zaczęły nachodzić ją złe przeczucia, a trzeciego
już wiedziała. Coś się stało. Wataha mogła zostać zaatakowana,
zapewne nie chcieli zdradzić położenia legowiska i dlatego nie
przychodzili. Wolała taki scenariusz niż dopuścić do siebie myśl,
że... nie żyją.
Podniosła
łeb i zaczęła węszyć. Uświadomiła sobie, że robi to ostatnio
coraz częściej. Cały czas miała nadzieję, że wyczuje zapach
rodziny i zostanie jej tylko czekać, aż przyjdą i w wejściu do
nory ukaże się jej partner. O nic więcej nie prosiła... Ale nikt
nie słuchał jej błagań powtarzanych w myślach jak mantra. Tym
razem także nie wychwyciła ich zapachu. Zamiast niego w powietrzu
pojawiła się zupełnie inna woń. Choć jej nie znała, to
instynktownie bała się tego, co ją wydziela. Coś zabolało ją w
klatce piersiowej. To serce porzuciło wszelkie nadzieje i pękło na
pół.
Biła
się z myślami. Uciekać czy zostać i mieć nadzieję, że
tajemniczy przybysze jej nie zauważą, że ominą tę na pozór
zwykłą dziurę w ziemi. Ale jeśli ją znajdą, nie będzie miała
żadnych szans. Wybrała ucieczkę.
–
Spokojnie,
moje malutkie. Będę wracać po każdego z was. Musimy się
przenieść w inne miejsce – odezwała się, a jej głos był tak
ciepły i melodyjny, że szczenięta przestały się bać. Nie
widziały powodu, aby nie wierzyć matce.
Wilczyca
delikatnie wzięła w zęby pierwsze młode, a następnie wybiegła z
nory. Pozostałej pod ziemią czwórce zrobiło się zimno i dziwnie
strasznie. Do tej pory nigdy nie zostawały same. Wszystkie naraz
zaczęły piszczeć. Z początku cicho, a później coraz głośniej.
Płakały tak, póki nie zasnęły ze zmęczenia. Podczas ich drzemki
wróciła wadera. Chwyciła kolejnego wilczka i znowu zniknęła. Gdy
trójka maluchów obudziła się jakiś czas później i nie
zobaczyła mamy, na nowo podniosły lament. Nie wiedzieli, że
przespali jej powrót. Wreszcie samica wróciła.
–
Cichutko.
Bądźcie grzeczne – szepnęła. – Bo przyjdzie zły niedźwiedź
i was zje. Jeśli spokojnie pójdziecie spać, to was nie znajdzie. –
To, że piskami ściągną intruzów przebywających na ich
terytorium, było pewne. Niestety wilczyca obawiała się, że są
oni niebezpieczniejsi nawet od niedźwiedzia...
Bez
dalszego tracenia czasu wzięła trzecie już szczenię i kolejny raz
tamtego dnia wybiegła na powierzchnię, w sobie tylko znanym
kierunku. Tym razem maluchy posłuchały matki i były cicho.
Cierpliwie czekały. Wtedy były już pewne, że wróci po nie.
Miały
rację. Wadera nigdy nie zostawiłaby ich z własnej woli. Wróciła,
tym razem szybciej, niż poprzednio. Spieszyła się, ponieważ obcy
zapach w powietrzu coraz bardziej się nasilał. Bała się, że
intruzi są już na tyle blisko, że mogą ją zauważyć, gdy będzie
przenosiła młode. Nie mogła jednak zrezygnować teraz, kiedy
większość szczeniaków jest już w innej, zastępczej norze.
Chwyciła w zęby przedostatniego malucha. Tym razem przyszła kolej
na dużego samczyka, najsilniejszego w miocie. Gdy samica wyszła na
powierzchnię, wilczek zmrużył oczy. Całe swoje krótkie życie
spędził w ciemnej norze. Tak nagłe przejście do światła
dziennego na chwilę go oślepiło. Zaczął się szarpać i
popiskiwać. Matka zatrzymała się, chciała odłożyć syna i go
uspokoić. W tamtej chwili rozległ się jednak ogłuszający huk.
Uchwyt szczęk wadery na moment się nasilił, a później zmalał
całkowicie. Szczeniak spadł na ziemię, a jego matka zachwiała się
i upadła tuż przed nim. Nie położyła się, po prostu upadła z
głuchym odgłosem. Samczyk zaczynał powoli przyzwyczajać się do
światła słonecznego, więc podszedł swoim chwiejnym krokiem do
pyska rodzicielki. Spojrzał w jej oczy, które, mimo że otwarte,
były bez życia. Puste. Bez tej dawnej miłości, troski i
łagodności. Po chwili zauważył niewielką ranę pomiędzy tymi
obcymi teraz dla niego oczami. Wypływała z niej jakaś czerwona
substancja, skapując na ziemię w kilku strumyczkach. Wydzielała
słodki zapach, ale nie był on przyjemny. Przytłaczał. Gdy
szczeniak dotknął nieznanej cieczy, okazała się ciepła i lepka.
Nikt nie mógł mu wytłumaczyć, że to krew, a jego matka nie żyje.
Nie
minęła minuta, a jakaś obca istota stanęła nad wilczkiem,
zasłaniając słońce. Złapała go za skórę na karku i wysoko
podniosła.
–
Patrz
no ty... Oprócz starej mamy jeszcze malucha.
Ich
głos był dla młodego zupełnie obcy. Nigdy czegoś takiego nie
słyszał. Po chwili to stworzenie obróciło wilczka przodem do
siebie, tak że mógł go zobaczyć. Miał płaską, nieowłosioną
twarz, szare oczy, a na głowie coś w różnych odcieniach zieleni.
Gdy spojrzał nieco dalej, za plecy trzymającego go osobnika,
dostrzegł drugiego takiego, o podobnej twarzy i tak samo zielonego,
ale na całym ciele. Tak naprawdę była to dwójka przyjaciół,
która wybrała się na polowanie w stroju maskującym, w moro.
Szczeniak tego nie zauważył, ale drugi mężczyzna miał przy sobie
strzelbę, od której zginęła wadera.
–
Ej,
nie tak miało być. – Stojący z tyłu przewiesił sobie broń
przez ramię i podszedł bliżej. – Najpierw mówiłeś, że tamta
wataha to wszystkie wilki, a teraz przekonywałeś mnie, że ona –
wskazał ciało wilczycy – jest sama. Nie pisałem się na takie
coś.
–
Oj,
John, weź się przymknij. I tak już by sama nie przeżyła. To
był... akt miłosierdzia. Zobacz lepiej, czy pod ziemią są jeszcze
jakieś młode.
–
Jest
jeszcze jedna. Samiczka – powiedział po chwili drugi mężczyzna.
Podszedł bliżej i podał zwierzę do wolnej ręki przyjaciela. Ten
przysunął rodzeństwo do siebie i zaczął ich porównywać. Od
razu widać było, że samczyk jest dużo większy, więc zapewne
silniejszy. – Steve, co ty chcesz z nimi zrobić?
–
Mówiłem
ci o moim starym kumplu, Kevinie? Ostatnio się odezwał, bo usłyszał
o naszych sukcesach na arenie. Pochwalił się też swoimi. Wygrywa
kupę szmalu dzięki wilkowi. Jego basior* jest postrachem wszystkich
przeciwników. Zjeżdżają się trenerzy z całego stanu, żeby
wystawia do walki z nim swoje najlepsze psy. Czy ty rozumiesz, jakie
to niesie za sobą możliwości?
–
Chcesz
je wychować? I wytrenować? Przecież one jeszcze ssały matkę. No,
chyba że ty masz mleko, bo wybacz, ale ja nie produkuję.
–
Podstawi
się go może do którejś karmiącej suki, albo wykarmi z butelki,
wiele osób tak robi z odrzuconymi szczeniakami.
–
Ale
co potem? Myślisz, że one będą cię słuchać? To dzikie
zwierzęta.
–
Przestaną
być dzikie, kiedy wychowa je człowiek. Przecież dobrze o tym
wiesz. Nie mów, że się go boisz. – Steve parsknął śmiechem.
–
Nie
boję się. – Zrobił obrażoną minę. – A jeszcze mi powiedz,
gdzie będziesz go trzymać? Na podwórku na łańcuchu? Ktoś w
końcu zwróci uwagę na wilka.
–
Nie
będziemy trzymać go na dworze. Zrobi się mu kojec w stodole. Nie
trzeba go będzie nigdzie chować, gdy ktoś przyjdzie. I narzędzia
do treningu będą na miejscu.
–
Jak
sobie chcesz. Nie chcę tylko niepotrzebnie ryzykować wizyty tych od
ochrony zwierząt. Ale zyskami dzielimy się po połowie. W końcu to
ja ustrzeliłem matkę. A właśnie. Kto ją będzie nieść?
–
Ja
mam zajęte ręce! – Mężczyzna, od początku trzymający
szczeniaki, podniósł je do góry i zaśmiał się. Maluchy zdążyły
już zasnąć na jego dłoniach. Nie rozumiały jeszcze, że ci
ludzie zmienią całe ich życie.
Do
obozu mieli kawał drogi. Ludzie co jakiś czas zmieniali się w
niesieniu wilczycy. Na miejsce dotarli dopiero o zmierzchu. Steve
rzucił wtedy martwą samicę na ziemię z wielką ulgą, gdyż
dźwigał ją przez ostatnią godzinę. Jej ciało zdążyło już
zesztywnieć.
–
Gdzie
mam je zostawić? – John wskazał wzrokiem trzymane młode.
–
W
środku. Połóż je na skórach, może przestaną piszczeć.
Istotnie,
małe wilczki zawodziły przez całą drogę, chyba że spały. Były
głodne i przestraszone. Przecież mama miała po nie wrócić...
Mężczyzna
wszedł do przestronnego namiotu i, tak jak kazał mu przyjaciel,
odłożył szczeniaki na stosie futer ułożonych w kącie. Chwilę
później leżał już wyciągnięty na materacu. Ponieważ zdjął
czapkę, widać było że ma krótkie, czarne włosy. Nie dane mu
było jednak odpocząć. Kilka minut później na zewnątrz rozległ
się głos:
–
No
halo! Długo mam na ciebie czekać? Sam sobie z tym nie poradzę!
Chociaż jest już taka sztywna, że nie wiem, czy cokolwiek z tego
wyjdzie.
Brunet,
rad nie rad, wstał i poszedł do przyjaciela, opuszczając za sobą
materiał, który zamknął wejście. Zwierzęta powoli się
rozglądały, ale wszystko wokół było dla nich zupełnie obce tak
jak cała ta sytuacja. Po chwili zorientowały się jednak, że czują
znajomy zapach. Uspokoiły się, pamiętały go, to był dla nich
ktoś bliski. Sięgnęły do swojej krótkiej pamięci i odnalazły
tam czarnego basiora pojawiającego się w wejściu do nory. Matka na
jego widok zawsze szybko się podrywała i czule witała. To był ich
ojciec. Samczyk spojrzał pod siebie. Ta sama czarna sierść i
zapach, który towarzyszył im od dzieciństwa.
,,Tato,
wróciłeś, więc mama też wróci. Już będziemy bezpieczni...''
Z
samego rana wilczki włożono do małej klatki i postawiono pod
tylnym siedzeniem terenówki. Gdy zaczęły głośno skamleć, bo
były już bardzo głodne, zarzucono na nie grubą kurtkę. Musiały
w końcu się uspokoić i przestać.
Obok
nich leżały wilcze futra. Jedno było nowe, jasnobrązowe z
licznymi czarnymi kępkami. Rzeczywiście, matka wróciła do swoich
szczeniąt...
Nie
wiedziały, ile tak jechały. Co chwilę przysypiały i budziły się
na nowo. Jeśli znowu zaczynały piszczeć, to któryś z mężczyzn
potrząsał klatką, żeby się uciszyły.
Wreszcie
silnik samochodu zamilkł. Tylne drzwi otworzyły się i człowiek
wyjął spod siedzenia klatkę. Nie zdjął z niej jednak kurtki,
więc szczeniaki nie mogły się nawet zorientować, czy jest dzień
czy noc. Wypuszczone zostały dopiero w domu, w piwnicy. Mężczyźni
mieszkali razem, sami, więc nie musieli się martwić, że ktoś
odkryje młode wilki. Zrezygnowali jednak z wykorzystania matki
zastępczej, ponieważ bali się jej reakcji. Psy tresowane do walk
reagują agresywnie na właściwie każde inne zwierzę. Żeby suka
zaszła w ciążę, zamyka się ją w specjalnej klatce, aby nie
mogła rzucić się na swojego partnera. Później wystarczyło, że
toleruje swoje szczenięta. Nie trzeba było ryzykować, szczególnie
życia tak cennych młodych.
John
wybrał się do supermarketu na drugim końcu miasta. Steve uznał,
że jego przyjaciel będzie bardziej wiarygodny w roli młodego ojca
szukającego mleka w proszku dla swojego miesięcznego dziecka, niż
on sam. Nie mogli wybrać bliższego sklepu, bo ktoś znajomy mógłby
zobaczyć chłopaka i zacząć coś podejrzewać. Gdy misja się
udała i przyszło do karmienia wilczków, te były tak głodne, że
nie zwróciły uwagi na gumowy smoczek i dziwny smak mleka, tak różny
od tego, co pili do tej pory.
–
Trzeba
je jakoś nazwać... – zauważył John. Młode drapieżniki były
już z nimi kilka dni. – Zacznijmy od samiczki, bo z nią będzie
trudniej.
–
Hera
– powiedział stanowczo Steve.
–
A
to coś znaczy, że jesteś taki pewny?
–
Tak
nazywała się jedna grecka bogini. Była wiecznie obrażona na
swojego męża, Zeusa, za jego liczne zdrady. Wszyscy wiedzieli, że
zadzieranie z nią może się źle skończy. – Podniósł wzrok na
bruneta, który zdawał się strasznie zdziwiony. – No co, kiedyś
chodziło się do szkoły...
–
A
dla samca? – zastanawiał się na głos John.
–
Demon!
– krzyknęli obaj mężczyźni, jednocześnie. Na raz również się
zaśmiali.
Imię
nie miało być ładne. Nie miało też nawet służyć do
przywoływania zwierząt. Musiało budzić strach w innych trenerach
i godnie reprezentować psa podczas przedstawienia przed walką.
–
Co
zrobimy z wilczycą? – zapytał brunet miesiąc później. Było
już widać, że młoda wadera będzie dużo mniejsza i drobniejsza
od brata, a więc słabsza.
–
Zostanie
wabikiem. Jeśli to przeżyje, zacznie normalny trening. A jeśli nie
sprawdzi się na arenie, to cofniemy ją z powrotem do roli wabika, o
ile dotrwa do tego etapu.
Mijały
kolejne tygodnie. Gdy wilczki miały cztery miesiące, mężczyźni
stwierdzili, że wreszcie nadszedł czas, aby się do czegoś
przydały. Od tamtej pory zawsze karmiono ich przed klatką z
zamkniętym w środku psem. Głodnym psem... Patrzył on na
szczeniaka stojącego przed nim i wręcz wychodził z siebie. Chciał
się do niego dostać i byłby gotów zrobić wszystko, aby tylko
zjeść jego porcję. Zwykle oznaczało to, że następnego dnia,
albo jeszcze tego samego wieczoru, czeka go walka. Musiał być
wściekły, wyprowadzony z równowagi, nieprzewidywalny. Po prostu
niebezpieczny.
W
ciągu tych trochę ponad trzech miesięcy spędzonych wśród ludzi,
młode drapieżniki zdążyły już zrzucić młodzieńczą sierść.
Większość wilków rodzi się ciemnobrązowa, a dopiero z czasem
zmieniają kolor. Tak było i w tym przypadku. Hera stała się
brązowa z czarnym grzbietem, umaszczenie typowe dla wilków. Demon
natomiast okazał się ciemnobrązowy z wieloma czarnymi kępkami.
Był identyczny jak matka, ale o tym nie wiedział. Stare życie,
którego używał tak krótko, zaczęło zamazywać się w jego
pamięci. Jako szczeniak nie przywiązywał do niego uwagi, nie
wiedział jak ta przeszłość będzie dla niego ważna w
przyszłości. Stanie się jego celem i jedyną ucieczką.
W
wieku pół roku rodzeństwo było już spore. Nadal jednak istniała
diametralną różnica w wielkości pomiędzy nimi. Dwójka
przyjaciół stwierdziła, że czas określić, które z wilków nada
się do treningu. Wydali już na nie mnóstwo pieniędzy, najpierw
mleko w proszku, a później wysoka jakościowo karma dla szczeniaków
i duża ilość mięsa, kości. Większość ich psów nie mogła
liczyć na takie traktowanie, ale ta dwójka miała zwrócić im
wszystkie koszty i to z nawiązką. A przynajmniej samiec, bo
przydatność młodej wadery stawała pod coraz większym znakiem
zapytania. Była słabo umięśniona, a także za bardzo
przyjacielska i chodzi tu o inne zwierzęta. Dotychczas drapieżniki
cały czas mieszkały w domu mężczyzn. Musiały im zaufać, bo nie
mogły ich później atakować. Psy do walk są całkowicie uległe
ludziom. Skoro po udanej walce przychodzi chwila, kiedy są głaskane
i nagradzane, to będą walczyć coraz zacieklej. Dla swoich
właścicieli, trenerów, panów. Tylko że pies, to pies. On ma
ufność i służenie człowiekowi we krwi, a jak będzie z wilkiem?
Nikt tego nie wiedział. Nawet kuzyn Steve'a przestał się odzywać,
gdy usłyszał, że rośnie mu konkurencja. Nie podzielił się swoim
doświadczeniem. Nie odbierał telefonów i nie dzwonił. Przyjaciele
musieli więc próbować załatwić to po swojemu. Postanowili
przetrzymać zwierzęta w domu do czasu rozpoczęcia treningów.
Traktowali ich jak swoich pupilów. Pieścili, bawili się, głaskali.
Chcieli nawiązać z nimi na tyle silną więź, aby przetrwała
tresurę. Wilki musiały im ufać i być posłuszne.
Pierwszy
test nadszedł niespodziewanie szybko. Pewnego dnia po prostu
założono im ciasne skórzane kagańce i wyprowadzono z domu na
smyczy. Rodzeństwo natychmiast się podekscytowało. Rzadko
wychodziły na zewnątrz, a jak już to tylko na chwilę, właściwie
nigdy nie opuściły podwórka. Tym razem wyprowadzono ich bramką w
tylnej części ogrodzenia. Mimo że był dzień, szli przez pola,
więc właściwie nie było możliwości, aby ktoś ich zobaczył.
Zwierzęta ciągnęły się i szarpały. Podnosiły się na tylnych
łapach, ponieważ trzymana przez ludzi linka nie pozwalała im pójść
tam, gdzie chciały. Dodatkowo kaganiec był tak ciasny, że
otworzenie pyska nawet na milimetr nie było możliwe. Utrudniał on
również oddychanie, więc po chwili wilki zaczęły podduszać się
i prychać. Musiały się w końcu uspokoić, żeby wyrównać
oddech, ale wcześniej zdążyły się już zmęczyć.
Po
jakimś czasie wyszli z pól na jakąś polną ścieżkę. W oddali
widać było już ich cel – szeroką na kilkanaście metrów rzekę.
Prąd był leniwy, ale dno znajdowało się poza zasięgiem nóg
człowieka, a co mówić wilka...
Mężczyźni
wprowadzili szczeniaki na drewniany most. Nie wiedzieli, kto go tu
zbudował ani do czego miał służyć. Nie interesowało ich to,
wykorzystywali go do własnych celów.
Konstrukcja
była dość stara, ale stabilna. Posiadała wysokie, całkowicie
zabudowane poręcze zbudowane ze zbitych desek. Gdy ludzie byli w
połowie drogi na drugi brzeg, stanęli. Podeszli do brzegu mostu,
schylili się nad prowadzonym przez siebie wilkiem, odpięli mu
smycz, wzięli na ręce i wrzucili do rzeki. Wszystkie te czynności
odbyły się błyskawicznie, bez żadnego słowa. Szczeniaki nawet
nie zdążyły w jakikolwiek sposób zareagować. Na chwilę
zanurzyły się pod wodą, nie wiedząc, co się dzieje. Do ich płuc
dostała się woda, zaczęły się dusić. Ogarniał ich coraz
większy strach, już myśleli, że zginą, nigdy nie wydostaną się
na powierzchnię.. Na szczęście fizyka działała na ich korzyść.
Dla przyjaciół przyglądającym się tej scenie z mostu, wszystko
trwało sekundy, dla zwierząt były to najgorsze sekundy życia, nie
licząc momentu zabicia ich matki, ale prawie już tego nie
pamiętali. Gdy wreszcie wypłynęli na powierzchnię, poczuli ulgę,
ale tylko przez ułamek sekundy. Ból w płucach się nasilał,
rozrywał od środka, nie pozwalał nabrać tchu. Dodatkowo kaganiec
na pysku nie ułatwiał zadania. Nie zdjęto im go, był to element
testu. Miał wykazać, które zwierzę jest silniejsze, zarówno
fizycznie jak i psychicznie. Które ma więcej woli przetrwania...
Pierwszy
oddech był przełomowy. Dawał nadzieję. Kolejne pozwalały skupić
się na myśli o sposobie wydostania się z wody. Pierwszym ruchem
rodzeństwa było skierowanie się na most. Nic im to nie dało.
Kładka leżała na równi z lustrem wody, ale całościowa poręcz
uniemożliwiała dostanie się na nią. Demon spojrzał w górę, na
właścicieli. Błagał ich wzrokiem o ratunek, dla siebie i dla
siostry. Wiedział, że jest słabsza. Bał się, że nie da rady
dopłynąć do brzegu. W oczach ludzi nie zobaczył jednak nic,
żadnych emocji. Jedynie ciekawość. Wilk zrozumiał, że im nie
pomogą. Wtedy jego ufność do ludzi pierwszy raz zachwiała się z
posadach. Dlaczego ich nie wyciągną? Dlaczego nadal stoją w tym
samym miejscu i patrzą na nich, jakby czekali, które pierwsze się
utopi?
Samczyk
obrócił się w stronę Hery. Nie mógł nic powiedzieć, bo
kaganiec szczelnie zamykał mu pysk. Pokręcił więc tylko głową
na znak, że to na nic. W ciemnobrązowych oczach siostry znalazł
rezygnację. Podpłynął do niej w ten sposób, że mogła oprzeć
łeb na jego karku. Chciał dać jej chwilę na odpoczynek. Słyszał,
jak ciężko oddycha, jak gotuje jej się w płucach. Musiała nabrać
więcej wody niż on.
Nie
mogli trwać tak w nieskończoność. Demon w końcu wysunął się
spod siostry i wskazał brzeg, z którego przyszli. Zaczął płynąć,
mając nadzieję, że podąży za nim, że w ogóle nadąży. Był
zmęczony jeszcze po szarpaniu się na smyczy, a musiał pokonać
osiem metrów. Każdy zamach łapą był wyzwaniem, walką z samym
sobą, z własnym ciałem i możliwościami. Nie raz znikał na
chwilę pod wodą. Wyciągał wtedy rozpaczliwie łeb ku górze, aby
utrzymać choć nos nad powierzchnią. Serce biło mu niewiarygodnie
szybko, ze strachu i wysiłku. Próbowało nadążyć z pompowaniem
krwi do zmęczonych mięśni. A mężczyźni po prostu stali i
patrzyli. Zdążyli już przejść na brzeg, kiedy zorientowali się,
do którego przypłyną wilki.
Gdy
samiec poczuł grunt pod łapami, miał ochotę położyć się tam i
już w ogóle nie ruszyć. Było na to jednak za głęboko, musiał
wyjść na suchy ląd. Woda sięgała coraz niżej, w końcu postawił
łapy na suchym piasku. Ominął ludzi, wiedział już, że w razie
zagrożenia nie może na nich liczyć, musi radzić sobie sam.
–
Płynę
po nią – usłyszał za sobą głos Johna.
Musiała
minąć dobra chwila, zanim do wilka dotarło, o kim mówi człowiek.
Kiedy w końcu zrozumiał, że Hera nie przypłynęła za nim, nie
wyszła jeszcze na brzeg, odwrócił się błyskawicznie w stronę
rzeki. Adrenalina znów dała o sobie znać i na chwilę zapomniał o
pieczeniu w płucach.
–
Zostaw
ją – stanowczo rzekł Steve. Położył rękę na ramieniu
przyjaciela, zatrzymując go.
–
Ona
się utopi – wysyczał przez zęby brunet. – Do rzeki wrzucaliśmy
zawsze dorosłe psy, po pełnym treningu. Mówiłem ci, że ona jest
za słaba.
–
To
wilczyca...
–
To
dopiero szczeniak! – krzyknął i zrzucił z ramienia rękę
towarzysza. Szybko zdjął buty i wbiegł do wody.
Samica
nie miała sił, by płynąć dalej. Zostały jej najwyżej dwa
metry, ale resztki energii zużywała na utrzymywanie się na
powierzchni. Chłopak dotarł do niej w ostatniej chwili. Zwierzę
natychmiast rzuciło się do niego, zakładając mu łapy na ramiona.
John objął Herę jedną ręką i przycisnął do siebie. Wyszedł z
wody, nadal trzymając samiczkę. Spojrzał na Demona, który stał
wpatrzony w siostrę. Po chwili naszedł go atak kaszlu i zaczął
się dusić.
– Zwariowałeś?!
– krzyknął brunet. – Nie zdjąłeś mu jeszcze kagańca?! –
Szybko podbiegł do wilczka i delikatnie położył obok niego
siostrę. Następnie natychmiast sięgnął do skórzanego paska z
tyłu jego głowy. Rozpiął go i zdjął z pyska ciasny materiał.
Zwierzę natychmiast zaczęło wypluwać wodę. John zrobił to samo
z Herą. Miała płytki i świszczący oddech. Uklęknął obok niej.
Nie wiedział dlaczego, ale chciał ją uratować. Postawił wilczycę
i kilka razy ścisnął ją za klatkę piersiową. Nie wiedział, czy
dobrze robi, ale tak postąpiłby z człowiekiem. Pomogło, wilczyca
pozbyła się części płynu z dróg oddechowych, a następnie znów
się położyła.
–
Zmieniłeś
się przez nie – stwierdził Steve.
–
Za
to ty w ogóle się nie zmieniłeś.
–
Dlaczego
tak usilnie walczysz o jej życie? Dlaczego tak się przejmujesz? –
Spojrzał na przyjaciela z ciekawością. Czekał na odpowiedź.
–
Bo
przejmuję się jednocześnie za siebie i za ciebie – syknął.
Odwrócił się do łysego mężczyzny ze złością wypisaną na
twarzy. – Nie sądzisz, że coś im się od nas należy? Zabiliśmy
ich watahę, zabiliśmy ich matkę, zabraliśmy ich do życia,
którego nikomu bym nie życzył! I ty teraz chcesz im pozwolić się
najzwyczajniej w świecie udusić?!
–
Zmiękłeś.
– Steve nie okazał żadnych emocji. Cały czas stał w jednym
miejscu, w jednej pozycji.
–
Nie.
Właśnie przejrzałem na oczy.
John
z powrotem założył zrzucone w biegu buty, podpiął smycz do
obroży Demona, a pętlę na jej na końcu założył sobie na rękę.
Następnie podniósł Herę i bez słowa ruszył w drogę powrotną
do domu. Nie oglądał się nawet, czy jego współlokator idzie
za nim. Nazwał go tak w myślach, ponieważ nie wiedział, czy nadal
zasługuje na miano przyjaciela.
Na
miejscu od razu zszedł do piwnicy. Wilczek posłusznie podążał za
nim, smycz nawet nie była potrzebna. Mężczyzna położył samiczkę
na starych kocach leżących w kącie, które służyły im za
posłanie. Brat natychmiast ułożył się przy niej. Zwierzęta
nadal były mokre i drżały. Brunet przyniósł ręczniki i zaczął
wycierać młode drapieżniki. Przyniósł im również podgrzaną
zupę, którą miał ze Steve'em zjeść na obiad.
Demon
patrzył na to wszystko ze zdziwieniem. Ludzie najpierw sami wrzucili
ich do wody, potem przyglądali się bez żadnej reakcji, jak
próbowali wrócić na most, a później jeden zmienił zdanie i
zaczął im pomagać. Chociaż John zawsze lepiej traktował
szczeniaki, to od niego mogli liczyć na jakieś smakołyki, chwilę
bezinteresownej uwagi. Samczyk przypomniał sobie jego słowa
wypowiedziane nad rzeką. ,,Zabiliśmy
ich watahę, zabiliśmy ich matkę...'' Wspomnienia
zaczęły napływać. Długa nieobecność stada, strach mamy,
przenoszenie rodzeństwa do innej nory, ogłuszający huk i karmelowe
oczy, martwe. Zrozumiał, że obecne życie nie jest jedynym, jakiego
doświadczył. Był kiedyś dziki, miał rodzinę. Teraz została mu
tylko Hera, nie może jej stracić.
Mężczyzna
musiał w końcu wrócić na górę. Nakrył wtulone w siebie wilki,
zostawiając tylko łby, i wyszedł. Później słychać było,
stłumioną przez zamknięte drzwi, kłótnię.
Mijały
godziny. W nocy zwierzętom zaczęły dokuczać dreszcze. W płucach
pojawiło się zaleganie. Z samego rana przyszedł do nich John i
zmartwił się. Psy po tym teście nigdy nie chorowały, ale, tak jak
wcześniej zauważył, były dorosłe, miały silniejszy organizm.
Chłopak nie wiedział, co zrobić, a Steve nie interesował się
stanem wilków. Brunet więc po prostu próbował nakłonić
rodzeństwo do picia, bo widział, że mają gorączkę. Odkrył je,
chociaż pamiętał, jak w dzieciństwie było mu zimno podczas
choroby. Sądził, że zwierzęta czują się tak samo, przeciw to
żywe stworzenia. Moczył im również sierść wodą, aby zmniejszyć
temperaturę. Jednak po trzech dniach nie było poprawy.
–
One
chyba mają zapalenie płuc – powiedział do przyjaciela, kiedy
wreszcie udało mu się go ściągnąć do piwnicy.
–
Czyli
już nic nie da się zrobić. A szkoda, tak dobrze się zapowiadały.
–
Pojadę
do weterynarza – oświadczył John.
–
Z
nimi? Z dwoma wilkami?! Chcesz, żeby zrobili nam rewizję i zamknęli
do pudła?! Tego chcesz?! – Steve z każdym słowem podnosił głos.
–
Nie
zabiorę ich i nic nie powiem. Za głęboko siedzę w tym bagnie.
Nawet ciebie nie mogę wydać, bo pociągniesz mnie za sobą na dno.
Ale pojadę do tej lecznicy i coś wymyślę.
Tak
samo jak z supermarketem i tym razem John wybrał klinikę dla
zwierząt położoną na drugim końcu miasta. Historyjkę wymyślił
na poczekaniu. Powiedział, że dwa półroczne szczeniaki jego
rodziców wpadły do rzeki trzy dni temu i podejrzewają u nich
zapalenie płuc, bo mają świszczący oddech i temperaturę. Nie
mógł przywieźć ich ze sobą, bo jego rodzinna farma znajduje się
kilkadziesiąt kilometrów stąd, na zupełnym odludziu. Wie tylko
tyle, co powiedzieli mu przez telefon, a akurat jedzie do domu na
weekend, więc pomyślał, że weźmie jakieś leki. Ich matka była
stara i umarła po porodzie, a spędził z nią całe dzieciństwo,
więc te dwa maluchy są jedyną pamiątką po niej.
Weterynarz
uwierzył. Zapytał tylko o wagę zwierząt i dał mężczyźnie
antybiotyk w tabletkach i kroplówki, żeby nawodnić maluchy. Spytał
się bruneta, czy będzie umiał zrobić wkłucie, powiedział, że
tak. Psów po walce nigdy nie wozi się do lecznicy, widok tylu ran i
blizn sugerowałby tylko jedno, prawdę. Trenerzy muszą umieć sami
zadbać o swoich podopiecznych albo po prostu zostawiają ich bez
pomocy, aż sam wyzdrowieje lub zdechnie.
Znalezienie
żyły na przedniej łapie jest proste, wilki zresztą były słabe i
nie wyrywały się. Demon lepiej kontaktował, widać było, że
walczy z chorobą, ale Hera się poddała. Leżała tylko, nie
podnosiła głowy na wołanie, na zapach jedzenia, nawet podczas
podłączania kroplówki nie zapiszczała. John wiedział, że to zły
znak, czuł, że dla niej może być już za późno. Ale
przynajmniej miał czyste sumienie. Nie zostawił jej na pastwę
losu, dał szansę.
–
Wszystko
będzie dobrze. Wyzdrowiejesz – szeptał wilczek do leżącej obok
siostry. – Oboje wyzdrowiejemy. Jeden z ludzi nie jest jednak taki
zły. Zmienił się tam, na moście. Widzę to teraz w jego oczach.
Pomoże nam, zobaczysz.
–
Mama
tu jest – powiedziała samiczka, zdając się nie słyszeć
wcześniejszych słów brata.
–
Co
mówisz? Przecież mama... nie żyje. – Teraz już to wiedział i
umiał przyznać to przed samym sobą. Mimo wszystko wypowiedzenie
tych słów przychodziło mu z trudem.
–
Nie
widzisz jej? Stoi pod schodami. Teraz przyszedł też tata...
Odchodzą razem... Muszę z nimi pójść, inaczej już nigdy ich nie
zobaczę. Wybacz mi, Demon. Ty też kiedyś do nas przyjdziesz,
spotkamy się wszyscy, całą rodziną. Będzie jak dawniej, jakbyśmy
nie trafili do ludzi. Muszę iść. Żegnaj...
–
Hera...
– Siostra nie odpowiadała. – Hera! Hera!!! – krzyczał coraz
głośniej. Zerwał się na równe nogi i spojrzał z góry na młodą
wilczycę. Nie oddychała. Zaczął tracąc ją z każdej strony,
lizać po pysku. Nic nie pomagało. Odeszła, tak jak mówiła.
Odeszła z rodzicami. Marzył, aby wrócili, ale dlaczego teraz?
Dlaczego zabrali mu siostrę? Został sam, sam w tym groźnym
świecie, którego nadal do końca nie rozumiał. Jego zasady co
chwilę ulegały zmianie. Przyjaciel stawał się wrogiem, a wróg
przyjacielem. Jak miał odnaleźć się w takiej sytuacji? Wiedział
jedno, już nikt mu w tym nie pomoże. Znowu spojrzał na ciało
siostry. Ostatni raz przytulił się do niej, a potem zawył. Gołe
ściany piwnicy tylko potęgowały ten dźwięk. Była to jego pieśń
żałobna. Jego pożegnanie.
Zawodzenie
wilka ściągnęło Johna. Zauważył, że samczyk krwawi z łapy,
wcześniej miał tam przyczepioną kroplówkę. Wyrwał ją sobie,
gdy rozpaczliwie skakał wokół Hery. Mężczyzna myślał
początkowo, że właśnie rana jest powodem jego zachowania. Dopiero
po chwili skojarzył, że stoi on nad samiczką... Nieruchomą
samiczką... Stało się to, co podejrzewał, szansa nadeszła za
późno, albo nie została wykorzystana. Podszedł do ciała i chciał
je chwycić, ale usłyszał koło siebie ostrzegawcze warczenie.
Spojrzał w prawo. Wargi Demona były uniesione, a nos zmarszczony,
nie żartował. Nie chciał oddać siostry ludziom. W tamtej chwili
zrozumiał, że nie rodzice mu ją zabrali, tylko oni. Tym razem nie
podda im się tak łatwo.
Brunet
powoli wycofał się. Chciał spróbować innego sposobu. Złapał z
półki metalowy kaganiec i schował go za plecami. Powoli podszedł
do młodego wilka.
–
Nic
ci nie zrobię, chcę tylko obejrzeć twoją łapę – przemawiał
spokojnym głosem.
Wyciągnął
rękę, jakby chciał go pogłaskać. Gdy zwierzę zdawało się
uspokajać, chłopak zrobił błyskawiczny ruch, aby objąć pysk
drapieżnika jedną ręką i zamknąć go, a drugą założyć
przygotowany już kaganiec. Ruch może i był błyskawiczny, ale nie
dla wilka. Rzucił się on do przodu. John już przygotowywał się
na atak, ale Demon złapał jedynie za trzymany przez człowieka w
dłoni przedmiot i odrzucił go daleko. Pamiętał, że ten
właściciel mu pomógł, więc nie chciał zrobić mu krzywdy. Przez
chwilę patrzyli sobie w oczy, widząc w nich wzajemny szacunek. Ten
magiczny moment przerwał Steve, który niepostrzeżenie zszedł do
piwnicy, gdy usłyszał warczenie. Zabrał ze sobą chwytak. Była to
długa rurka z przeciągniętą w środku linką. Z jednej strony
wystawał koniec tego sznurka, którym można było regulować
wielkość pętli znajdującej się po drugiej stronie. Właśnie tę
pętlę założył na szyję drapieżnika. Wilk pierwszy raz miał
styczność z czymś takim. Zaczął się szarpać i piszczeć.
–
Nic
nie umiesz zrobić sam. Rusz się i zabierz to truchło.
Przybyły
mężczyzna mówił oczywiście o ciele Hery. Brunet miał wstawić
się za unieruchomionym zwierzęciem, ale w takiej sytuacji
wypuszczenie go byłoby dla niego i jego przyjaciela wyrokiem
śmierci, prawdopodobnie. Podszedł więc po prostu do martwego
szczeniaka i zaczął wnosić go po schodach. Zatrzymał się jednak
i zapytał:
–
Co
zamierzasz z nim zrobić?
–
Czeka
go mała przeprowadzka.
Łysy
mężczyzna zaczął prowadzić wilka na parter. Wyszedł z domu i
skierował się do dużej stodoły, która służyła jednocześnie
za centrum treningowe. W tym samym czasie brunet skierował się w
drugą stronę, do bramki prowadzącej na pola za podwórkiem. Demon
znów zaczął się wyrywać, nie chciał zostawić siostry. Chwytak
nie pozwalał mu jednak odejść choćby na krok, ponieważ
trzymający go właściciel zaciskał wtedy pętlę na jego szyi. Nie
mógł także podejść do człowieka, ponieważ kij był sztywny,
nie wyginał się, nie skracał. Steve był bezpieczny, a
jednocześnie całkowicie panował nad drapieżnikiem.
Po
małej szarpaninie Demon został w końcu wprowadzony do dużego,
drewnianego budynku. Znajdowały się tam kolejne nieznane dla wilka
przedmioty, przyrządy. Zaczął przyglądać im się z
zainteresowaniem i strachem. Nawet nie zauważył, że mężczyzna
doprowadził go już do kojca znajdującego się z rogu. Właściciel
otworzył drzwiczki, wepchnął do środka zwierzę i zamknął go w
środku. Dopiero wtedy poluźnił pętlę chwytaka i wyciągnął go
przez specjalny otwór pod zasuwka. Wszystko było przygotowane na
taką sytuację. Samczyk rozejrzał się wokół siebie. Dwie ściany
jego nowego domu tworzyły deski budujące szopę, pozostałe dwie
zrobione były z siatki wysokiej na dwa metry. Dla większej pewności
dospawano rurki zagięte pod kątem do środka, a między nimi
rozpięto kolejną siatkę. Nie dało się wyskoczyć. Pod łapami
miał zwykłą ziemię, ale nie mógł się podkopać. Przy samej
siatce znajdował się piętnastocentymetrowy odcinek betonu. Demon o
tym nie wiedział, ale był on zalany na prawie metr w głąb. Siatki
również nie dało się podnieść do góry, ponieważ dolna część,
odrobinę za długa i podwinięta, została przyłożona ciężkimi,
kamiennymi bloczkami. Znajdowały się one dodatkowo po zewnętrznej
stronie kojca, więc nie mógł ich po prostu odsunąć. Był w
pułapce.
–
Widzisz?
Dobrze się postarałem. Zbudowałem go tydzień temu i akurat się
przydał. Lepiej się tu urządź, bo to będzie twoje lokum na stałe
– powiedział Steve, który nadal przyglądał się reakcjom wilka.
Zatrząsł siatką, aby zdenerwować zwierzę. Udało mu się,
natychmiast zaczęło warczeć. – Dobrze! Może jednak dzięki tej
sytuacji coś z ciebie będzie. Zobaczymy, zobaczymy... – I
wyszedł.
John
przychodził do niego regularnie. Nie wchodził jednak do środka,
siedział przy drzwiczkach, ale nie otwierał ich. Antybiotyki dawał
Demonowi w mięsie. Przy ziemi znajdował się otwór, żeby móc
bezpiecznie włożyć miskę. Jednak po kilku dniach, gdy wilk był
już całkowicie zdrowy, po prostu odjechał. Drapieżnik rozpoznał
dźwięk silnika jego samochodu. Wtedy naprawdę został już sam, ze
Steve'em. A później zaczęły się treningi.