Demon podniósł łeb. Chwilę mu zajęło skupienie wzroku na postaci kucającej przed drzwiczkami kojca. Musiał jeszcze otrząsnąć się ze wspomnień, które zaprzątały jego umysł. Po chwili dojrzał to spojrzenie, które pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Było ono związane z jednym z najgorszych momentów w jego życiu, ale teraz mogło wiele zmienić.
John patrzył na basiora z litością. Wilk nie wyczuł go wcześniej, nawet nie usłyszał jak wjeżdża na podwórko. Dopiero głos mężczyzny wyrwał zwierzę z rozmyślań.
- Po co wróciłeś? - Steve stanął za brunetem z założonymi rękami.
- Nadal mamy wspólnych znajomych, pamiętasz? O wszystkim wiem. Wiem, na co się zgodziłeś, i dlatego przyjechałem, bo domyślałem się, że to może tak wyglądać. - Wskazał na drapieżnika leżącego w boksie. Ten z powrotem położył łeb i tylko wodził wzrokiem po właścicielach.
- Jakoś przez ostatnie lata nic cię nie interesowało. Nagle znalazł się wielki Samarytanin płaczący nad losem biednego wilka. Myślisz, że lepiej się nim zajmiesz? Nie raz próbowałem oczyścić rany, ale nie pozwala się dotknąć. Nie mam ochoty stracić wszystkich palców. W naturze nikt się o nich nie troszczy, a stada też ze sobą walczą. Wyliże się.
- Tylko że w naturze nie walczyłby tak często. Zresztą sporo czytałem o wilkach, oglądałem programy przyrodnicze. - Steve parsknął na to śmiechem, ale John natychmiast spojrzał na niego jak na głupka. - Ha ha, bardzo śmieszne. Ty pewnie nawet o tym nie pomyślałeś. - Zamilkł, czekając na odpowiedź, ale ta nie nastąpiła. - No właśnie. Watahy, czyli wilcze grupy - wytłumaczył - rzadko decydują się na krwawe rozwiązanie konfliktów. Zwykle kończy się na straszeniu, a nawet jeśli dochodzi do starcia, to nigdy nie wygląda ono tak jak na arenie, więc mi nie wmawiaj, że to dla niego normalna sytuacja.
Mężczyźni odsunęli się od kojca i stanęli kilka metrów dalej. Obaj oparli się o ścianę plecami. Nie patrzyli na siebie tylko na basiora. W końcu John znowu przerwał ciszę.
- Kto pierwszy się odezwał?
- Kevin. Chyba podpadła jego renoma jako jedynego w Stanach trenera wilka. Sam się tak tytułował. Widocznie ktoś z jego okolicy usłyszał o Demonie i zarzucił mu oszustwo.
- To on zaproponował walkę?
- Tak. Nie należy do osób, które owijają w bawełnę. Po prostu spytał się gdzie i kiedy.
- Co odpowiedziałeś?
- Że tutaj, bo nie wiem jak mielibyśmy tego bydlaka przetransportować trzysta kilometrów. - W tym momencie przerwał. Złapał się na tym, że mimowolnie użył liczby mnogiej. Mielibyśmy. Jak łatwo przychodziło wracanie myślami do starych, dobrych czasów... - Za miesiąc - dodał w końcu.
- Chyba zwariowałeś! - John w sekundę odsunął się od ściany i stanął przed dawnym współlokatorem. Dalej nie wiedział, jak ma go nazywać, mimo że minęły ponad dwa lata. - Nie widzisz, w jakim on jest stanie?
- To było tydzień przed tą walką.
- I mimo to nie zrezygnowałeś ze starcia z shar-pei? Osłabiłeś go!
- Zwykle schodził z areny w lepszym stanie. - Steve spróbował wyminąć bruneta, ale ten złapał go za ramię.
- Skończymy tę rozmowę tu i teraz, dopóki jeszcze mam ochotę ci pomóc - syknął i szarpnął rozmówcę z powrotem pod ścianę. Znalazł sobie jakieś krzesło i usiadł na nim okrakiem, przodem do łysego mężczyzny. Wyciągnął ze swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów i wyjął jednego. Szukał czegoś jeszcze chwilę po kieszeniach, jednak chyba nie znalazł, bo zwiesił głowę i przeczesał ręką włosy z roztargnieniem. W końcu podniósł wzrok na... przyjaciela, jednak na przyjaciela. Stał on nadal w tym samym miejscu i przyglądał się całej sytuacji z rozbawieniem. - Jeśli dasz mi ogień, to ja dam ci fajkę.
- Nic się nie zmieniłeś - zaśmiał się Steve. Wyjął zapalniczkę z kieszeni spodni. John już wyciągał po nią rękę, gdy zniknęła ona w zaciśniętej pięści drugiego trenera. - A skąd wiesz, że nie mam swoich papierosów?
- Bo ty też się nie zmieniłeś. Twoje Marlboro leżą na stole na werandzie.
Obaj kumple zaczęli się śmiać. W końcu transakcja doszła do skutku i jednocześnie zaciągnęli się, wypuszczając po chwili z ust kłębek dymu. Robiło się go coraz więcej i więcej, w końcu, już trochę rozrzedzony, dotarł do wilka. Nie czuł jego zapachu, ale po wciągnięciu do płuc podrażniał drogi oddechowe. Basior musiał jednak powstrzymać się od kaszlu, żeby nie przegapić niczego z rozmowy. Te kilka metrów odległości nie robiło mu różnicy, miał doskonały słuch, jeśli chciał z niego korzystać, a doskonale wiedział, że rozmawiają o nim. Coś się szykowało i wolał wiedzieć co.
- Więc jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał John, ponownie przejmując inicjatywę. - W ciągu miesiąca... A może trzech tygodni? Przecież od ustalenia terminu minął tydzień.
- Nie, za miesiąc od dzisiaj.
- Dobrze, więc w ciągu miesiąca Demon ma dojść do siebie, nabrać od nowa sił, zdążyć wrócić do treningów i jeszcze polepszyć swoje zdolności?
- Jest naprawdę silny, nie widziałeś go w walce.
- Co mu po sile, skoro umie walczyć właściwie tylko z pitbullami? Pierwszy raz dostał shar-pei i wygląda tak. - Odwrócił się na chwilę w stronę samca, gdyż siedział tyłem do niego.
- Wybacz, ale nie posiadam pod ręką innego wilka do sparringów.
- Ale mogłeś wykorzystać owczarki, albo po prostu wilczury. On musi się nauczyć, jak to jest walczyć z przeciwnikiem równym sobie. Z kim do tej pory był na arenie?
- Bulteriery, buldogi, pitbulle...
- Właśnie o tym mówiłem. Schemat. Wszystkie są masywne, przysadziste i dużo mniejsze. Swoją drogą... Serio byli tacy głupcy, co wystawiali przeciwko wilkowi buldoga?! - Otworzył szeroko oczy i strącił spopieloną końcówkę papierosa na podłogę. - Chociaż według mnie to żadna z ras bojowych się nie nadaje. Te psy są po prostu za małe! A tutejsi trenerzy, na to wychodzi, bez wyobraźni.
- Łatwa kasa. Miałem się nie zgodzić? - Steve powtórzył czynność rozmówcy i włożył pomarańczową część przedmiotu do ust.
- Ktoś tutaj trenuje większe rasy?
- Musiałbym się wypytać. A po co ci to? Przecież sam mówiłeś, że Demon musi wydobrzeć.
- Przełożysz termin walki.
- Co?! - Łysy mężczyzna zerwał się z miejsca i przeszedł kilka kroków. - Mam przyznać się do tego, że mój wilk jest za słaby, żeby wystąpić w umówionym terminie?! Nie! - Zaczął gestykulować i wyrzucać ręce w powietrze. - Po moim trupie!
- Wolisz, żeby to było po jego trupie? - John wskazał za siebie, na drapieżnika.
Mężczyźni jakby stracili wszelką energię. Brunet ułożył brodę na dłoniach zaciśniętych na oparciu krzesła, a drugi człowiek tylko nerwowo rzucił niedopałek papierosa na podłogę i roztarł go podeszwą buta. Kucnął i zaczął oglądać resztki peta leżącego pod jego stopami, jakby zastanawiał się, czy jednak można je jeszcze wykorzystać.
Basior cały czas bacznie ich obserwował. Doskonale wiedział, o czym mówią. Można to porównać do dziecka, które od dzieciństwa posługuje się dwoma językami, bo żyje w obcym dla siebie kraju, albo ma rodziców pochodzących z dwóch różnych państw. Mimowolnie zaczyna rozumieć rozbrzmiewające wokół niego słowa. Wilk nie mógł mówić jak ludzie, ponieważ jego struny głosowe nie były do tego przystosowane, ale wszystko rozumiał. Dowiedział się już, że czeka go walka i to z innym wilkiem. Jak będzie? Jak on wygląda? Czy coś pamięta? Jak się zachowuje? Wszystko było dla Demona zagadką.
Jego uwagę przykuwał też sam John. Był... inny. Do tej pory samiec myślał, że Steve kazał mu odejść, ale teraz wszystko wskazywało na to, że podjął samodzielną decyzję. Tylko dlaczego zostawił basiora na łaskę drugiego właściciela? Tego nie mógł zrozumieć. Nie miał pojęcia, co działo się z brunetem przez ten czas. Nigdy tutaj nie zajechał, nie mówiąc o przyjściu do stodoły. Widocznie zabrał wszystkie swoje rzeczy i nie miał po co wracać, ale serce drapieżnika buntowało się na to. Przecież najpierw uratował jego siostrę przed utonięciem w rzece, a potem opiekował się nim, gdy był chory, więc dlaczego na koniec przestał interesować się stanem zwierzęcia? Drapieżnik po każdej walce czekał, aż przyjdzie i się nim zajmie, bo on zrobiłby to szczerze. Wilk nie wiedział wtedy, jak silna potrafi być ludzka duma i zawziętość.
- To jak? Dzwonisz? - Człowiek siedzący na krześle niedbale wyciągnął dłoń w kierunku byłego współlokatora. Trzymał w niej telefon. Przyjaciel spojrzał na niego zdziwiony.
- Skąd go wziąłeś? - zapytał, sprawdzając po kieszeniach, czy aparat na pewno należy do niego. Wszystkie były puste.
- Leżał obok Marlboro - wytłumaczył John.
Były współlokator nic nie odpowiedział, tylko zabrał urządzenie. Chwilę się zastanawiał, stukając nim o rękę. W końcu jednak wybrał odpowiedni numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Dla twojej wiadomości, od dzisiaj ja się nim zajmuję. - Brunet wstał i podszedł do boksu, nie interesując się nawet reakcją przyjaciela. - Masz się do niego nawet nie zbliżać. - Powiedział to na tyle głośno, aby drugi mężczyzna usłyszał, nawet podczas rozmowy przez telefon.
Basior obserwował Johna jeszcze uważniej. Wszystko wskazywało na to, że jest wręcz innym człowiekiem. Kiedyś on musiał słuchać się Steve'a, wykonywał jego polecenia, tak jak wtedy w piwnicy. Teraz to brunet panował nad sytuacją. Czuł się pewnie, świadczyły o tym jego gesty, sposób siedzenia, nawet to jak mówił i co mówił. Przyjechał, bo chciał. Pomoże, ale jeśli łysy właściciel zacznie coś komplikować, po prostu zostawi całą sprawę. Na koniec przyjaciel ma przystać na jego warunki, czyli przełożyć walkę, aby mieli więcej czasu na trening. Sam trening prawdopodobnie też poprowadzi, po swojemu. Tego Johna Demon nie znał, ale gdy trener podszedł do drzwiczek i kucnął, żeby być na poziomie zwierzęcia, znowu można było zobaczyć te same odczucia co kiedyś. Widać było, że jeszcze zależy mu na podopiecznych. Może dlatego, że siedział w tej branży o kilka lat krócej?
Nie pochodził z bogatej rodziny, zawsze brakowało mu na markowe ciuchy i drogie gadżety, którymi szczycili się kumple z jego rocznika. Pewnego dnia podszedł do niego chłopak, którego wszyscy w szkole znali. Raz nie zdał, więc miał osiemnaście lat, gdy John miał siedemnaście. Był to oczywiście Steve. Chodzili razem na angielski i zachowanie starszego kolegi zawsze budziło zainteresowanie. Nigdy nie był prymusem, ale w pewnym momencie totalnie przestał interesować się szkołą. Przychodził na lekcje kiedy mu się chciało. Pojawiały się nowe telefony, ubrania... Nawet sportowy samochód. Nikt nic o nim nie wiedział, ale wszyscy podejrzewali, że jego rodzice dostali znaczny awans albo coś w tym rodzaju i chłopakowi przewróciło się w głowie. Niektórzy jednak podejrzewali, że handluje narkotykami. Prawda jednak okazała się zupełnie inna. Już od jakiegoś czasu wystawiał psy na arenie, ale początkowo był to tylko jeden pitbull, więc i pieniędzy było mniej. Gdy skończył szesnaście lat, wynajął dom na granicy miasta, w którym teraz mieszka, i tam stworzył swoje miejsce do treningów. Miał też warunki, żeby sprowadzić więcej zwierząt. Mijały lata, a zaczął sam organizować walki, sprzedawał szczeniaki po wytrenowanych przez siebie rodzicach. Nie obchodziło go już nic innego, ten świat zdawał się zapewniać mu wszystko, czego potrzebował - pieniądze, poważanie wśród znajomych i rozrywkę. Johnowi taka perspektywa również się spodobała i gdy Steve powiedział mu o wszystkim, natychmiast się zgodził zostać jego wspólnikiem. Starszy chłopak wiedział, że tak będzie.
- Załatwione. Zadowolony? - rzucił Steve.
- Bardzo. Jadł coś dzisiaj? - zapytał, nawet nie odwracając się do przyjaciela.
- Nie. Zwykle karmię psy wieczorem.
- Ale to nie jest pies. Wilki potrzebują nieco ponad kilogram mięsa dziennie, albo nawet do dziesięciu kilogramów po dłuższym okresie bez żadnego posiłku. Jestem pewny, że tyle nie dostawał. Nawet nie odpowiadaj, bo to widać. Powinien być grubszy i masywniejszy. Jeśli ma wygrać z innym wilkiem, to musimy go podkarmić. Nie będzie dostawał tylko kości, znając ciebie.
- To co chcesz mu dawać?
- Mięso. Co jakiś czas może być też jakiś kurczak albo królik, w całości. Wtedy będzie miał i trochę mięsa, i kości, i skór, czyli to co jadłby na wolności.
- Ale wiesz, że to wyniesie drożej?
- No wybacz, ale czasem trzeba wydać trochę kasy, żeby mieć zyski. Nie udawaj zresztą wielkiego biedaka. Jeszcze pamiętam, ile dostawało się po wygranej walce.
Znowu nastała cisza. Ludzie tylko przyglądali się sobie nawzajem. Demon dobrze zauważył, że John się zmienił. Mężczyzna również o tym wiedział i chciał z tego korzystać. Spędził ze Steve'em mnóstwo czasu i umiał go podejść. Znał przyjaciela na wylot, więc przez te dwa lata mógł doskonale przemyśleć swój powrót. Tym razem nie da zrobić z siebie pomocnika. Albo wypracuje sobie taką samą pozycję jak przyjaciel, albo nawet wyższą. Będzie walczył o swoje, a najważniejsze, że będzie to robił zgodnie z własnymi zasadami.
- To ty miałeś zajmować się wilkiem, więc zgoda. Ja się do niego nie zbliżam, jak chciałeś, a do ciebie należy jego karmienie, sprzątanie kojca i trening. - Łysy mężczyzna nie powiedział nic więcej, tylko odwrócił się i skierował do drzwi prowadzących na tyły podwórka.
- Nie robisz mi żadnej łaski, bo postawiłem ten warunek na samym początku. Równie dobrze możesz nie wchodzić do tej części stodoły. - Po tych słowach John usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami.
Brunet ponownie kucnął przed kojcem. Zwierzę nie ruszyło się, odkąd tu przyjechał. Czasem tylko podnosiło głowę, jakby chciało się lepiej przyjrzeć swoim właścicielom. Od jego ostatniej walki minęły niecałe dwadzieścia cztery godziny, był jeszcze zmęczony i na pewno obolały.
Człowiek odszedł od siatki i wyszedł z budynku. Basior natychmiast zerwał się na nogi. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale przestraszył się, że już nie wróci. Przy nim czuł się bezpieczniej, chciał, żeby został. Drapieżnik zaczął krążyć po swoim małym więzieniu, a wzrok miał utkwiony w drzwiach, za którymi zniknął nowy trener. Jego powrót coś zmienił, wilk nie wiedział jeszcze co, ale czuł, że jego życie będzie wyglądało inaczej.
Gdy młodszy właściciel ponownie ukazał się w drzwiach, samiec stanął w miejscu. John z powrotem podszedł do boksu.
- Nie bój się, tym razem nie zostawię cię jak wtedy, kiedy mnie potrzebowałeś. - Przyłożył rękę do siatki, a chwilę później przełożył palce przez oczka. Zwierzę dotknęło ich swoim mokrym nosem. Mężczyzna zabrał rękę. Miał słabość do Demona, ale nie mógł się do niego aż tak przywiązywać. Szanował go i obiecał sobie, że o niego zadba, ale drapieżnik mógł zginąć w najbliższej walce, albo w każdej następnej. To nie było zwierzątko domowe. - Zjedz to - powiedział głosem bez żadnych emocji. Przez szczelinę nad ziemią wsunął miskę z porcją mięsa. Mięsa, nie kości. - Jak Steve raz nie zje steku na obiad, to nic mu się nie stanie - zaśmiał się. Trochę się jednak rozweselił i patrzył, jak samiec pochłania pożywienie. W środku schowane były leki przeciwbólowe.
John znowu odszedł, ale tym razem basior nie denerwował się. Teraz był pewny, że wróci, że go nie zostawi... W głowie błysnęło mu wspomnienie z dzieciństwa, kiedy matka przenosiła jego rodzeństwo do innej nory. Wróciła po niego, ale czasem myślał, że lepiej by było, gdyby go zostawiła, albo przynajmniej przybiegła później. Ludzie by jej nie zastrzelili, jego rodzeństwo by żyło, to przeniesione do nowego legowiska. Mężczyźni nie wiedzieli o jego istnieniu, więc nawet go nie szukali. Szczeniaki zginęły najprawdopodobniej z głodu albo wychłodzenia...
Z tą myślą zasnął, wreszcie najedzony, ale sen nie dawał odpoczynku. Scena z dzieciństwa co raz powracała w różnych odsłonach. Z własnego punktu widzenia, matki, Hery, ludzi...
Trzaśnięcie drzwiami natychmiast postawiło go na nogi. Brunet znowu pojawił się w stodole. Demon zastanawiał się, w jakim celu. Właściciel kolejny raz tego dnia podszedł do kojca. Nie miał już na sobie skórzanej kurtki. Przyszedł po prostu w podkoszulce, ponieważ noc była dość ciepła, mimo rozpoczynającej się jesieni. Powiedział coś łagodnym głosem, żeby wilk na pewno zdawał sobie sprawę z jego obecności, i wszedł do boksu. Basior od razu wcisnął się w najdalszy kąt i przygotował na użycie chwytaka. Nic takiego nie nastąpiło. Trener wyciągnął puste ręce przed siebie. Nie szedł w stronę zwierzęcia, nie chciał go przestraszyć. Wiedział, że ranne drapieżniki są agresywne, więc na wstępie chciał pokazać swoje pokojowe zamiary. Samiec spojrzał na niego nieco zdziwiony, szczególnie wtedy, gdy człowiek usiadł. Był czujny, ale nie warczał, czekał na dalszy obrót sytuacji.
Ale nic się nie zmieniło. John po prostu chciał przyjrzeć się obrażeniom drapieżnika, ale wiedział, że sam nie może podejść. Domyślał się, dlaczego Demon jest zdezorientowany, jego przyjaciel pracował z nim w zupełnie inny sposób, ale trzeba było to zmienić dla obustronnych korzyści. Zwierzę będzie mogło w spokoju dojść do siebie, a pracujący z nim właściciel nie będzie musiał się go bać.
Część ran już się zasklepiła, szczególnie te mniejsze i płytsze na łapach i samym łbie. Mimo to te okolice były nieco opuchnięte. Niektóre ugryzienia na szyi nadal krwawiły i można by było coś z nimi zrobić, ale zwierzę nie pozwoliłoby do siebie podejść, przynajmniej nie tak szybko.
Mijały minuty, a wszystko nadal wyglądało tak samo. Trener po prostu siedział i spoglądał co jakiś czas na wilka, unikając kontaktu wzrokowego. Demon po jakimś czasie także się rozluźnił i usiadł. Kwadrans później położył się na boku i zamknął oczy. Brzuch jest najdelikatniejszą częścią ciała, więc ukazanie go było z jego strony oznaką zaufania. Mężczyzna tylko uśmiechnął się na ten widok i oparł głowę o siatkę.
- John! - krzyknął Steve, który jakiś czas później wszedł do stodoły. Zauważył przyjaciela opartego o ścianę kojca, nie ruszał się, a na plecach jego białą koszulkę pokrywały czerwone ślady. Starszy mężczyzna podbiegł bliżej i ponownie krzyknął: - John, żyjesz?! Hej! Nie wygłupiaj się! - Otworzył drzwiczki i szarpnął byłym współlokatorem. Ten natychmiast zerwał się na nogi, tak samo jak Demon, który od razu zjeżył sierść na karku i obnażył zęby.
- Co ty robisz?! - wrzasnął brunet i wyrwał się z uścisku drugiego trenera. Obejrzał się na wilka. - Wyjdź stąd, ale już! - Wypchnął rozmówcę z boksu, a sam wyszedł zaraz potem i zamknął drzwiczki. - Mówiłem ci, żebyś się do niego nie zbliżał! - Odepchnął przyjaciela od siebie. - Widzisz, jak na ciebie reaguje. - Znowu go popchnął, ale teraz już tylko dla efektu.
- Myślałem, że cię zaatakował! - tłumaczył się Steve, nie będąc dłużnym jeśli chodzi o ton głosu.
- A ciekawe po czym to wywnioskowałeś? - zapytał brunet, już spokojniejszy, bo wiedział, że zachowanie wspólnika było po części uzasadnione. - Przecież Demon spał.
- Masz całe plecy w czerwonych śladach. Myślałem, że to...
- Niemożliwe - przerwał przyjacielowi. - Przecież dzisiaj rano była czysta... - Jednym ruchem zdjął ubranie, został w samych spodniach. Obejrzał koszulkę i rzeczywiście pokrywało ją wiele linii utworzonych przez krew. - No świetnie! To już się raczej nie odpierze.
Chciał wyrzucić część garderoby w kąt, bo i tak już na nic by mu się nie przydała, ale poświęcił tajemniczym plamom jeszcze chwilę uwagi. Po chwili zauważył, że tworzą uporządkowany wzór. Odwrócił się w stronę kojca i nachylił nad fragmentem ogrodzenia, o które się opierał. Przejechał palcami po jego wewnętrznej stronie. Została na nich bordowa, lepka substancja, prawie zakrzepła.
- Demon musiał otrzeć się kilka razy o siatkę, zostawiając swoją krew, a ja potem wytarłem ją ubraniem.
- Co to jest? - zapytał Steve, ignorując wcześniejsze słowa Johna.
Brunet napiął wszystkie mięśnie i zamarł w bezruchu. Doskonale wiedział, o co chodzi przyjacielowi. Zaraz po wyjeździe stąd, dwa lata wcześniej, zrobił sobie tatuaż. Na lewej łopatce widniała teraz rana po kuli, z której ściekało kilka strużek krwi. Prawie o nim zapomniał, a przynajmniej o tym, że jeszcze nie wszyscy go widzieli.
- Ty powinieneś najlepiej wiedzieć, co to. Okoliczny salon tatuażu raczej dobrze cię zna. - John w końcu wstał z miejsca i odwrócił się do łysego mężczyzny. Jego ręce istotnie pokrywała spora ilość rysunków, wzorów i napisów.
- Ale dlaczego coś takiego?
- Bo to mi będzie zawsze przypominać, co zrobiłem. - Szybko założył na siebie koszulkę, którą zdążył już wymiąć ze zdenerwowania. Ruszył do wyjścia ze stodoły.
- Wilczycy strzeliłeś między oczy. Trzeba było sobie tam zrobić tatuaż! Częściej byś go widział! - Steve uśmiechnął się cynicznie. Może i pogodził się z przyjacielem, ale pewnych rzeczy w jego zachowaniu nigdy nie zrozumie.
Młodszy trener odwrócił się tylko w stronę rozmówcy, zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego, i głośno trzasnął drzwiami. Chwilę później najprawdopodobniej odjechał, ponieważ basior słyszał dźwięk silnika. Co prawda był on zupełnie inny niż dwa lata temu, ale przez ten czas człowiek mógł zmienić samochód.
Przez następne dni mężczyźni skutecznie się mijali, przynajmniej w szopie, bo samiec nie mógł nic powiedzieć o ich relacjach na zewnątrz. John zwykle przyjeżdżał rano. Wymieniał wodę w misce, dawał jeść, żeby nie musieć wieczorem natknąć się na Steve'a. Zawsze spędzał też godzinę lub dwie wewnątrz kojca, żeby zbliżyć się do zwierzęcia, skoro nie mogli jeszcze trenować. W końcu cierpliwość opłaciła się. Po tygodniu Demon podszedł do bruneta i zaczął go wąchać. Ręce, ubranie, twarz. Właściciel początkowo bał się ruszyć, żeby nie przestraszyć drapieżnika, ale kiedy ten zaczął go lizać, nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Wilk w końcu przestał i po prostu usiadł obok. Po chwili dłonie trenera delikatnie przejechały po grzbiecie zwierzęcia. Żadnej reakcji. Podniósł się więc i zaczął oglądać z bliska ostatnie obrażenia basiora, sprawdzał, czy te miejsca nie są gorące i czy nie pojawiła się ropa. Łapy już prawie się wygoiły, zostało tylko kilka niewielkich strupów, na łbie także. Zaczął rozchylać brązowo-czarną sierść, żeby dobrze obejrzeć pozostałe rany. Były zasklepione, ale przy treningu mogły się z powrotem otworzyć. John wolał jeszcze poczekać.
- Przywiozłem kilka wabików - oznajmił Steve kilka dni później, podchodząc do przyjaciela, który jak zwykle siedział w kojcu. - Mógłbyś mi pomóc je wyprowadzić z samochodu.
- Dziwne, że po tylu latach schroniska nadal oddają ci psy. Albo mają słabe bazy danych, albo ich to nie obchodzi, albo masz straszne szczęście. - Brunet nawet się nie odwrócił, dalej głaskał Demona.
- Albo mam dobry system i dużo znajomych. Wszyscy nawzajem bierzemy dla siebie psy. Nazwiska są inne, a schronisk w mieście i okolicy jest kilka, mniejszych lub większych. Ale i tak za kilka miesięcy trzeba będzie się stąd wynieść. Dużo trenerów się tu zebrało i w końcu ktoś nas zauważy. Za małe miasto na tylu organizatorów.
- Tylu czyli?
- Z tego co wiem to trzech. Ostatnio grupka dzieciaków wbija się do gry.
- Dzieciaków, którym kiedyś i ty byłeś. Znając życie oni również w końcu zawalą szkołę, nie patrząc na skutki.
- A co? Źle mi? Mam wszystko, czego mi potrzeba.
- Przez ostatnie dwa lata starałem się żyć normalnie, więc mogę ci powiedzieć z doświadczenia, że wybrałeś najłatwiejszą drogę do sukcesu, czyli tę niezgodną z prawem. - Młodszy mężczyzna w końcu wyszedł z boksu i stanął twarzą w twarz z rozmówcą.
- Nie dla każdego siedzenie za biurkiem.
- A przez więzienne kraty będziesz miał lepsze widoki na przyszłość? - John założył ręce na piersi. - Czekam na odpowiedź.
Steve przez chwilę myślał nad odpowiednim argumentem, ale w końcu tylko machnął ręką. Nie chciał wdawać się w słowną potyczkę, bo wiedział, że i tak nie jest w nich dobry.
- Przestań gadać i chodź wreszcie.
John ruszył w kierunku samochodu i umieszczonych w nim zwierząt. Doskonale wiedział, jaka rola i jaki los ich czeka. Właściciele musieli jakoś trenować swoich podopiecznych poza areną, służyły do tego wabiki. Były to zwykle psy nieagresywne, które nie raniły podczas sparringu napastnika. Czasem, dla pewności, spiłowywano im zęby. Osobników do tej roli zwykle szukało się w schroniskach. Czasem można tam było także trafić na jakąś świeżą krew, przyszłą gwiazdę areny. Zwykle rozglądano się za rasami bojowymi, obciętymi uszami i ogonami, niewykastrowanymi samcami, chociaż informacja, że zwiększa to agresywność, jest tylko mitem. Tak naprawdę chodzi tu głównie o ego przyszłego właściciela, który nie chce mieć kastrata. Wykonanie tego zabiegu po osiągnięciu dojrzałości nie zmienia zachowania zwierzęcia.
W mieście, w którym organizowane są walki, często giną też po prostu psy bezpańskie. Jest to najłatwiejsze i właściwie nieskończone źródło przeciwników dla czworonożnych zawodników krwawego sportu. Porzuconymi pupilami nikt się nie interesuje, więc nikt nie zauważy, że któryś nagle zniknął.
Rolę wabika czasem pełnią także szopy, koty. Wkłada się je na przykład do klatek w karuzeli, a taki pitbull, próbując je dorwać, robi oczekiwane przez trenera okrążenia.
Demon spotkał się z pierwszym nieagresywnym zwierzęciem dopiero za sprawą Johna. Do tej pory jego sparringi zawsze odbywały się ze stuprocentowym przeciwnikiem, wychowankiem Steve'a. Starszy mężczyzna wiedział, że wilk sam z siebie nie zacznie atakować podtykanych mu osobników, więc go to tego zmuszał. Przez ponad dwa lata w tym świecie basior nauczył się jednej zasady, która w tych realiach ratowała mu życie. Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą*. Na arenie była to podstawa i zdążyła już drapieżnikowi wejść w krew, więc gdy postawiono przed nim czarnego kundla na długich łapach, nie myślał. Atakował. Nie zwrócił nawet uwagi, że pies jest przerażony, nie broni się, z litością spogląda na ludzi stojących za półścianką.
Brunet musiał sprawdzić, do jakiego etapu treningu doszedł jego przyjaciel, w jaki sposób walczy ich dziki podopieczny. Od starcia z shar-pei minęły trzy tygodnie i młodszy właściciel chciał powoli wznowić trening, ale nawet ta bitwa miała zostać przerwana po chwili. John nie chciał niepotrzebnych obrażeń u żadnej ze stron, ale inaczej nie mógł się przekonać, na czym stoi.
Wilk błyskawicznie przypadł do psa. Ten w ogóle nie zamierzał oddawać ugryzień, od razu skulił się i zaczął piszczeć. Basior zatrzymał się ułamek sekundy przed zadaniem pierwszego ciosu. Cofnął się o krok w tył i schował zęby. Spojrzał z zaciekawieniem na kundla. Ten położył się na plecach, odsłaniając brzuch i... odezwał się.
- Nie chcę ci nic zrobić, proszę, zostaw mnie.
Drapieżnik cofnął się jeszcze kilka kroków. Nie dość, że pies przyjął pozycję uległą to jeszcze poprosił, żeby go nie atakować... Żaden podopieczny Steve'a by tego nie zrobił. Oni byli tak ukierunkowani na walkę z każdym pojawiającym się przed sobą zwierzęciem, że prawie tracili rozum. Nigdy nie powiedzieli słowa, tylko bezmyślnie szczekali i sadzili się do niego. Byli jak zaprogramowane maszyny. Maszyny do zabijania. W tamtej chwili zdał sobie sprawę, że on sam był taką maszyną... Przy pierwszej walce zabił swojego przeciwnika, zabił wielu innych, a resztę doprowadził do śmierci, którą zadali im właściciele. Nie myślał o tym do tej pory. Musiał walczyć, żeby przeżyć, ale czy jego życie jest tyle warte, żeby w zamian odebrać je kilkunastu innym zwierzętom?
Demon cofnął się jeszcze kilka kroków. Nie zrani tego kundla. On nie ma pojęcia, co się dzieje, gdzie się znalazł. Zresztą nie zagraża mu, więc byłoby to czyste bestialstwo. Wilk odwrócił się. Nie miał odwagi spojrzeć na leżącego nadal psa, ale rzucił jeszcze za siebie:
- Przepraszam. I zapamiętaj jedną rzecz. Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą. Jeśli się do tego nie zastosujesz, zginiesz. Pitbulle, z którymi na pewno się spotkasz, nie zatrzymają się. Rozszarpią ci brzuch bez chwili zastanowienia - ostrzegł i przeszedł na drugą stronę ogrodzonego półściankami terenu.
- Mówiłem ci, że z nim to nie przejdzie. On nigdy nie atakował pierwszy, jeśli widział, że nie musi. - Steve podszedł do kundla i wziął go na smycz. Wychodząc z nim, minął Johna.
- To akurat dobrze. Czyli nie zamieniłeś jeszcze drapieżnika w potwora.
Łysy mężczyzna natychmiast się zatrzymał. Nie odezwał się jednak ani nie obrócił. Czekał, czy przyjaciel doda coś jeszcze, a gdy to nie nastąpiło, szarpnął psa, który zdążył już usiąść, po czym wyszedł z budynku. Brunet w tym czasie podszedł do Demona i także wziął go na smycz. Chwytak okazał się niepotrzebny.
Dni mijały na tradycyjnych treningach, które wilk miał do tej pory, ale nawet one wyglądały inaczej. Nie było strzelania z bicza, krzyków, wysiłku ponad miarę. Kolejne ćwiczenia były wtedy dla basiora normalną czynnością, nie bał się ich, nie bał się trenera. Wiedział, że teraz nic mu się nie stanie i będzie mógł liczyć na solidny posiłek. Do tej pory nie raz nie mógł pociągnąć opony, ponieważ nie miał na to siły. John pracował zupełnie inaczej. Zawsze przy nim był, motywował go głosem, zachęcał, nagradzał.
Nigdy więcej nie postawiono przed basiorem wabika, ale sparringi odbywały się dość regularnie. Steve'owi udało się znaleźć trenera dużych ras, który był gotowy użyczyć kilka swoich psów. Uznał, że krótka walka z wilkiem wyjdzie jego podopiecznym na dobre. Miał u siebie nawet mastify, ale brunet uznał, że to byłoby za dużo. Skupił się na przeciwnikach podobnej postury co Demon.
Mężczyzna przyjechał trzy razy, w odstępach dwóch tygodni, zawsze z innym psem. Zostawał dwa dni i wracał do siebie. Mieszkał kilkadziesiąt kilometrów od Steve'a, więc nie opłacało mu się wracać na noc. Byłoby to męczące zarówno dla niego, jak i dla zabieranego ze sobą zwierzęcia.
- A więc to jest ten twój Demon - powiedział obcy dla drapieżnika człowiek.
- Tak, Mike, to o niego chodziło. To przeciwko niemu wystawimy twojego dobermana - potwierdził łysy właściciel. Młodszy stał nieco z tyłu i obserwował sytuację. Ich gość go nie znał, więc zostawił tę rozmowę przyjacielowi. Po prostu słuchał. W razie czego był gotowy wkroczyć do akcji.
- Chyba to nie będzie zbyt trudne zadanie. Myślałem, że będzie większy. Ile waży?
- Czterdzieści pięć kilogramów** - przyznał Steve.
- To tyle ile mój Cron. Dziwne, bo wygląda mizerniej.
- Ostatnio miał ciężką walkę i przez jakiś czas nie chciał jeść - szybko wtrącił John. Wiedział, że ten wątek zostanie poruszony prędzej czy później, więc zawczasu przygotował pasujące wszystkim wytłumaczenie. Przyjaciel tylko spojrzał się na niego, ale nie zaprzeczył.
- Będziecie musieli go nieźle podkarmić, jeśli ma przeżyć starcie z basiorem Kevina.
- Widziałeś go? - zaciekawił się Steve. Mimo że obcy trener był około dziesięć lat starszy od niego, zwroty grzecznościowe typu ,,pan'' były im zbędne.
- Przegrałem z nim. - Nagle zwierzę leżące w kojcu przestało być w centrum zainteresowania. Wzrok jego właścicieli natychmiast został skierowany na Mike'a, w oczekiwaniu dalszych wyjaśnień. - Pokonał moje dwa najlepsze psy. Naprawdę czeka was ciężkie zadanie.
Na słowo ,,was'' wypowiedziane przez Mike'a, Demon prychnął w duchu. Tak, oczywiście, to jego trenerów czeka ciężkie zadanie. W końcu ryzykują renomą i stratą kupy kasy, ale to nie oni będą potem lizać rany, dosłownie. Doskonale wiedział, że przebieg tej walki będzie wyglądał zupełnie inaczej niż wszystkie, które stoczył do tej pory. John miał rację, przyzwyczaił się już do pitbulli i nie miał pojęcia jak zachować się przy przeciwniku jego wielkości i wagi, a najprawdopodobniej nawet od niego cięższym. Nie wiedział, czy się nie rozproszy, widząc innego wilka. Na pewno zacznie go ze sobą porównywać, zastanawiać się, jaka jest jego przeszłość, czy przeszedł przez coś podobnego. Obawiał się też, że nie zmusi się do zaatakowania basiora. Jakby nie patrząc będzie to pierwszy przedstawiciel jego gatunku, jakiego widział od lat, a na dodatek pierwszy obcy przedstawiciel. Zastanawiał się jaka jest postawa tego samca, czy już się poddał, czy nadal walczy.
- W jaki sposób Kevin go wytrenował? - zapytał Steve, kontynuując rozmowę. - Jak zachowuje się na arenie?
- Pozwól, że najpierw zobaczę waszą bestyjkę i dopiero wtedy się wypowiem, jak wygląda na tle swojego przyszłego przeciwnika.
- Czyli kiedy? - Brunet wolał, żeby było to jasno określone.
Najstarszy z zebranej trójki zastanowił się chwilę i spojrzał na swojego dobermana, który chwilowo zajmował zastępczy kojec drapieżnika.
- Myślę, że za jakieś trzy godziny. Niech Cron trochę ochłonie po podróży. Dam mu wody i wrócimy tu za jakiś czas.
Wszyscy przytaknęli i rozeszli się bez słowa. Zwierzęta zostały same. W sumie Demon pierwszy raz, odkąd wylądował w tej stodole, miał możliwość pobyć dłużej z kimś, kto mógł go zrozumieć. Widział go ze swojego miejsca, pies także, ale mimo to żaden z nich nie miał ochoty zaczynać rozmowy. Basior zaczął w końcu przyglądać się swojemu sparring-partnerowi. Miał długie, smukłe łapy, jak właściwie całe ciało, nie to co rasy bojowe, ale jego ogon również był obcięty. Czarna sierść przechodziła w jasny brąz tylko na brzuchu i kończynach, była krótka, gładka i błyszcząca. Wyglądał na chudego, ale wilk zdążył już się dowiedzieć, że waży tyle ile on. Stojące, wąskie uszy dobermana obracały się w każdą stronę, badając dźwięki w nowym otoczeniu. Był bardzo czujny, a z drugiej strony nawet nie rzucił okiem na drapieżnika. Najwidoczniej nie traktował go poważnie, albo przypatrywał mu się wyjątkowo dyskretnie.
W końcu postawiono ich przed sobą. Na smyczach. Oprowadzano w koło, szczuto na siebie, jak przed prawdziwą walką. Brakowało tylko tłumu ludzi przekrzykujących się między sobą i robiących zakłady. Demona trzymał John, przecież według umowy ze Steve'em miał wykonywać wszystkie czynności związane z wilkiem.
Chwyt za obrożę. To oznaczało, że niedługo zostanie ona sprawnie zdjęta, a zwierzęta rzucą się na siebie bez chwili zastanowienia. I tak się stało. Brunet jednym ruchem spuścił podopiecznego i szybko uciekł w róg areny. Basior jak zwykle zaatakowało pierwszy. Ta strategia zawsze się sprawdzała, bo jego dotychczasowe walki były do siebie podobne, tylko przeciwnicy zmieniali kolor i rasę, ale z małego wachlarza możliwości. Samiec więc i tym razem postawił na sprawdzony schemat. Przypaść do psa, chwycić za szyję i nie puszczać, jak długo będzie się dało. Jakie było jego zdziwienie, gdy doberman wspiął się w górę. Drapieżnik zrobił więc to samo, automatycznie. Objęli się łapami i zaczęli gryźć po przodzie klatki piersiowej i pyskach. W ostatniej chwili, zanim rozerwali sobie nawzajem gardła, wokół ich szyi zacisnęły się linki i odciągnęły od siebie. Demon początkowo szarpnął się, a później przypomniał, że ten przedmiot wcale nie jest czymś nowym. Powiódł wzrokiem wzdłuż białej tyczki, a na jej końcu znalazł nie kogo innego, jak Steve'a. John stanął obok zaraz potem. Łysy mężczyzna podał mu chwytak do rąk.
- Nie ma za co - powiedział, po czym podszedł do Mike'a i pomógł mu z Cronem.
Walka treningowa trwała najwyżej pięć minut. Tyle wystarczyło, bo dłuższe starcie wiązałoby się z poważniejszymi ranami. Dopiero przy następnym sparringu miało się okazać, czy przyniosła oczekiwane efekty.
Samce zostały zaprowadzone do swoich kojców. Młodszy właściciel wszedł do drapieżnika, żeby dla pewności obejrzeć go z bliska. Następnego dnia czekało go bowiem drugie spotkanie z dobermanem. Pierwsze było tylko małym wstępem.
Ponieważ obrażenia okazały się niegroźne, mężczyzna zaraz wyszedł. Wymienił tylko wodę w miskach obu zwierząt i opuścił budynek. Chwilę później rozległ się dźwięk odpalanego silnika. Ściemniało się już, więc było pewne, że wróci dopiero rano.
Zapadła cisza, przerywana co jakiś czas jedynie szczekaniem psów na tyłach podwórka, ale wilk już dawno nauczył się to ignorować. Jedyną rzeczą, na której można było skupić swoją uwagę, to pies znajdujący się w zastępczym boksie. Ciemność zapadała coraz szybciej, ale żadne ze zwierząt nie miało problemu z widzeniem w nocy. Ich oczy umiały wykorzystać nawet najmniejszą ilość światła, przykładowo światło księżyca wpadające przez małe okna stodoły i tworzące na podłodze kilka jasnych plam.
Demon długo się wahał. W pewnych momentach już nabierał powietrza i otwierał pysk, żeby wypowiedzieć kilka słów, które w myślach powtórzył już dziesiątki razy, ale za każdym razem rezygnował. W końcu zaczął krążyć po kojcu, co chwilę zerkał na dobermana. Leżał on na brzuchu z głową ułożoną na łapach, nie zmienił pozycji od wyjazdu Johna, kiedy ten dał mu świeżej wody. Miał zamknięte oczy, ale na pewno nie spał. Nie był na tyle rozluźniony, jego oddech również temu przeczył.
- Dlaczego jesteś taki spokojny? - wypalił bez zastanowienia wilk, aż się sobie dziwił. Nie rozmawiał przecież z nikim od tak dawna... Z nikim, kto by go zrozumiał.
Cron powoli podniósł głowę i uraczył basiora swoim spojrzeniem. Drapieżnik już myślał, że nie uzyska odpowiedzi, ale chwilę później samiec się odezwał.
- A dlaczego ty nie jesteś? Przecież w tej sytuacji nie ma nic wyjątkowego. - Jego głos był leniwy, bez wyrazu ani cienia emocji. Mimo wszystko Demon słuchał go bardzo uważnie, jakby to było wielkie wydarzenie. Z podopiecznymi Steve'a nigdy nie zamienił nawet słowa. Za wszelką cenę chciał więc utrzymać rozmowę.
- Ta sytuacja nie jest normalna, przynajmniej dla ciebie. Zawieźli cię w obce miejsce, zamknęli w wyjątkowo małym boksie i kazali walczyć z... - Zaciął się. Nadal nie był pewny, czy ma prawo nazywać się wilkiem. Może i wyglądał jak wilk, ale one są dzikie, wolne... - Ze mną - poprawił się.
- Walka jak każda inna. Zresztą to tylko trening, rozdzielili nas.
- Pamiętasz coś z innego życia? Miałeś kiedyś inne życie? - zmienił temat basior.
- Czyli jesteś z tych co marzą... - Zaśmiał się. - Ile masz lat? Dwa? Trzy? - Ucichł na chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi. - Daję ci najwyżej trzy. Wtedy i ja się buntowałem, ale nie martw się, przejdzie ci to. Przywykniesz.
Ale ja nie chcę przywyknąć! - chciał krzyknąć, ale się powstrzymał. Słuchał dalszych słów dobermana.
- Zrozumiesz, że wcale nie jest ci tak źle, że mogłoby być gorzej. Masz jedzenie, dach nad głową, właściciele po każdej wygranej walce są z ciebie dumni. Nie trać czasu na gdybanie, jak wyglądałoby twoje życie w innych okolicznościach. To nie ma sensu. Powinieneś dziękować za to, co masz, bo nie każdemu trafia się taki człowiek jak John.
Drapieżnik nie odpowiedział. Położył się w najdalszym rogu kojca, ukrywając w cieniu. Zwinął się w kłębek i zaczął analizować słowa Crona. Miał rację. Powinien się cieszyć, że ma Johna, ale on wrócił dopiero niedawno. Wcześniej nie było tak kolorowo. Nie raz chciał uciec, ale bał się, że sobie nie poradzi na wolności, że zginie w krótkim czasie, a najbardziej bał się tego, że Steve od razu go złapie, a wtedy dostanie najsroższą karę w całym swoim życiu. Starszy właściciel podporządkował go sobie, zdusił w Demonie dziką naturę wilka. Wygrał walkę o przywództwo, a samiec instynktownie wiedział, że powinien się go teraz słuchać. Gdy przed jego kojcem pojawił się brunet, nagle coś się zmieniło. Łysy mężczyzna usunął się w cień, zniknął ten, który trzymał zwierzę krótko. Powróciły marzenia, kompletnie szalone marzenia o znalezieniu watahy, o powrocie na łono natury.
Rano obudził go znajomy dźwięk silnika. Młodszy trener, jak zwykle w skórzanej kurtce, skierował się prosto do Demona. Kucnął przy drzwiczkach i przełożył palce przez siatkę. Basior podszedł i obwąchał mężczyznę, a na koniec polizał jego dłonie.
- Gotowy na powtórkę z rozrywki? - zapytał, ale nie powiedział nic więcej. Po chwili wyszedł zresztą z budynku.
Samiec zastanawiał się, o co mu chodziło, ale nie miał pojęcia. Wszystko wyjaśniło się niedługo później.
Najpierw z kojca zabrano psa, po chwili to samo spotkało wilka. John zaprowadził go na miejsce treningów, gdzie już czekał Cron. Zdziwiło to drapieżnika, przecież dopiero co walczyli ze sobą, nie minęła nawet doba. Nie było to jednak nieporozumienie. Właściciele zaczęli prowadzić podopiecznych na smyczach, szczuć je na siebie jak poprzednim razem. Po chwili obroże zostały zdjęte, a ludzie uciekli do narożników, musieli być przecież blisko, żeby po chwili rozdzielić zwierzęta.
Demon tym razem wiedział, że doberman natychmiast spróbuje natychmiast się wspiąć. Pobiegł więc gdyby nigdy nic prosto na przeciwnika, a gdy ten poderwał się do góry, basior ugiął łapy, zniżył głowę i dostał się pod rywala. Wgryzł się w jego brzuch...
Właściciele błyskawicznie znaleźli się przy zawodnikach. Nie myśleli, że trening skończy się tak szybko. Demon już nie atakował. Doskonale wiedział, że zrobił to, co powinien, czego oczekiwali od niego właściciele. Nie zranił mocno Crona, nie było to konieczne. Doberman natychmiast zaskowyczał i odskoczył w tył. Wilk natychmiast się zatrzymał i czekał, aż John założy mu obrożę i zaprowadzi do kojca. W tym czasie Mike i Steve zajęli się opatrywaniem psa.
- Może jednak ma szansę w starciu z wilkiem Kevina? - zastanawiał się na głos obcy mężczyzna, kiedy tego samego dnia wszyscy trzej znowu stali przed boksem basiora i analizowali dwa ostatnie sparringi. - Szybko się uczy i jest sprytny. Nie myśli, po prostu działa.
- Więc jak wypada na tle samca Kevina? Miałeś ich porównać, jak zobaczysz Demona w akcji.
- Są podobni. Oboje od razu atakują, nie okrążają przeciwnika, nie badają jego ruchów. Zdaje mi się jednak, że twój jest nieco szybszy... Może to dlatego, że jest lżejszy i mniejszy.
- Dużo mniejszy? - dopytywał brunet.
- Biały Kieł jest wyższy o jakieś dziesięć centymetrów, co może mu...
- Czekaj, czekaj - przerwał znajomemu łysy mężczyzna. - Biały Kieł? Serio? - Wybuchł śmiechem. - Nie stać go było na lepsze imię?
- Co może mu pomóc, bo lubi gryźć od góry, w grzbiet i kark - dokończył Mike, ignorując uwagę rozmówcy. Nawiązał do niej dopiero po chwili. - Tak, wilk Kevina nazywa się Biały Kieł. Jak go zobaczysz, to zrozumiesz.
- Możesz w tej chwili powiedzieć coś jeszcze? - zapytał John.
- Zdaje mi się, że nie. To wszystko, co wiem, nie mam więcej spostrzeżeń.
- Dziękujemy. - Steve uścisnął rękę gościa, czyniąc honory gospodarza.
- Do zobaczenia za dwa tygodnie.
Obcy człowiek wziął Crona na ręce, żeby rana na brzuchu się nie otworzyła podczas drogi do samochodu. Starszy właściciel odprowadził go.
Nie była to ostatnia wizyta mężczyzny. Tak jak obiecywał, wrócił za dwa tygodnie, a później za kolejne dwa. Raz przywiózł rottweiler,a a później owczarka kaukaskiego. Schemat jego wizyt był zawsze taki sam. Pierwszego dnia odbywała się walka ,,zapoznawcza'', a podczas następnej Demon musiał wykorzystać zdobytą wiedzę, żeby pokonać przeciwnika.
Z żadnym z tych psów basior nie zamienił słowa. Te dwa samce były inne od dobermana, a może to doberman był inny od wszystkich? Zachowywały się one jak cała reszta, ogarnięte szałem zabijania i żądzą krwi. Cały czas ujadały, widząc go ze swojego kojca. Nie było nawet mowy, żeby przez chwilę zachowywały się normalnie.
Podczas dwóch sparringów drapieżnik nauczył się, że wysokie psy da się powalić, bo mają podobny środek ciężkości co on, nie to co pitbulle. Mógł je też gryźć po łapach, ponieważ wreszcie bez problemu do nich dostawał. Do tej pory walczył z psami zwykle sporo niższymi od siebie.
Czas mijał. Demon wiedział, że starcie z innym wilkiem zbliża się wielkimi krokami. Miał coraz większe wątpliwości, czy w ogóle ruszy się z miejsca po zobaczeniu innego przedstawiciela swojego gatunku. Ale w sumie Biały Kieł pewnie także od dawna nie miał styczności z innym wilkiem, może zachowa się podobnie, może uda im się spokojnie porozmawiać, może zdecydują się na wspólną ucieczkę? We dwójkę na wolności na pewno byłoby im łatwiej. A jeśli pamięta on więcej z dzikiego życia? Cokolwiek, a zapełniłoby jedną z wielu białych plam w marzeniach brązowo-czarnego basiora.
Dwa i pół miesiąca od walki z shar-pei do uszu samca dobiegł dźwięk obcego silnika. Samochód zatrzymał się na podwórku. Po chwili otworzyły się drzwi od domu i ktoś, zapewne Steve, zszedł po skrzypiących schodach prowadzących na werandę. Demonowi udało się rozróżnić kilka słów, przytłumionych przez ściany stodoły i odległość.
- Witaj, Kevin.
* Przysłowie rosyjskie.
** Masa ciała samca wilka wynosi zwykle 45-60 kg, wyjątkowo do 75 kg.
____________________
Aż mi się nie chce tłumaczyć, czemu tak długo... Doskonale wiedziałam, co chcę napisać, a miałam takiego lenia... Szkoda gadać. Ten rozdział ma chyba 3 tygodnie opóźnienia, ale w końcu jest.
Znowu 7000 słów bez... 50 xD Ale tym razem jest sporo dialogów, więc powinno się to czytać lepiej.
Kto czytał Drimer ten pewnie kojarzy tekst zawarty w tytule... No spodobał mi się xD Nic na to nie poradzę, a tutaj pasuje xD
Znowu fragment ,,nie zmieniłeś jeszcze drapieżnika w potwora'' jest inspirowany serialem Teen Wolf xD Tylko tam było coś w stylu ,,nie jesteś potworem, jesteś wilkołakiem''... A ja trochę to przerobiłam ;)
Bloom. Teraz i tutaj jest Biały Kieł ;)
Wreszcie biorąca się do roboty
Akti