Nie
miał ochoty otwierać oczu i pewnie jeszcze przez jakiś czas by
tego nie robił, gdyby nie mroźne powietrze, które wypełniło jego
płuca. Natychmiast wstał, panikując, że nie może oddychać. Po
kilku sekundach dziwne wrażenie minęło i Demon zauważył, gdzie
się znajduje. Od miniaturowej jaskini, gdzie planował spać,
dzieliło go kilkanaście metrów. Znaczyło to, że zasnął ze
zmęczenia na środku polanki, nawet nie wiedział kiedy. Z początku
go to przeraziło, przecież nie był w żaden sposób osłonięty,
ale... skoro nic mu się nie stało, a przecież był bezbronny, to
może rzeczywiście nie ma się czego bać?
„Ogarnij
się, Demon. Nie będziesz znowu uciekać przed myszami.”
Do
jego uszu dotarł śpiew ptaków. Słońce wstało niedawno, bo nie
wzniosło się jeszcze na tyle, żeby wyjrzeć znad koron drzew.
Wypoczęty basior zaczął lustrować otoczenie. Z każdą chwilą
był coraz bardziej podekscytowany i zachwycony. Nie dość, że
pierwsze promienie przedostawały się pomiędzy gałęziami lasu,
tworząc piękną grę świateł na trawie, a nawet na sierści
wilka, to jeszcze oświetlały szron powstały nocą. Ten mienił się
i świecił niczym diamenty. Samiec podszedł do niskiej rośliny i
trącił ją nosem. Drobinki lodu posypały się na ziemię małą
kaskadą. Demon powtórzył ten krok kilkukrotnie, z coraz większym
uśmiechem. Nagle, całkiem spontanicznie, ruszył przed siebie,
między drzewa. Nie miał w tym żadnego celu. Pamiętał swoje
postanowienie, że będzie po prostu żyć. Może było to
lekkomyślne, może było to dziecinne i może nie pasowało
dorosłemu basiorowi, ale w tamtym momencie miał to gdzieś. Biegał,
skakał i przyglądał się wszystkiemu i wszystkim. Próbował z
bliska obejrzeć ptaki pijące ze strumyka, ale odlatywały, jak
tylko pojawiał się w ich polu widzenia, zawsze z odległości kilku
metrów. W końcu, bez żadnego wysiłku, przeskoczył na drugi
brzeg, nawet nie mocząc sobie łap. Całkowicie oddał się temu, o
czym marzył, co sobie przez całe życie wyobrażał. Trawa, po
której chodził już drugi dzień, teraz stała się dla niego
wyjątkowa. Mógł biegać, lecz nie po to, żeby od czegoś uciec.
Przewracał się, tarzał, po chwili próbował wyprzedzić wiewiórkę
przeskakującą z gałęzi na gałąź.
Demon
w końcu wybiegł z lasu na otwartą przestrzeń. Zatrzymał się w
pół kroku. Przed sobą miał równinę ciągnącą się do linii
gór na horyzoncie. Zdawało mu się, że gdzieś w oddali widzi
stado roślinożerców, ale nie dość, że nie umiał ich nazwać,
to nie miał pewności, czy nie pomylił kształtu zwierzęcia z
czymkolwiek innym. Naturalne środowisko nadal było dla niego
zagadką.
W
stronę wilka powiał wiatr. Wszystkie inne sprawy odeszły na bok.
Basior zamknął oczy i odetchnął głęboko. Uniósł głowę,
rozkoszując się chwilą. Powietrze zapewne niosło tyle zapachów.
Próbował przypomnieć sobie kilka z przeszłości, ale nie potrafił
poczuć ich ponownie. Wspomnienie nie mogło zastąpić prawdziwego
odczucia.
Stopniowo
zaczęło ogarniać go uczucie, jakby stał tuż za nim, obserwował
każdy krok. Czuł jego spojrzenie na plecach. Najpierw tylko
podniósł powieki, nie zmieniał pozycji. Wziął kilka głębszych
wdechów, przygotowywał się do konfrontacji. Odwrócił się
powoli, nadal mając nadzieję, że tylko mu się zdawało.
Nie
zauważył go do ostatniej chwili, kiedy spojrzeli sobie w oczy.
Demon bez problemu rozpoznał przybysza. Był to kojot, samiec, który
stał za partnerką oskarżającą basiora poprzedniego dnia. Wilk
zastanawiał się, czy tym razem ich role się odwróciły i to
samica ubezpiecza partnera. Powstrzymał się przed jakąkolwiek
agresywną reakcją. Na nią nigdy nie jest za późno.
„Czyżbym
znowu zrobił coś źle? Znowu wszedłem na ich terytorium? Albo
zbliżyłem się do nory? Nie, to niemożliwe, zostawiłem je daleko
za sobą.”
Cisza
pomiędzy drapieżnikami przedłużała się, aż wreszcie to kojot
ją przerwał.
– Jak
dawno odszedłeś?
– Skąd?
– Demonowi przemknęła przez głowę myśl, że to wyszkolony
wysłannik od Steve'a, że o wszystkim wie, ale postanowił grać na
zwłokę.
– Ze
stada, z watahy.
Wilk
odetchnął z ulgą, choć z drugiej strony musiał zastanawiać się
chwilę nad sensem usłyszanych słów.
– To
była moja trzecia noc na wolności. Stada nigdy nie miałem.
– Przecież
to niemożliwe.
– Jeśli
dwoje mężczyzn zabija ci całą rodzinę, w tym matkę na twoich
oczach, zabiera ciebie i siostrę ze sobą, próbuje wyszkolić do
walk psów, ale już podczas pierwszego testu Steve stwierdza, że
Hera do niczego się nie nadaje, że lepiej zostawić ją na śmierć,
której również jesteś świadkiem i słyszysz, jak siostra mówi o
rodzicach stojących w drzwiach, mających zabrać ją ze sobą,
uwierz mi, to jest możliwe. – Demon mówił coraz szybciej i coraz
głośniej, z coraz większą złością. Zapomniał o kojocie, który
stał przed nim. Nie zorientował się nawet, że ten podchodzi
bliżej i siada z nim bok w bok, zerkając na niego ukradkiem. Gdy w
końcu basior przestał, było za późno. Nie mógł już cofnąć
zdradzonych informacji. Przecież chciał się odciąć od
przeszłości. Nie musiał o niej nikomu mówić, to wyłącznie jego
prześladowała. Teraz mógł tylko czekać, jak zostanie
potraktowany, jak zostanie oceniony przez pryzmat, który sam sobie
stworzył, którego nie musiało być. Gdyby nic nie powiedział,
byłby po prostu wilkiem, a nie wychowankiem ludzi, mordercą psów.
– Niewiele
zrozumiałem z tego, co mówiłeś. Więcej powiedział mi ton
twojego głosu. Nie wiem również, dlaczego przyszedłeś do nory
nie po to, żeby zabić moje młode, tylko, jak twierdzisz, pomóc
im. Jak to możliwe, że mogłem, niezauważony, śledzić cię,
odkąd się obudziłeś? Ile masz lat?
– Trzy.
– Więc
z jakiej racji zachowujesz się jak szczeniak we mgle? Opowiedz mi
jeszcze raz, na spokojnie, o co w tym wszystkim chodzi?
– Dlaczego
to robisz, dlaczego chcesz mi bezinteresownie pomóc? – zapytał
basior, nie dowierzając.
– A
kto ci powiedział, że robię to bezinteresownie? – prychnął. –
Chcę trzymać wszelkie kłopoty z daleka od mojej rodziny, a czuję,
że jakieś się za tobą ciągną. Wolę przygotować się zawczasu.
Nie może być tak jak teraz, że łamiesz nawet podstawowe zasady. W
ogóle nie umiesz się zachować. Dlatego się tobą interesuję. Dla
własnego dobra, a teraz opowiadaj.
Demon
właściwie nie miał wyjścia. Nie liczył na pełne zrozumienie ze
strony kojota, ale potrzebował kogoś takiego jak on. Kogoś, kto
zna tu każdy zakamarek, kto mu wszystko wytłumaczy. W skrócie, ale
z kilkoma koniecznymi szczegółami, opisał swoje dotychczasowe
życie. Tym razem pamiętał, aby nad sobą panować i być
całkowicie spokojny. Nie sądził, aby jego nowy towarzysz miał
jakieś złe plany w stosunku do niego. Nawet gdyby, to bardzo szybko
by sobie z nim poradził. Wolał jednak zachować dystans,
przynajmniej na razie, dopóki nie zaufa drapieżnikowi do końca, o
ile jest to w ogóle możliwe.
– Te
wszystkie blizny i rana na łopatce pochodzą z walk?
– Tak
– odpowiedział krótko. O najnowszym ugryzieniu właściwie już
zapomniał, tym bardziej, że zdążyło się zasklepić. Obrażenia
były dla niego czymś codziennym, nauczył się je ignorować.
– Muszę
zapamiętać, żeby nigdy z tobą nie zadzierać. Umiesz w takim
razie walczyć i to dość dobrze, skoro jeszcze żyjesz, a uciekałeś
przed nami jakbyś zobaczył pumę.
– Pumę?
Nie ważne. Nie wiedziałem, ile jeszcze kryje się was w lesie.
– Kojoty
nie żyją w grupach rodzinnych jak wilki. Co najwyżej
współpracujemy dla wspólnych korzyści, kilka par i ich młode. Na
tym terytorium jestem tylko ja, moja partnerka i dzieci. Kiedy
szczeniaki dorosną, odejdą, wszystkie. Ty naprawdę nic nie wiesz?
Nie wiesz nawet, co to puma?
Wilk
spuścił głowę i pokręcił nią zrezygnowany.
– Nie
wiem nawet, gdzie słyszałem nazwę kojot.
Dziwię się, że w ogóle was rozpoznałem, połączyłem z
gatunkiem. Pewnie John, jeden z moich właścicieli, o was mówił.
– Nie
masz żadnych właścicieli – natychmiast poprawił basiora
mniejszy drapieżnik. – Zapomnij o tym. Nawet w watasze są
przywódcy, a nie właściciele. Twoje życie należy tylko do
ciebie. – Zamilkł na chwilę, ale wilk się nie odezwał. –
Umiesz wrócić do tamtej jaskini, gdzie dzisiaj spałeś? Przyjdę
po ciebie jutro o świcie. Być może czegoś cię nauczę. Nic nie
obiecuję, muszę się jeszcze zastanowić, czy w ten sposób sobie
nie zaszkodzę. Jeśli zabijesz mi całą zwierzynę, będę
głodować, a nadchodzi zima.
– Z
tego co wiem, wilki polują na większe zwierzęta niż wy.
– Watahy
tak, ty jeden nie. Stracisz tylko energię w pogoni, a nic nie zjesz.
Musisz nastawić się na zające i króliki. Niestety, w najbliższym
czasie tylko to ci wróżę. Do jutra.
– Poczekaj!
– natychmiast zaprotestował Demon. – Dlaczego nie możemy zacząć
dzisiaj? Najlepiej teraz.
– Już
ci mówiłem. Mam rodzinę. My też chcemy jeść. Nie mogę
wszystkiego zrzucić na Rosę, moją partnerkę.
– Pomogę
ci w polowaniu. – W odpowiedzi usłyszał tylko śmiech. – O co
ci chodzi?
– Ile
razy mam powtarzać, że ty nie umiesz polować. Dla ciebie to byłaby
zwykła lekcja, którą można powtórzyć, jeśli coś nie wyjdzie.
Dla mnie jest to kwestia życia. Do jutra – zakończył dobitnie.
– Jeszcze
jedno. Nie przewracaj oczami, to zasadnicza sprawa, od której
powinniśmy zacząć. Jak masz na imię?
– A
ty? Ja jestem u siebie. Ty jesteś gościem, a na dodatek masz do
mnie interes.
– Demon
– odparł bez opierania się. A może jednak trochę? Wiedział, co
znaczy to słowo. Podejrzewał, że kojot również wie.
Mniejszy
drapieżnik wstał i bez słowa ruszył w kierunku doliny, oddalając
się od lasu. Basior bał się, że to oznacza koniec ich współpracy.
– Lapin.
Nazywam się Lapin – sprecyzował po chwili. – Zostajesz tutaj i
nie idziesz za mną – dodał, wyprzedzając ruch wilka.
Demon
posłuchał. Mimo że nie poszedł za kojotem, przyglądał mu się
tak długo jak mógł. Widział, jak zwierzę idzie z nosem przy
ziemi, szukając tropu. Westchnął. Będzie musiał sobie jakoś
inaczej poradzić.
Lapin
bardzo szybko znalazł pierwszą ofiarę. Pognał za nią do lasu,
więc basior nie poznał wyniku polowania. Sam jednak zszedł do
doliny. Postanowił spróbować swoich sił. Niemożliwe, żeby
kompletnie nic nie umiał.
Po
raz kolejny stwierdził, że węch jest bardzo ważny. Długo kręcił
się bez celu. Nie potrafił nic znaleźć. Coraz bardziej się
denerwował i to na siebie samego. Jak ma złapać cokolwiek, jeśli
nie umie tropić? Z nerwów popełniał coraz więcej błędów, więc
złościł się jeszcze bardziej. Napędzał tylko błędne koło.
Albo spłoszył coś w ostatniej chwili, albo minął jednego zająca,
a ten wyskoczył nagle z ukrycia i przebiegł tuż przed nim, jakby
sobie drwił. Innych rezultatów nie było. Stopniowo zaczął coraz
poważniej myśleć o rezygnacji. Przecież jutro Lapin ma zacząć
go uczyć, może poczekać. Drugi wewnętrzny głos utwierdzał go w
przekonaniu, że musi coś udowodnić.
Zatrzymał
się w miejscu. Przeszedł już spory kawałek, linia lasu została
daleko za nim. Mimo to dalej nic nie upolował. W końcu nie mógł
wytrzymać. Wrzasnął na całe gardło, strasząc ptaki. Poderwały
się do lotu wszędzie wokół niego. Nie miał nawet pojęcia, że
tyle ich ukryło się w trawie. Miał nauczkę. Był po prostu
nieuważny. Kiedy krzyknął, trochę się opanował. W jakiś sposób
mu to pomogło. Zamknął oczy i powoli nabrał powietrza.
„Inne
zmysły. Pamiętaj, że masz inne zmysły...”
Nadstawił
uszu. Początkowo słyszał wszystko, własny oddech, szum wiatru,
szelest suchej trawy. Stopniowo odsuwał od siebie każdy dźwięk z
osobna. W końcu wyodrębnił jeden obiecujący. Lekkie mlaskanie,
rzucie, trzask suchych łodyg i to całkiem blisko niego, zaraz po
prawej stronie. Obrócił uszy w tamtym kierunku. Przypuszczenia się
potwierdziły. Nie wiedział, co tam siedzi, ale z pewnością coś
małego i niemożliwie szybkiego.
Otworzył
oczy i spojrzał na miejsce ukrycia jego celu. Nie mógł najpierw
obrócić się do niego przodem, a później skoczyć. Zwróciłby
niepotrzebnie uwagę potencjalnej zdobyczy. Zebrał się w sobie,
ugiął łapy, żeby zmagazynować energię, po czym wyskoczył w
górę. Obrócił się w powietrzu i spadł przed samym zającem.
Może nieco wyleniałym, ale żywym, więc jadalnym. Z drugiej
strony, skoro był żywy, mógł uciec i natychmiast z tego
skorzystał. Demon jednak nie dał się zaskoczyć, od razu ruszył
za ofiarą. Zwierzak faktycznie wystartował w imponującym tempie,
ale basior po kilkunastu metrach zauważył, że długouche
stworzenie zwalnia. Zaczął robić uniki, biegł zygzakiem, chciał
zgubić drapieżnika. Działało to na orły czy sokoły, ale nie na
wilka. On nawet nie trudził się, żeby biegać za nim na prawo i
lewo, tylko wodził wzrokiem, aby być przygotowanym na ewentualną
zmianę kierunku pościgu. Kiedy strategia uników nie zadziałała,
ofiara wbiegła w wysoką roślinność. Pech chciał, że drapieżnik
i tak był wyższy od zarośli. Z góry doskonale widział, którędy
biegnie zając. Okrążył plac wysokiej trawy, pilnując, żeby nie
zdradzić swojej pozycji. Cel na chwilę się zatrzymał. Wyglądało
to, jakby sprawdzał, czy polowanie nadal twa. Wynik chyba go
zadowolił, bo spokojnie pokicał przed siebie, bez pośpiechu, żeby
po chwili wyjść na otwartą przestrzeń. Prosto w paszczę Demona.
Uczucie
zatapiania zębów w ofierze wywołało w nim sprzeczne emocje. Tak
samo było w momencie, kiedy próbował zabić cielaka. Znowu poczuł
się jak na arenie, zazwyczaj tylko jedno z dwóch stworzeń mogło
opuścić je o własnych siłach, żywe. Mimo to reagował inaczej na
fakt, że właśnie niesie w pysku ciało niewielkiego, długouchego
zwierzęcia, z którego powoli ucieka ciepło, razem z krwią
wyciekającą poza pysk basiora, rozlewającą po języku.
Myśli
kotłowały się w jego głowie przez całą podróż do nory Lapina.
Kiedy wreszcie stanął nad jej wejściem, bezceremonialnie wypuścił
na ziemię ofiarę. Nic się nie zadziało, nikogo tam nie było.
Uciekli, żeby nie mógł ich więcej niepokoić? Niemożliwe. Musiał
po prostu zaczekać i tak zrobił. Położył się przed legowiskiem,
opierając pysk na przednich łapach.
Przez
kilka następnych godzin obraz przed norą wyglądał jak zatrzymany
film. Nic się nie zmieniało, wilk nawet nie zmienił pozycji. Tylko
słońce zdradzało upływający czas. Demon co chwilę skupiał
wzrok na przyniesionej przez siebie zdobyczy. Pojawiający się głód
próbował nakłonić samca do zjedzenia ofiary, tu i teraz. Za
każdym razem się powstrzymywał. Zając był dowodem na to, że
jednak nie jest beznadziejnym przypadkiem i można nauczyć go
polować. Tylko co będzie, jeśli właśnie przez tego zająca Lapin
mu nie pomoże, bo nie będzie tracił energii na kogoś, kto tej
pomocy tak naprawdę nie potrzebuje?
Potrzebował
jej i to bardzo, nie tylko przy technice polowania. Szczęście
kiedyś się skończy, a wyłącznie dzięki niemu nadal żył. W
takim przypadku następna niemiła przygoda może być tą ostatnią.
Bezczynność
prawie go uśpiła. Nagle zauważył ruch w oddali, co wystarczyło,
aby odpędzić sen i znów zacząć myśleć trzeźwo. Najpierw
spomiędzy roślin wyłoniła się trójka osobników, które przy
poprzednim spotkaniu wziął za bezbronne szczeniaki. Kiedy obok
stanęli ich rodzice, zrozumiał swój błąd.
Młode
nie były jeszcze w pełni dorosłe, ale wzrostem już prawie
dorównały matce. Kiedy przyjrzał się dokładniej, zauważył, że
wszystkie są samicami, co dodatkowo tłumaczyło ich mniejszy
rozmiar. Ostatnio ocenił ich wiek poprzez własną wielkość. Wtedy
jeszcze nie rozumiał, że ma przed sobą zupełnie inny gatunek.
Dodatkowo widział tylko pyski samiczek, w jakimś stopniu musiało
to zaburzyć jego osąd. Przynajmniej tak próbował tłumaczyć się
przed samym sobą.
Niespodziewany
gość został natychmiast wykryty. Rosa, bez chwili namysłu,
ruszyła na basiora. Chciała złapać go za gardło, wyjątkowo
naiwnie. Demon uskoczył w bok. Zareagował instynktownie. Pół
życia spędzone na regularnych walkach wyrobiło w nim szereg
nawyków, a do ich uaktywnienia wystarczył niewielki impuls. Sierść
na jego karku uniosła się, tak samo jak wargi odsłaniające pełny
garnitur zębów, dużo większych, niż te u jego przeciwniczki.
Powstrzymanie się od zaatakowania samicy, przyduszenia do ziemi i
zaciśnięcia zębów na granicy przebicia jej skóry wymagało od
niego wiele wysiłku. Ciało zdawało się reagować niezależnie od
rozumu. Warczenie obydwu wpatrzonych w siebie stworzeń połączyły
się w jedno, przyprawiające o gęsią skórkę.
– Mam
umowę z twoim partnerem. Odsuń się. Nie szukam kłopotów, więc
ich nie prowokuj.
– Co
ty tu robisz? Miałeś czekać na mnie w jaskini. – Samiec kojota
podszedł bliżej, delikatnie odciągając Rosę.
– On
mówi prawdę? Masz z nim w jakiś sposób współpracować?! –
Przywódczyni małej, rodzinnej grupy była zbulwersowana.
– To
nie będzie w żaden sposób wpływać na nasze życie – zapewniał
ją.
– Wilkom
się nie pomaga – syknęła, po czym skinęła na młode i razem
zniknęli w legowisku. – Nie chcę go tu widzieć – dodała na
odchodnym.
– Nie
mówiłeś, że uczenie mnie będzie takim problemem. – Demon już
się uspokoił, chociaż co jakiś czas zerkał za siebie, czy
przypadkiem Rosa nie planuje ponownie go zaatakować, tym razem od
tyłu.
– Mówiłem
ci za to, że masz tu nie przychodzić. Czy to takie trudne do
zrozumienia?
– Złapałem
zająca. – Wskazał zdobycz leżącą kilka metrów dalej. – Nie
jestem wcale taki beznadziejny. Nie będę psuł każdego polowania.
– To
coś – Lapin stanął nad martwym zwierzęciem i szturchnął je
łapą – to sama skóra i kości. Stary, chudy, wyleniały, równie
dobrze mógł zejść na zawał, jak tylko cię zobaczył.
– Co
chcesz przez to powiedzieć?
– Daleko
ci do drapieżnika z prawdziwego zdarzenia. Nie pocieszaj się byle
ochłapem, bo stać cię na o wiele więcej, nawet w pojedynkę. Sam
się zdziwisz, jak wiele potrafisz, mimo wychowania przez ludzi. –
Ostatnią część wypowiedział ciszej. Nie chciał, żeby partnerka
o tym wiedziała.
Wilk
kiwnął głową, miało to mniej więcej znaczyć: „obyś mówił
prawdę”. Następnie po prostu
odwrócił się i zaczął iść w kierunku jego polany, gdzie
spędził ostatnią noc. Nie miał pojęcia, skąd wie, w którą
stronę powinien się kierować. Ostatnio uciekał z tego miejsca w
popłochu, nie mógł zapamiętać pokonanej drogi, zresztą sporo
kluczył, błądził. Mimo to był przekonany, że tym razem dotrze
na miejsce bez większych problemów.
– Zapomniałeś
o czymś – krzyknął Lapin, kiedy Demon zdążył oddalić się o
kilka metrów.
– Nie
rozumiem. – Zatrzymał się. Czyżby nie wiedział o jakimś
zwyczaju, znowu popełnił jakiś błąd?
– Twoja
pierwsza zdobycz. – Kojot rzucił królika pod łapy drugiego
mięsożercy. – Dlaczego chcesz ją tu zostawić?
– Postępuję
zgodnie z twoimi radami – odparł basior. – Stać mnie na coś
więcej niż ochłapy.
– Głupi!
Może nie ma tu wiele mięsa, ale nie rezygnuje się z posiłku.
Potrzebujesz sił, żeby polować. Jesteś na wolności za krótko,
aby znać prawdziwy głód. Wtedy nie pogardzisz nawet śmierdzącym
na kilometr truchłem, będziesz się nim cieszył jak dziecko i
rozkoszował każdym kęsem. Zapamiętaj moje słowa. Zresztą, nie
zabijasz dla zabawy. Nawet śmierć tego zająca, niezależnie od
jego wieku, powinna mieć sens.
Ostatni
argument szczególnie przemówił do wilka. Złapał długouche
zwierzę w zęby i ponownie ruszył do swojej jaskini. Zaśmiał się
w duchu. Nie była ona ani ciepła, ani wygodna, ale poczuł się
lepiej, mogąc wrócić do miejsca, gdzie tak szybko poczuł się
bezpiecznie.
Najpierw
nie mógł zasnąć. Za bardzo ekscytowała go myśl o jutrzejszej
lekcji. Radość stopniowo przechodziła w niepewność – a co,
jeśli nijak sobie nie poradzi, albo Lapin w ogóle nie przyjdzie?
Nie potwierdził tego przy ostatnim spotkaniu, a Rosa mogła
przeciągnąć partnera na swoją stronę.
Miotał
się tak pomiędzy radością i nadzieją nawet przez sen. Wiedział,
że coś mu się śniło i bardzo go to cieszyło. Podświadomość
nie zaczęła serwować mu przyjemniejszych obrazów tylko z powodu
ucieczki z niewoli. Były chyba nawet jeszcze gorsze. Nadal nie mógł
otrząsnąć się po zeszłonocnym koszmarze. Nie wiedział, jak by
zareagował, gdyby podobne wizje się powtórzyły.
Wyszedł
z groty jeszcze przed świtem, rozglądając się nerwowo. Tym razem
szron nie pokrył roślin, ale poranek i tak był dość zimny. Przy
każdym wydechu powstawał mały obłoczek pary wodnej. Musiał jakoś
się rozgrzać, więc zaczął chodzić po polanie, krążył,
zawracał. Co jakiś czas próbował dostrzec pierwsze promienie
słońca pomiędzy wysokimi drzewami. To był dla niego wyznacznik
czasu. Kojot powinien pojawić się już niedługo...
Wreszcie
kątem oka zauważył płową sierść między zaroślami. Bardzo
dobrze maskowała się w suchych liściach, które za nic nie chciały
jeszcze puścić cienkich gałązek i opaść na ziemię. Basior
ucieszył się i podbiegł do przybysza.
– Nareszcie
jesteś. Już myślałem...
– Znowu
to samo. Ja wiem, że wilkom nie zagraża wiele zwierząt, tak
naprawdę w grę wchodzi wyłącznie człowiek, ale ty jesteś sam,
musisz uważać, mieć oczy dookoła głowy! Tym razem też nic nie
rozumiesz, prawda? – Patrzył Demonowi prosto w oczy. Tym razem nie
było to wyzwanie, lecz sprawdzian pewności siebie. Tego ewidentnie
mu nie brakowało, albo była to strategia obronna i czyste oszustwo.
– Nie przyszedłem w momencie, kiedy mnie zauważyłeś – zaczął
tłumaczyć Lapin. – Obserwowałem cię, jeszcze zanim wstałeś.
Rozglądałeś się, a mimo to nie zauważyłeś tego, czego trzeba.
Nie słyszałeś mnie, nie czułeś, chociaż wiatr wiał w twoją
stronę.
– To
nie tak. – Zmieszał się. Ponownie największą reakcję wywołało
w nim nawiązanie do węchu. Nie planował zdradzać swojej
ułomności. Chciał, żeby Lapin nauczył go tego, co trzeba, bez
omijania żadnej lekcji. – Przecież czekałem tylko na ciebie, a
raczej mi nie zagrażasz. Dlatego nie byłem wyjątkowo czujny.
– To
jest las, nie arena, gdzie wprowadzają jednego przeciwnika na raz.
Jeszcze nie wiesz, ile stworzeń tu żyje. Większość jest dla
ciebie niegroźna, ale zbyt pewne siebie zwierzę to martwe zwierzę.
Obszedł
powoli siedzącego basiora. Nagle skoczył na niego od tyłu i złapał
za skórę na karku, wykorzystując jej nadmiar, jakby trzymał
szczeniaka. Wilk zaskowyczał ze strachu, natychmiast zrzucając
kojota.
– Co
to było?! – wrzasnął zdezorientowany Demon.
– Myślisz,
że obroniłbyś się, gdybyś właśnie spał? Mam dłuższe kły,
niż ci się wydaje. Kiedy jesteś sam, nie możesz lekceważyć
nikogo, nawet głupiej wiewiórki. – Zaśmiał się pod nosem.
Ostatni przykład podał lekko na wyrost. – Siła wilka leży w
jego watasze, a ty raczej jej nie masz.
Znowu
chwila ciszy i mierzenie się wzrokiem. Później nauczyciel wstał i
szybko zniknął między drzewami. Demon nie miał wątpliwości, że
ma ruszyć jego śladem.
Szli
dość długo, nie odzywając się ani razu. Drapieżnik, pełniący
raczej rolę ucznia, starał się zapamiętać jak najwięcej
szczegółów otaczającego go krajobrazu, aby móc później wrócić
do jaskini.
– Co
widzisz? – zaczął Lapin, cały czas idąc w sobie tylko znanym
kierunku.
– Drzewa,
krzaki, zarośla... – odparł bez namysłu.
– Co
słyszysz?
– Oprócz
wiatru? – Tym razem poświęcił chwilę, aby być pewnym
odpowiedzi. – Nic...
– A
co czujesz?
To
pytanie pozostało bez odpowiedzi. Kojot wziął to jako kolejne
„nic”.
– Właśnie
depczemy tropy szopa. Najprawdopodobniej poszedł nad strumień,
który tak w ogóle powinieneś słyszeć. Przed chwilą minęliśmy
norę borsuka. Pewnie przejmę ją w ciągu kilku następnych dni.
To, co czuć wokół, to ślady zapachowe świadczące o tym, że
jesteśmy na moim terytorium. Zapamiętaj ten zapach. Każde stado, a
nawet każdy osobnik pozostawia inny, ale przecież mocz to mocz.
– Dlaczego
masz przenosić się do tamtej nory? Przecież już macie
schronienie.
– Wszystko kiedyś się niszczy. W każdym razie
łatwiej jest poszerzyć korytarze borsuka, niż wykopać wszystko od
zera. Wracając do tego, co nas otacza... Nie zagaduj nie więcej –
zganił wilka. – Zauważyłeś, jak wiele ptaków obserwuje nas z
gałęzi?
Kojot
nie odwrócił wzroku od wydeptanej przez jego regularne patrole
ścieżki, ale Demon natychmiast zadarł łeb do góry. Przypomniał
sobie sowę, która najpierw tak go przestraszyła, a później
zaintrygowała. Pamiętał również jej mniejszych, bardziej
płochliwych krewniaków. Ani razu nie udało mu się podejść do
nich na satysfakcjonującą odległość.
– Wiesz
dlaczego teraz zachowują się wyjątkowo cicho? Wyglądamy jak w
trakcie polowania, no, przynajmniej ja – odpowiedział sam sobie,
nie licząc na wiedzę basiora. – Po zachowaniu ptaków możesz
bardzo szybko ocenić, czy w okolicy życie przebiega normalnie, czy
pojawiło się coś niepokojącego. Nie usłyszysz ich śpiewu
podczas swojego polowania, ale również wtedy, kiedy w okolicy
pojawi się groźniejsze stworzenie.
– Człowiek?
– To było pierwsze, co przyszło mu do głowy.
– Po
części masz rację. Tutejsze zwierzęta wyjątkowo rzadko widują
ludzi, ja osobiście najwyżej trzy razy, więc ich obecność
mogłaby wywołać taką reakcję. Myślałem raczej o pumach, ale
nie występują w tym lesie. Nie umiem powiedzieć, gdzie można je
znaleźć.
– Jak
wyglądają? Już o nich wspominałeś, wczoraj, ale nadal nie wiem
nic poza nazwą. – Miał nie zadawać zbędnych pytań, lecz chciał
przyswoić jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie.
– Mogą
być twojej wielkości lub jeszcze większe. – Zlustrował wilka
wzrokiem, porównując go ze wspomnieniami o kotowatych. – Rudawe,
gładkie futro. Mały względem całego ciała i okrągły łeb.
Zgrabne, płynne ruchy, zupełnie inne niż u nas. Są bardzo skoczne
i zwinne, a pazury wysuwają tylko podczas ataku, przez co są one
bardzo ostre. Mogą nimi dotkliwie zranić, nie muszą gryźć. –
Zamilkł na chwilę, przyglądając się Demonowi, który poruszał
palcami, jakby chciał powtórzyć sztuczkę z łapami kuguarów*. –
Żyją samotnie, ale trzymaj się od nich z daleka. Jeśli będziesz
sam i jedna z nich stanie ci na drodze, uciekaj.
Basior
nie potrzebował konkretnego polecenia. Po prostu, kiedy kojot
powiedział już wszystko, co na tę chwilę chciał, wędrówka
przez las rozpoczęła się nowo. Co chwilę wskazywał ludzkiemu
wychowankowi jakiś szczegół, kępkę sierści roślinożercy na
gałęzi, odrapany przez niedźwiedzie pień. Pokazywał w ten sposób
uczniowi zupełnie inny świat, swój świat. Do tej pory wilk nie
miał do niego dostępu, nie wiedział o wielu sekretach otoczenia,
nawet ich nie szukał. Teraz wreszcie znalazł przewodnika gotowego
mu wszystko wyjaśnić. Wreszcie zaczął się uczyć.
Zaczęli
od najprostszych rzeczy. Przez kilka dni Lapin pokazywał mu inne
zwierzęta, od gryzoni, przez duże parzystokopytne jak wapiti, łosie
czy bizony, aż po ptaki. O niektórych gatunkach mógł tylko
opowiedzieć, ponieważ albo ich przedstawiciele zapadli w sen
zimowy, albo nie występowali na jego terytorium. Starał się
przekazać Demonowi wszystko, co mogło mu się przydać. Codziennie
spędzał z nim kilka godzin mimo ciągłych protestów partnerki.
Rosa uważała, że w ten sposób zaniedba rodzinę i wpakuje swoje
małe stadko w kłopoty. Próbował jej wytłumaczyć, że właśnie
w ten sposób unikną kłopotów. Demon im nie zagrażał, po
regularnych spotkaniach z nim był tego pewny. Pomagając mu, chciał
poznać wroga, ale on wcale nie był wrogiem.
– Co
będziemy tu robić? – Basior tym razem znalazł się w miejscu,
gdzie niewielki leśny strumyk wpadał do większej rzeki
przepływającej przez równinę. Nigdy nie wiedział, gdzie tego
dnia zaprowadzi go kojot. Musiał być gotowy na wszystko.
– Nauczysz
się tropić. Zaczniemy od miejsca, gdzie przychodzą wszystkie
potencjalne ofiary. Chodź bliżej, najpierw musisz rozpoznawać
ślady.
W
błotnistym brzegu odbiły się łapy i racice każdego, kto chciał
ugasić pragnienie. Znowu ilość nowych wiadomości początkowo
przytłoczyła basiora. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało
identycznie, ale jednak nie. Każdy szczegół miał znaczenie –
nie tylko wielkość i kształt, również szerokość rozstawienia
palców, głębokość pozostawionych tropów. W kompletnej
plątaninie szlaków różnych stworzeń Lapin potrafił odnaleźć
jedno zwierzę, które było najwolniejsze i najsłabsze, ponieważ
zostało ranne.
– Skąd
to wiesz? – dopytywał basior. Chciał zobaczyć to samo, co jego
nauczyciel, zrozumieć wykorzystywane przez niego schematy,
wskazówki.
– Spójrz.
Ten ślad to przednia lewa noga, tu jest prawa – tłumaczył
cierpliwie. – Na lewą nie stawała całym ciężarem, wgłębienie
jest płytsze. Zresztą można wyczuć krew, a także ropę. Wdało
się zakażenie. W takim momencie wkraczają drapieżniki. – Przez
chwilę zastanawiał się nad czymś. – Może to odpowiedni moment,
będziesz wiedział, jakiego zapachu szukać w przyszłości. –
Nachylił się nad śladami wapiti. – Bierzesz głęboki wdech,
przytrzymujesz na chwilę, po czym wypuszczasz, tylko najpierw
rozszerz nozdrza. Powietrze ucieknie przez boczne szpary w twoim
nosie, dzięki czemu nie rozdmuchasz śladu zapachowego na ziemi. –
Zademonstrował mu opisaną czynność. – Musisz do tego podejść
jak do dźwięków, wyodrębniaj każdą woń z osobna.
Kojot
odsunął się, robiąc miejsce Demonowi. Ten podszedł niepewnie, z
pochyloną głową i rozbieganym spojrzeniem. Mógł powiedzieć
prawdę, miał okazję, a tak zapewnił sobie kolejną kompromitację.
Za każdym razem wierzył, że teraz się uda, że coś poczuje,
dlatego próbował w nieskończoność, również tym razem. Zamknął
oczy, jakby dwa różne zmysły nie mogły działać jednocześnie.
Jeden
wdech, spokojny, głęboki, zgodnie ze wszystkimi zaleceniami Lapina.
Nic. Drugi, już mniej opanowany, ale nadal niosący nadzieję. Nic.
Trzeci, czwarty... dziesiąty, coraz szybsze i bardziej nerwowe,
przypominające atak paniki. Nic, ale to już go nie dziwiło.
– Nic
nie czuję – wycedził przez zęby, wyjątkowo przeciągle.
Najwyższy czas się do tego przyznać, przestać udawać, również
przed sobą.
– Zapach
jest wyjątkowo mocny. Odróżnisz to, co trzeba. Wystarczy
skupienie, potrafisz to...
– Teraz
ty nie rozumiesz – przerwał towarzyszowi. Podniósł łeb i
spojrzał kojotowi w oczy. Nie będzie się wstydzić i odwracać
wzroku lub wbijać go w ziemię. – Ja nie mam węchu.
– Od
kiedy? – dopytał zdezorientowany.
– Od
dawna. Dokładnie od jednej z pierwszych walk. Nie wiem, która
dokładnie w moim życiu ona była. Poza pojedynczymi przypadkami
każde starcie zlewa się w jedno...
– To
przez jakiś uraz? Zostałeś ranny? – Mniejszy z drapieżników
podszedł bliżej, nie przejmując się niszczonymi tropami. Zaczął
oglądać basiora, w szczególności jego głowę. Szukał jakiejś
dużej, wyraźnej blizny.
– Nie.
Nie umiem wytłumaczyć, jak to się stało. Po prostu wszedłem na
arenę. Zapach krwi jak zwykle otoczył mnie, przyprawiając o zawrót
głowy. – Patrzył gdzieś poza kojotem. Ten drugi zrozumiał, że
basior nie widzi niczego przed sobą. Pochłonęły go widoki
zapisane w pamięci. – Nie chciałem tego czuć już nigdy więcej.
Nie chciałem czuć krwi na zawsze kojarzącej mi się z matką. Nie
pamiętam już jej głosu, ciepła języka, dotyku. Zamiast tego
powraca wspomnienie czerwonych kropel płynących po jej pysku i
otwartych oczu, ale nie tych żywych i radosnych, tylko martwych.
– Wiesz,
że bez węchu będzie ci o wiele trudniej?
Słowa
Lapina przywołały go do rzeczywistości. Nie oczekiwał pocieszenia
czy zrozumienia. Byli dla siebie przecież zupełnie obcy, łączyła
ich jedynie specyficzna umowa. Właściwie to opanowanie i skupienie
kojota na przyziemnych sprawach mogło pomóc basiorowi. Musiał
jakoś przejść do porządku dziennego nad ciągnącymi się za nim
tragediami. Przecież ustalił już, że chce odważnie patrzeć w
przyszłość, a nie uciekać, oglądając się w przeszłość.
– Już
to wiem. Jeśli mimo wszystko jesteś gotowy mnie uczyć, będę
starał się dwa razy mocniej. Chciałbym, żebyś pomógł mi
wykorzystać maksimum możliwości pozostałych zmysłów. Tylko ty
możesz pokazać mi, czego jeszcze o sobie nie wiem.
– W
takim razie na co czekamy? – odparł po chwili, zabierając ucznia
na kolejną lekcję.
*
kuguar – inna nazwa pantery płowej; może być również lew
górski, pantera z Florydy
_______________
Nie wiem, co myśleć o tym rozdziale... A tak w ogóle to miło tu wrócić po roku, prawie dosłownie. 10.06.2016 opublikowałam tu ostatni rozdział. Ciężko mi uwierzyć, że to już tak długo. Pół tekstu, który macie wyżej, miałam napisane jeszcze w poprzednie wakacje, ale skończyłam go dopiero wczoraj. Tamtem rok pisarsko idzie praktycznie do śmieci. Teraz mam najdłuższe wakacje w życiu i największe oczekiwania co do zagospodarowania tego czasu. Przyszłość chcę publikować raz w miesiącu. Niby rzadko, ale powinno być regularnie i zrobię sobie zapas. Muszę.
Przez tak długą przerwę (coś tam pisałam, ale nie tutaj) możecie poznęcać się nad tym rozdziałem ile wlezie. Na pewno jest na co ponarzekać.
Obiecująca Demonowi, że już na tak długo go nie zostawi
Akti
Akti